Epidemia koronawirusa dokonuje sporych przewartościowań w naszych poglądach na sprawy społeczne. Znaczenie dobrze prosperujących instytucji docenia teraz każdy, nawet ci, którzy wcześniej psioczyli na rzekomo nikomu niepotrzebnych urzędników. Permanentne niedofinansowanie polskiej służby zdrowia przez dekady było nagminnie tolerowane, tymczasem obecnie każdy dodatkowy milion złotych dla szpitali spotyka się nie tylko ze zrozumieniem, ale też poklaskiem. Nagle okazało się też, że to popyt tworzy rozwój gospodarczy, a przedsiębiorcy bez klientów ze swoją podażą zostają jak Himilsbach z angielskim. Najtwardsi liberałowie gospodarczy głośno domagają się interwencji państwa, a o pomocy dla firm mówią wszystkie organizacje pracodawców, wcześniej przekonujące, że wystarczy im nie przeszkadzać.
Chyba największe przewartościowanie dotyczy jednak spojrzenia na poszczególne grupy zawodowe. Te cieszące się do tej pory niewielkim prestiżem nagle pokazują swoją gigantyczną wartość społeczną. Sprzedawcy, dostawcy, aptekarki, ratownicy medyczni czy pielęgniarki i wiele innych zawodów – bez nich wszystkich w czasach pandemii nigdy byśmy sobie nie poradzili.
Praca zdalna nie dla każdego
Home office, czyli biuro domowe, to w ostatnich dniach określenie robiące karierę wśród pracowników przeróżnych korporacji. Wszyscy, którzy mogą, przechodzą na pracę zdalną, wykonując swoje zadania z domu, wykorzystując firmowe laptopy, internet i telefony. Jednak nie każdy może przejść na tego typu działanie. Amerykański „New York Times” przygotował analizę pokazującą, jak możliwość przejścia na pracę zdalną rozkłada się w poszczególnych grupach dochodowych. Dotyczy to pracowników w USA, ale bez wątpienia w dużym stopniu obrazuje ona sytuację także w innych krajach Zachodu. Wśród najmniej zarabiającej jednej czwartej społeczeństwa na pracę zdalną może przejść jedynie 9 proc. pracowników. W kolejnej „ćwiartce” z pracy zdalnej może skorzystać tylko co piąty zatrudniony. Jednak wśród najlepiej zarabiającej jednej czwartej Amerykanów z home office może wykonywać swoje zadania prawie dwie trzecie.
Dlaczego tak mało pracowników z dolnej połowy społeczeństwa nie może przejść na pracę zdalną? Głównie dlatego, że pracują fizycznie. Jednak wśród tych 50 proc. zatrudnionych jest także wiele zawodów, które wykonują usługi dla społeczności. Przeróżnego rodzaju, nie tylko usługi publiczne. Mowa więc nie tylko o pielęgniarkach czy opiekunach osób starszych, ale też śmieciarzach, kierowcach komunikacji publicznej, kurierach, listonoszach czy kasjerach. Szeregowi policjanci codziennie patrolujący ulice także należą do nisko opłacanych zawodów. Wszyscy oni z narażeniem co najmniej zdrowia codziennie wykonują swoje zadania, gdyż bez ich zaangażowania życie społeczne nie tylko by spowolniło, jak jest obecnie, ale w ogóle by stanęło. To niosłoby realne zagrożenie dla życia wielu osób. Maklerzy giełdowi, finansiści czy prawnicy, najczęściej doskonale wynagradzani, mogą spokojnie zawiesić swoją działalność bez szkody dla wspólnoty.
Zawody wysokiego ryzyka
Prof. David Koh na przykładzie Chin przygotował zestawienie najbardziej zagrożonych zakażeniem koronawirusem zawodów. Pierwszą grupą narażoną na zakażenie byli pracownicy zatrudnieni przy obrocie owocami, mięsem oraz zwierzętami. To wynika z faktu, że COVID-19 jest pochodzenia zwierzęcego. Do Europy przywieźli go ludzie i z tego właśnie powodu różnego rodzaju sprzedawcy żywności są grupą ryzyka także u nas – ich pracy nie można zawiesić, codziennie stykają się czasem z setkami klientów. Kolejną grupą ryzyka byli pracownicy ochrony zdrowia, szczególnie ci z oddziałów ogólnych, a w następnej kolejności ratunkowych. Narażeni byli także pracownicy handlu detalicznego, branży hotelarskiej, ochrony, transportu oraz budowlanki. Jeśli chodzi o transport, to dotyczyło to zarówno transportu towarów, jak i osób (taksówkarze oraz kierowcy karetek).
Wszystkie te grupy nie należą do najlepiej opłacanych zawodów – delikatnie rzecz ujmując. Według najnowszego raportu GUS „Struktura wynagrodzeń według zawodów”, nielekarskie zawody służby zdrowia są najsłabiej opłacanymi grupami zawodowymi wśród specjalistów. Pielęgniarki przeciętnie zarabiają 106,5 proc. średniej krajowej, a ratownicy medyczni jedynie 99,7 proc. Pozostałe zawody specjalistyczne w służbie zdrowia otrzymują zaledwie 90 proc. średniej krajowej. Tymczasem w całej grupie specjalistów średnie zarobki kształtują się na poziomie 122 proc. przeciętnego wynagrodzenia w kraju.
Jeszcze gorzej wygląda to w pozostałych grupach zawodowych wymienionych przez prof. Koha. Technicy farmaceuci zarabiają zwykle 70 proc. średniej krajowej. Pracownicy opieki osobistej, czyli usług opiekuńczych, otrzymują zwykle co miesiąc nieco mniej niż 60 proc. średniego wynagrodzenia w Polsce, a kasjerzy 62 proc. Kierowcy dzielą się na kilka różnych rodzajów, jednak w żadnej z tych grup nie zarabia się więcej niż trzy czwarte przeciętnego wynagrodzenia. Najmniej zarabiają kierowcy autobusów – 71 proc. Do pracy wciąż, ryzykując zdrowiem, przychodzą także sprzątaczki, w końcu akurat sprawy czystości są obecnie niezmiernie istotne. Ich płace ledwo przekraczają połowę średniej krajowej.
Fenomen mało wartych prac
O zjawisku niedoceniania naprawdę ważnych dla społeczności prac, przy jednoczesnym przecenianiu prac zdecydowanie mniej istotnych, pisał wiele brytyjski filozof David Graeber, między innymi w kultowym już tekście o mocnym tytule „Fenomen g… wartych prac”, który w Polsce opublikował „Nowy Obywatel”. Przytoczył on przykład strajku pracowników londyńskiego metra, który zupełnie sparaliżował brytyjską stolicę. Tymczasem strajku pracowników przeróżnych korporacji nikt by nawet nie zauważył.
„Mówcie, co chcecie o pielęgniarkach, śmieciarzach czy mechanikach, ale jest sprawą oczywistą, że gdyby oni wszyscy nagle rozpłynęli się w powietrzu, skutki byłyby natychmiastowe i katastrofalne. Świat bez nauczycieli czy magazynierów miałby nie lada kłopoty i nawet bez pisarzy science fiction czy muzyków byłby zwyczajnie mniej wartościowym miejscem. Nie jest do końca jasne, jak bardzo ludzkość cierpiałaby w świecie, w którym przestaliby istnieć prezesi funduszy inwestycyjnych, lobbyści, spece od kreowania wizerunku, aktuariusze, telemarketerzy, komornicy czy radcy prawni (wielu podejrzewa, że stan rzeczy znacząco by się wówczas poprawił). Mimo to, nie licząc garstki wyjątków, jak lekarze – cieszący się dobrą opinią, a jednocześnie wysoko wynagradzani – wspomniana zasada ma się zaskakująco dobrze” – pisze Graeber.
Bułgaria zdecydowała, że wszyscy pracownicy służby zdrowia, z racji codziennego ryzykowania swoim zdrowiem, otrzymają dodatek za pracę wysokiego ryzyka w wysokości tysiąca lewów. To równowartość 500 euro, a więc bardzo dużo, tym bardziej że Bułgaria jest krajem biedniejszym od Polski. Nasz rząd powinien także zdecydować się na taki krok – „500 plus” dla pracowników ochrony zdrowia w okresie pandemii byłby bez wątpienia dobrym krokiem. Jednak zmianę podejścia do tych niedocenianych, a bardzo ważnych dla wspólnoty zawodów, powinniśmy utrzymać także w czasach po pandemii. Żeby już nie było głosów typu „dlaczego sprzedawca w Biedronce zarabia więcej niż początkujący prawnik?”. Pielęgniarki, sprzedawcy, sprzątaczki, kierowcy czy śmieciarze powinni zarabiać tyle, ile warta jest użyteczność społeczna ich pracy. A warta jest bardzo wiele, co dokładnie widzimy podczas obecnej pandemii COVID-19.