Globalni giganci już teraz liczą miliardowe straty. Czeka nas światowy przewrót finansowy.
Tak, jesteśmy świadkami czegoś, o czym pisać będą w podręcznikach do historii. Tylko, zastanawiam się, w jakim kontekście? Czy z perspektywy czasu okaże się to początkiem jakiegoś nowego świata, urządzanego z większym respektem wobec najważniejszych zasad? Inaczej mówiąc, czy wstrząs gospodarczy wywoła refleksję moralną? Czy świat przywróci do łask podstawowe normy etyczne czy też, gdy tylko wszystko się skończy, szybciutko i z nowym impetem (bo trzeba nadrobić straty!) ruszy do zarabiania pieniędzy? Dziś nie znamy odpowiedzi, ale kiedyś stanie się jasne, czy ta globalna trauma zmieni świat, czy (znowu) nie.
Wydaje się, że gdy uporamy się z koronawirusem, w ONZ i innych najważniejszych światowych forach globalni liderzy polityczni i gospodarczy powinni postawić przed sobą pytanie proste i trudne zarazem: co dalej? Odnosząc je jednak nie tylko do sfery politycznej, gospodarczej czy finansowej. Bo nadszedł czas, by na tych największych zgromadzeniach zaczęto debatować także o duchowej kondycji świata. Chciałbym doczekać czasów, w których na takie konferencje, oprócz ekonomistów i polityków, będą zapraszane osoby myślące dalej, głębiej, inaczej: papież Franciszek, patriarcha Bartłomiej czy prof. Andrea Riccardi, założyciel katolickiej Wspólnoty Sant’Egidio, zaangażowanej w najbardziej palące sprawy globu. Chciałbym usłyszeć przemawiających tam liderów wspólnoty żydowskiej, muzułmańskiej i przedstawicieli innych religii – tak jak w duchu zatroskania o świat czynił to Jan Paweł II.
Może obecne doświadczenie przywróci w nas pokorę, może uda się ułożyć świat choć odrobinę inaczej i tak, by globalizacja zysku zmieniła się w globalizację solidarności? Wszak pandemia pokazała, że wobec koronawirusa wszyscy jesteśmy równi, więc może uda się to równościowe doświadczenie przekuć na bardziej trwałą wrażliwość na siebie nawzajem, zwłaszcza wobec tych, którzy na co dzień źle się mają, a których dotąd syty świat wolał nie widzieć?
Być może jestem naiwny, ale nie chce mi się wierzyć, żeby to, czego dziś doświadczamy, spłynęło po nas jak przysłowiowa woda po kaczce. Sądzę, że świat otworzy się jednak na głębsze pytania, że zapyta o drogę, że zastanowi się nad zasadami, które mają budować porządek w nowej erze. Bo świat po zarazie powinien być dlań nową erą.
Nieodżałowany Vaclav Havel powiedział mi kiedyś: „Gdziekolwiek bym nie był: czy jako dysydent, więzień czy prezydent podróżujący po całym świecie, w każdym większym problemie odnajduję aspekt moralny, ludzki, duchowy”. Nie da się ukryć, że wśród współczesnych polityków próżno szukać ludzi zbliżonego formatu. Ale, jak powiadają, nadzieja umiera ostatnia.