Logo Przewdonik Katolicki

Nie mijajmy się!

Katarzyna Jarzembowska

O tym, dlaczego w rodzinach wymieniamy komunikaty, zamiast rozmawiać, dlaczego złość bywa dobra i o sposobach poprawy relacji z najbliższymi z Elżbietą Goślicką i Danutą Wilczarską-Szafarczyk rozmawia Katarzyna Jarzembowska

Mama, tata, dzieci – to dziś typowy model rodziny?

Danuta Wilczarska-Szafarczyk: – Niekoniecznie. Obserwuję coraz większą liczbę rodzin zrekonstruowanych, a w tym rodzin patchworkowych. Wzrasta także liczba rozwodów czy też rozstań w związkach. Ten fakt przytłacza i ma ogromny wpływ na rozwój emocjonalny i całokształt funkcjonowania dziecka praktycznie w każdej dziedzinie jego życia. Obecnie nie ma klasy, w której nie byłoby dziecka z rodziny rozbitej.
Nowym modelem rodziny, nazywanym przeze mnie „rodzina cieni”, jest pełna rodzina pozornie wyglądająca idealnie. Oboje rodzice pracują, dzieci chodzą do szkoły i na różne zajęcia dodatkowe. Wszyscy jednak są przepracowani lub zagonieni – rodzice nastawieni na karierę zawodową, a dzieci – osamotnione, pozostawione bez wsparcia. I tu przypomina mi się historia dziecka z młodszych klas, które mieszkało wraz z rodzicami w ogromnym domu. Miało wszystko, o czym można marzyć, jednak pewnego dnia, kiedy rodzice byli w domu, każdy zajęty sobą, chłopiec zadzwonił na telefon zaufania i rozmawiał z obcą osobą ponad pół godziny. Potem opowiadał nam o tym, a rodzice dopiero od nas dowiedzieli się o całej sytuacji.

Elżbieta Goślicka: Obserwując z kolei dorosłych, widzę, że żyjemy dzisiaj szybko i „po wierzchu”, bo wydaje nam się, że na inne życie nie mamy czasu. My, dorośli, zapominamy o prawdziwej rozmowie, a nie wymianie zdań, o patrzeniu sobie w oczy podczas posiłku, a nie jedzeniu osobno w pokojach, o wspólnym czasie na spacerze czy zabawie, a nie przy komputerze. A tymczasem nasze dzieci zamykają się w swoich światach ukrytych w smartfonach, komputerach, szukając tam możliwości nawiązania kontaktu. Portale społecznościowe nawet wśród dorosłych budują przekonanie, że dbamy o relacje, mamy przecież setki znajomych na Facebooku i Instagramie. Ostatnie badania wykonane przez Uniwersytet Stanforda wskazują, że serwisy społecznościowe zwiększają samotność, depresję i poczucie zagubienia. Rozmawiając z rodzicami nastolatków, słyszę, że jakiś czas temu zatracili umiejętność porozumiewania się ze swoimi dziećmi. Niejednokrotnie marzą o tym, aby odbudować tę bliskość i zagubione dobre relacje. Pytają: co mam zrobić, aby moje nastoletnie dziecko zaczęło ze mną rozmawiać? Po chwili zwykle przyznają, że w którymś momencie wspólnego życia zaniedbana została codzienna troska o najważniejsze wartości w życiu. Członkowie rodziny zaczęli żyć pod jednym dachem, a nie ze sobą. Zawsze warto pamiętać, że dobra materialne nigdy nie zastąpią potrzebnych nam wszystkim relacji. Nie zauważyliśmy, kiedy przestaliśmy rozmawiać, a zaczęliśmy wymieniać informacje. Dzisiejszy świat jest bardzo samotny. Brakuje otwartości, współpracy, trzeba się licytować, kto miał lepsze wakacje, kto ma lepszy sprzęt, auto itd. Brakuje rozmowy!
 
I stąd pomysł na to, żeby wykorzystać w działaniach terapeutycznych grę planszową?
DW: Pracuję w szkole podstawowej od ponad 20 lat i bardzo brakowało mi dobrych narzędzi, które pomagałyby otwierać się i budować bliższe relacje z dziećmi. Szczególnie takie, które w niebezpośredni sposób dotykają ich spraw, uczuć, emocji. W szkole od samego początku spotykałam się z dziećmi z różnymi problemami, historiami życiowymi, z dysfunkcjami czy chorobami. Miałam poczucie, że w niektórych sytuacjach, zanim zacznę pogłębioną rozmowę, potrzebuję czegoś, co w prosty sposób, bez lęku przed oceną i kontrolą, pomoże dziecku mówić o sobie, o relacjach z rówieśnikami i bliskimi. Siedem lat temu w szkole, w której pracuję, stworzyłam także Szkolne Centrum Gier Planszowych „Pionek”, które miało być antidotum na gry komputerowe i wirtualny świat. Chodziło o to, aby zaktywizować młodych ludzi i ich rodziny do wspólnej formy spędzania czasu wolnego. Pojawiło się wówczas mnóstwo gier tematycznych, cały czas jednak brakowało gier o wysokich walorach terapeutycznych. W ramach centrum organizowałam turnieje rodzinne. Obserwowałam wówczas dużo pozytywnej energii, jaka płynęła z tych spotkań. To doświadczenie, a potem spotkanie Elżbiety Goślickiej stało się inspiracją do powstania pomysłu na grę „MIJAMY się Junior”.

EG: Od przeszło 20 lat pracuję z dorosłymi ludźmi różnych zawodów i w różnym wieku. Ostatnie osiem lat to kontakt tylko z pracownikami placówek medycznych: lekarzami, pielęgniarkami, ratownikami. Niezmiernie często okazywało się, że większość problemów (prywatnych i zawodowych) bierze się z braku dobrej rozmowy, a czasem braku jakiejkolwiek rozmowy. Natomiast częste poczucie samotności i niezrozumienia przez innych ma swój początek w braku wiedzy o bezkonfliktowym porozumiewaniu się, o budowaniu dobrych relacji i w wielkiej niechęci do mówienia o emocjach. Nawet w gronie moich najbliższych, gdy próbowałam rozmawiać o emocjach, często słyszałam: „Daj spokój”.

Właśnie wtedy zaczęłam myśleć o stworzeniu narzędzia, które byłoby przepustką do świata rozmów na tematy, których z różnych względów na co dzień nie poruszamy, a które budują dobre relacje i bliskość, a także naszą odporność psychiczną. Tak powstała pierwsza gra „MIJAMY się” – przeznaczona dla osób starszych.
 
Jakie są zasady, które wyznaczają zabawę?
DW: Gra „MIJAMY się Junior” powstała z myślą o tworzeniu prawidłowych relacji i umacnianiu więzi. Polecamy ją dla rodzin, grup znajomych oraz psychologów, pedagogów, terapeutów, bo jest to idealne narzędzie wspierające proces terapeutyczno-diagnostyczny. W naszej grze może brać udział od dwóch do pięciu graczy w wieku od pięciu lat. Uczestnicy zabawy poznają postać przybysza z kosmosu o imieniu Czułek. Pojawia się on na naszej planecie z misją poznania ludzi i ich zachowań. Mija ich i przygląda się z wielkim zaciekawieniem. Nie rozumie, co czują ludzie, dlaczego mają domy, przyjaciół, zakładają rodziny, potrafią śmiać się i płakać, krzyczeć, kłócić się i przytulać. Dlaczego coraz mniej ze sobą rozmawiają i coraz mniej o sobie wiedzą. Czułek musi to wszystko zrozumieć, a my podczas gry możemy mu w tym pomóc, odpowiadając na nurtujące go pytania.
 
Jakie możliwości zbudowania, utrwalenia lub polepszenia relacji rodzinnych daje ta gra?
DW: Bez wątpienia każda chwila spędzona z bliskimi to bezcenny czas, który procentuje w przyszłości i sam fakt, że znajdujemy chwilę, siadamy wspólnie do stołu i nastrajamy się na siebie, to już jest sukces. Podczas grania wchodzimy w interakcję, śmiejmy się, pojawiają się emocje, buduje się bliskość i tworzy klimat w rodzinie. Nasza gra nie jest dla wszystkich. Nie jest dla tych, którzy oczekują tylko dobrej zabawy. To gra, która uczy prawdziwej, otwartej rozmowy, zbliża ludzi i buduje odporność psychiczną. Dzięki niej pojawia się mniej tajemnic, a więcej szczerości, mniej samotności, a więcej bliskości, mniej nieśmiałości, a więcej pewności.
 
O jakich rzeczach nie rozmawia się dziś w rodzinie, a powinno?
DW: – Dzisiaj mało jesteśmy sobą, nawet przed samymi sobą. Boimy się mówić o swoich słabościach, uczuciach, marzeniach. Podczas spotkań indywidualnych z uczniami często wykorzystuję metodę diagnostyczną – koło czasu lub inaczej inwentarz czasu. Moi podopieczni mają w kole podzielonym na 24 kawałki zaznaczyć odpowiednim kolorem wykonywane każdego dnia czynności, np. ile czasu spędzają, odpoczywając, realizując zainteresowania, grając na komputerze lub telefonie, ucząc się, wykonując obowiązki. Dodałam jeszcze jeden aspekt – rozmowę z mamą i tatą. Zdarzają się sytuacje, kiedy dziecko nie umieszcza wcale rozmowy z rodzicami na swoim kole czasu, a w większości przypadków jest to zazwyczaj zaledwie pół godziny lub mniej. Dla porównania dodam, że przeciętny czas przed komputerem czy innym wirtualnym sprzętem to cztery godzinny dziennie. Rozmowa z najbliższymi to najczęściej wymiana zdań dotycząca realizacji obowiązków szkolnych czy domowych.
Nasze czasy sprzyjają osamotnieniu i oddalaniu się od drugiego człowieka. Coraz mniej jest spraw, w które zaangażowana byłaby cała rodzina.

EG: Z moich obserwacji wynika, że w rodzinach nie rozmawiamy o emocjach, problemach, tylko przekazujemy komunikaty. Dzieli nas przepaść, która się zapełnia tym, czego sobie nie mówimy. Gdy osoby dorosłe mają ujawnić swoje uczucia, okazuje się, że nie potrafią ich nazwać w szerszym spektrum. Nie chcą i nie potrafią mówić o emocjach, twierdząc, że to nieprofesjonalne (w pracy) i może być odbierane jako słabość (w domu). Całkiem niedawno usłyszałam od znajomego księdza, że, ku jego zdziwieniu, wielu ludzi spowiada się z emocji. Myślą, że np. złość jest czymś bardzo złym. A przecież wszyscy jej doświadczamy i wszystkim nam jest ona potrzebna. Dba o nasze granice i potrzeby. To sygnał, że na naszej drodze pojawia się przeszkoda lub dzieje się coś złego. Gniew powstaje wtedy, gdy trzeba coś zmienić w sobie lub otoczeniu zewnętrznym. Do niedawna uczono nas, że okazywanie emocji, zwłaszcza w niektórych sytuacjach, jest niedozwolone, więc chowaliśmy je głęboko, tracąc zupełnie nad nimi kontrolę, gdy wydostawały się mimo naszej woli na światło dzienne. Ostatnie lata udowadniają, że emocje są naszą siłą, jeśli potrafimy nimi zarządzać, a żeby zacząć nimi zarządzać, trzeba najpierw dobrze je poznać. Poznanie emocji buduje naszą odporność psychiczną. Znajomość i umiejętność nazwania emocji jest niezbędna w dobrej komunikacji – takiej, która nie generuje konfliktów, a gdy już są, pozwala je łagodzić.
 
 
 
ELŻBIETA GOŚLICKA
Trener komunikacji i zarządzania, rekruterka
 
 
DANUTA WILCZARSKA-SZAFARCZYK
Pedagog, terapeutka, pasjonatka gier planszowych, mama dwójki wspaniałych chłopaków

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki