Można odnieść wrażenie, że zaledwie w ciągu kilku godzin duża część duszpasterskich działań Kościoła katolickiego w Polsce została przeniesiona do internetu i do innych mediów. Jednak zwłaszcza globalna sieć odgrywa od połowy marca br. szczególną rolę w życiu polskich katolików i ich pasterzy. Stała się nie tylko narzędziem porozumiewania, ale w coraz większym stopniu stanowi podstawowy sposób przekazu treści i komunikacji. Wspomniana zmiana nie jest więc tak nieistotna, jak to się może na pierwszy rzut oka wydawać. Mamy bowiem do czynienia z kulminacją i pomnożeniem wcześniejszych niedobrych praktyk.
Cyfrowa rewolucja
Po pierwsze, odbywa się ona w sporej części na zasadzie spontanicznych inicjatyw i zapału działających w oderwaniu od siebie osób czy niewielkich grup.
Po drugie, wielu spośród tych, którzy starają się teraz zaprząc nowe media do działań duszpasterskich, ma w tej sferze niewielkie doświadczenie lub w ogóle nie posiada przygotowania. Nie chodzi tylko o dysponowanie odpowiednim sprzętem i wiedzą pozwalającą się nim sprawnie posługiwać. Chodzi o coś znacznie więcej. O świadomość potrzeby innego niż w realu sposobu komunikowania się. I o poczucie odpowiedzialności za to, co się przekazuje, opierając się na autorytecie Kościoła.
Jak tylko rząd wprowadził pierwsze ograniczenia dotyczące liczebności zgromadzeń, polscy biskupi zaczęli udzielać wiernym dyspens od obowiązku uczestnictwa we Mszy św. niedzielnej. Równocześnie zaapelowali o udział w Eucharystii za pośrednictwem mediów. Szczególną formą reakcji na ten apel okazały się transmisje Mszy św. w świeckich kanałach telewizyjnych, w których wcześniej ich nie było. Również niektóre duże portale internetowe zaproponowały swoim odbiorcom transmisje przygotowane przez profesjonalne ekipy telewizyjne.
Wielka improwizacja
Wielu biskupów zaleciło również, by – w miarę możliwości – parafie organizowały internetowe transmisje Eucharystii dla swoich wiernych. Łatwo się domyślić, że chodziło tu o próbę podtrzymywania w ten sposób wspólnoty parafialnej. Jednak odpowiedź na tego rodzaju biskupie sugestie okazała się niełatwa. W przypływie dobrej woli w niejednej parafii zaczęła się wielka improwizacja. Nie dotyczyło to tych wspólnot, które już od jakiegoś czasu systematycznie transmitowały ze swoich świątyń celebracje liturgiczne, dysponując odpowiednim wyposażeniem i umiejętnościami. W innych bardzo szybko, zarówno duszpasterze, jak i wierni, przekonali się, że rzecz jest skomplikowana. Nie wystarczy postawić gdzieś na chórze kamerki albo posłużyć się telefonem komórkowym umieszczonym chwiejnie na kościelnej ławce.
Efekty specjalne
Co prawda nie doszło raczej nigdzie w Polsce do takich sytuacji, jak na będącym hitem internetu filmiku, pokazującym działania włoskiego księdza spod Salerno. Podejmując próbę nadawania transmisji z kościoła, nie zauważył, że włączył także w telefonie oprogramowanie dające tzw. efekty specjalne. Choć może była to sprawka złośliwych parafian. Rezultat jego czy owych złośliwców eksperymentu dla wielu okazał się jednak po prostu śmieszny. A niejedną osobę, która nie wiedziała, co rzeczywiście zaszło, mógł zranić lub zniesmaczyć.
W naszym kraju nie mieliśmy aż takich atrakcji. Jednak w globalnej sieci pojawiło się sporo nieudanych transmisji Mszy, pełnych nietrafionych ujęć, dających niewyraźny obraz i trudny do słuchania dźwięk. Zdarzały się transmisje prowadzone z takim pogłosem, że nie sposób było zrozumieć słów wypowiadanych przez celebransa lub kaznodzieję. Rezultat takich zabiegów nie tylko był rozczarowujący, a dla niektórych denerwujący. Pożytek duchowy z takiego przekazu okazywał się znikomy. Doprawdy lepiej, żeby tego rodzaju transmisji nie było.
Pobożny zapał
Przypomina się w związku z nimi anegdota o tym, jak znany polski malarz z przełomu XIX i XX w. malował na kolanach obraz przedstawiający Boga. Sam Stwórca miał go napomnieć: „Ty Mnie, Styka, nie maluj na kolanach – ty Mnie maluj dobrze!”. Nie wystarczy pobożny zapał do transmitowania Mszy św. Niezbędne są jeszcze podstawowe umiejętności. Nie trzeba być od razu profesjonalnym operatorem, ale warto przed rozpoczęciem tego rodzaju działań przynajmniej przejrzeć opis funkcjonowania urządzenia i poznać elementarne reguły komponowania filmowanego obrazu oraz przechwytywania dźwięku. To są informacje łatwo dostępne w globalnej sieci.
Warto się również zastanowić nad sensownością niektórych form organizowania w internecie adoracji Najświętszego Sakramentu. Chodzi o to, aby rzeczywiście miały one na celu oddawanie czci obecnemu pod postacią chleba Jezusowi, a nie były tylko pretekstem do zwiększania ruchu na czyimś profilu społecznościowym. Ktoś zwrócił uwagę, że na stronie jednego z klasztorów wcale nie było widać trwającego w tym momencie wystawienia Najświętszego Sakramentu, lecz ktoś przemyślnie umieścił przed obiektywem fotografię monstrancji. To nieuczciwe. Zresztą, niektórzy biskupi zwracali uwagę, że zachęcają do korzystania z transmisji Mszy św. odbywających się „na żywo”, a nie do oglądania ich nagrań.
Prawdziwa nauka
Na drugą, wymagającą refleksji i pilnego uporządkowania sprawę, związaną z gwałtownymi przenosinami do internetu dużej części działalności Kościoła w Polsce, zwrócił uwagę m.in. ks. Dariusz Piórkowski SJ. Niepokój wyrazili też inni teolodzy i duszpasterze od lat aktywni w sieci. Chodzi o kwestie merytoryczne. I treść upowszechnianego w sieci w imieniu Kościoła przekazu.
Oprócz transmisji celebracji liturgicznych zaczęły się mnożyć w polskojęzycznym internecie jak grzyby po deszczu różnego rodzaju działania nastawione w założeniu na formację. Wielu duchownych postanowiło skorzystać z nowej formy przekazu i możliwości dotarcia do słuchaczy. Oczywiście trzeba odnotować, że są duszpasterze, którzy posługują się nowymi mediami w swej pracy od dawna i ich praca przynosi niejednemu wierzącemu ogromny pożytek. Głoszą, nie tylko rozumiejąc specyfikę internetowej komunikacji z wiernymi, odmiennej od tej mającej miejsce w realu. Głoszą prawdziwą naukę, nie zniekształcają Ewangelii ani magisterium Kościoła w celu zdobycia rozgłosu i pozyskania jak najszerszego grona odbiorców.
Prorocy jak grzyby
Ks. Piórkowski, który sam prowadzi bardzo intensywną i przez liczne grono internautów cenioną działalność formacyjną w mediach społecznościowych, zwrócił uwagę, że po wybuchu epidemii jak grzyby po deszczu zaczęli w sieci w języku polskim wyrastać „kolejni prorocy, duchowni i świeccy, serwując katastroficzne wizje czerpane z różnych objawień prywatnych”. Zauważył też, że pod pozorem wzywania do nawrócenia spychają oni na margines Pismo Święte i tradycję, a sięgają do najrozmaitszych innych źródeł, aby siać niepokój i lęk. W rezultacie, potrzebujący w trudnym czasie duchowego umocnienia ludzie wierzący są zagubieni. „Autorytet prywatnych, często niezatwierdzonych objawień, staje się ważniejszy niż Objawienie i aktualne nauczanie Kościoła” – sprecyzował znany jezuita. Dodał, że z pewnością taka aktywność duszpasterska i formacyjna w sieci nie przyczynia się do pocieszenia i wzmocnienia duchowego wiernych w tym czasie.
Od lat wiadomo, że czuwanie nad prowadzonym w internecie w imieniu Kościoła przekazem jest bardzo trudne. Jednak jest bardzo potrzebne. Ks. Piórkowski odnotował, że napiętnowane przez niego zjawiska nie są w polskojęzycznej sieci nowością związaną z pandemią. Mamy jednak do czynienia z kulminacją i pomnożeniem wcześniejszych niedobrych praktyk, które bardzo rzadko spotykały się z oficjalną reakcją władz Kościoła. Ich obecna skala wskazuje na potrzebę szybkiej, stanowczej i kompetentnej interwencji.
Cyfrowy kontynent
Przeniesienie części działalności Kościoła w Polsce do sieci, choć z przyczyn zewnętrznych nastąpiło nagle i bez przygotowania, nie może oznaczać bylejakości trwałej prowizorki, siania zamętu. Dotyczy to zarówno zagadnień technicznych, jak i zawartości merytorycznej międzyludzkiej komunikacji, proponowanej w imieniu wspólnoty wierzących w Chrystusa. Warto wziąć pod uwagę, że część z motywowanych niemożnością realizowania tradycyjnych form duszpasterskich inicjatyw sieciowych będzie również trwać po zakończeniu epidemii.
Tym bardziej nie może tu być miejsca na amatorszczyznę ani na lansowanie się przez samozwańcze autorytety, na zdobywanie internetowej popularności, kolekcjonowanie lajków i zdobywanie setek obserwujących. Choć działania w globalnej sieci są wciąż pod wieloma względami dla Kościoła „terra incognita” (ziemia nieznana), to jednak ewangelizowanie cyfrowego kontynentu, do którego wzywał już wiele lat temu papież Benedykt XVI, wymaga nie tylko odwagi, ale również rozwagi. To nie chodzi o zdobywanie nowych terytoriów i podbijanie nowych ludów, ale o głoszenie Jezusa Chrystusa i Jego dobrej nowiny o zbawieniu. Troski o to, w jaki sposób się ono odbywa, nie można odkładać na potem. Może się okazać, że wtedy będzie za późno na naprawianie błędów i wypaczeń.