Chciałoby się westchnąć za klasykiem: „Chwilo trwaj, jesteś taka piękna!”. Rzecz jasna, mam na myśli nie samo zagrożenie koronawirusem, ale te pozytywne znaki, które, o paradoksie, pojawiły się wraz z tą groźną sytuacją. Żal oczywiście, że trzeba było dopiero nadzwyczajnego, powszechnego poczucia niepokoju, by te pozytywy dały o sobie znać, ale cóż. Potwierdza się po prostu gorzkie prawidło dotyczące naszego charakteru, sformułowane tuż po wojnie przez Czesława Miłosza: „Najczystszy z narodów ziemi gdy osądza je światło błyskawic,/Bezmyślny a przebiegły w trudzie zwykłego dnia”.
Siłą rzeczy pandemia jest czymś, co dotyczy nas wszystkich. Jednak oprócz świadomości dzielenia trudów losu z innymi, towarzyszy nam poczucie – takie mam przynajmniej wrażenie – że jesteśmy jakoś bliżej siebie. Czegoś takiego doświadczam nie pierwszy raz. To, co czuję w tych dniach, mógłbym zestawić ze wstrząsem wywołanym wprowadzeniem stanu wojennego, śmiercią Jana Pawła II i katastrofą smoleńską. To były te chwile bolesne, zarówno w perspektywie indywidualnej, jak i ogólnonarodowej. Chwile, kiedy każdy z nas zastanawiał się, co będzie potem, czy i jak nas to zmieni, jacy wyjdziemy z tego doświadczenia – indywidualnie i zbiorowo. Wierzyliśmy przy tym, że uda się każde z tych trudnych doświadczeń przekuć na dobro, że wyjdziemy z tego wewnętrznie silniejsi, że na pewno będziemy dojrzalsi. Czy tak się stało? Nie miejsce tu na bilans, tym bardziej że każde z tych wydarzeń inną miało naturę i dynamikę. Ale wierzę, że – pomimo wszelkich zastrzeżeń i niezależnie od politycznej opcji – zgodzilibyśmy się, by trzykrotnie odpowiedzieć: tak. Wierzę, że tak będzie i tym razem, choć tak bardzo trudno przewidzieć dalsze etapy pandemii, czas jej trwania i skalę śmiertelnego żniwa, które zbierze.
Marzy mi się, żeby każdy z nas z tego doświadczenia wyszedł inny, odmieniony, mocniej nastawiony na czynienie dobra, bardziej skłonny do współpracy, pomocy, zrozumienia: w rodzinie, w pracy, na ulicy. Innymi słowy, byśmy stali się pokorniejsi. Wydaje mi się, że taki potencjał uruchomiło w nas obecne doświadczenie. Chodzi o to, by ten potencjał ocalić i nie dać mu zaginąć w czasie, gdy wszystko będzie wracać do normy. Oby stało się to jak najszybciej, ale oby ta norma była już nieco inna, odmieniona właśnie, dojrzalsza – indywidualnie i społecznie.
Dużo zależeć będzie od sposobu, w jakim przeżyjemy nadchodzące tygodnie, a może i miesiące pandemii. Wielu z nas, choćby przez możliwość pracy w domu, będzie tego czasu miało więcej. Nie zabijajmy go nurkowaniem w internecie, lecz potraktujmy jako dar, który wykorzystamy na pogłębione rekolekcje, modlitwę, dobrą lekturę, rozmowy z najbliższymi. Najlepiej o tym, co najważniejsze.