To było całkiem niedawno, a wydaje się, jakby minęło mnóstwo czasu. Zaledwie kilka tygodni temu wchodziły w życie w Polsce pierwsze ograniczenia związane z epidemią. Także pierwsze decyzje obejmujące życie religijne milionów polskich katolików. Podejmowali je nie tylko reprezentanci obecnej władzy państwowej. Podejmowali je także biskupi. Jedne z najważniejszych dotyczyły udziału w niedzielnej Mszy św. Ogłoszono w każdej diecezji dyspensy od tego obowiązku i coś jeszcze. Pojawiły się usilne zachęty do korzystania z transmisji Mszy św. za pośrednictwem telewizji, radia i internetu. Łącznie z sugestiami, w jaki sposób podczas tych transmisji się zachowywać.
Szybko się przyzwyczaimy
Wbrew pozorom dla wielu wierzących w Polsce to przeniesienie się w ramach niedzielnej Mszy św. przed telewizor lub ekran komputera nie było wcale łatwe. To nie była naturalna sytuacja. Niektórzy wprost przyznawali, że sobie z taką formą nie radzą. Być może to skłoniło niektórych duchownych do uspokajających wypowiedzi, namawiających do wytrwałości. Jeden z księży przekonywał, że „szybko się przyzwyczaimy” do tego kształtu pobożności i nie będzie w nim już dla nas nic dziwnego ani niepokojącego. Ten pocieszający w zamiarze głos w rzeczywistości zawierał w sobie groźnego wirusa. Ukryła się w nim bardzo niebezpieczna pokusa. Jej istotą jest zadowalanie się namiastkami. Na stałe.
W sytuacji kryzysu (zwłaszcza tak drastycznego i wszechogarniającego jak ten, który został spowodowany przez SARS-CoV-2), łatwo uznać za sukces i przezwyciężenie problemu różnego rodzaju namiastki, działania i produkty zastępcze i połowiczne rozwiązania spiętrzających się spraw. Łatwo też zrezygnować z wysiłku zmierzającego do nowych rozwiązań, uwzględniających nowe czasy i dopasowanych do nowej sytuacji. Prościej jest nastawić się na znajdowanie jakichś sposobów na przynajmniej pozorne zachowanie i kontynuowanie tego, co było dotychczas. Z oczywistych względów w okrojonej, ograniczonej formie i treści. To budowanie naśladujących nieporadnie dotychczasową rzeczywistość prowizorek, byle jakich, chwiejnych, czasami wręcz ocierających się o śmieszność.
Pozory normalności
Tego typu postawy przyjmowane w trudnych czasach dotyczą bardzo wielu dziedzin ludzkiego życia. Wynikają z prób zachowania za wszelką cenę nie tyle rzeczywistej „normalności”, ile przynajmniej jej pozorów, pozwalających uniknąć radykalnych zmian postępowania w gwałtownie odmiennych warunkach.
Takie próby nie omijają życia religijnego. Zwłaszcza wtedy, gdy religia traktowana jest jako gwarant stabilności i niezmienności fundamentalnych elementów egzystencji. Gdy jest traktowana jako zbiór nie tylko niezmiennych prawd, ale także utrwalonych przez tysiąclecia sposobów bycia, działań, zwyczajów itp. A także – co niezwykle istotne – sposobów postrzegania świata i myślenia o sensie własnego w nim istnienia. Nie tylko w Polsce mieliśmy w Kościele katolickim do czynienia z wieloma próbami jakichś zastępczych działań, mających stworzyć wrażenie, że da się wciąż w jakiś ograniczony sposób kontynuować sprawdzające się dotychczas formy zbiorowej pobożności i religijnej aktywności. Lista takich substytutów jest spora. Najczęstszą formą zastępczą okazały się jednak transmisje internetowe.
Kanał dotarcia
Nie chodzi tylko o transmisje Mszy św., ale również np. nabożeństw czy całych cykli rekolekcji. Były próbą stworzenia wiernym możliwości nie tylko poświęcenia określonego czasu na sprawy religijne, duchowe, ale też zastępczą formą tworzenia lub utrzymywania wspólnoty. Brak danych, pozwalających ustalić, jaki procent polskich katolików korzystał z tej propozycji na poziomie własnych parafii. Brak też wystarczających danych, aby móc wiarygodnie pokazać skalę sięgania po internetowe narzędzia przez księży. Tym bardziej trudno stwierdzić, dla ilu z nich było to rzeczywiście szukanie nowych form duszpasterstwa w ekstremalnych warunkach, a ilu po prostu usiłowało jedynie przenieść swe dotychczasowe sposoby i metody działania do globalnej sieci, traktując ją jedynie jako kanał dotarcia do zamkniętych w domach parafian.
Warto jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. To zaskakujące i zastanawiające, jak szybko w czasie pandemii zaczęto w Polsce mówić o „uczestnictwie” czy „udziale” we Mszy św. za pośrednictwem mediów. Także w oficjalnych komunikatach. Zapewne jednym z powodów jest brak w naszym języku osobnego słowa, nazywającego aktywne oglądanie transmitowanej liturgii. Jednak wiele wskazuje na to, że to nie jedyna przyczyna.
Iluzja Kościoła
Już wcześniej, na przykład wśród osób starszych, powoli rosła tendencja do zamiennego traktowania obecności na Mszy św. w kościele i korzystania z nowych możliwości technicznych. Niejeden spowiednik usłyszał w ostatnich kilku latach wyznanie „Nie była/nie byłem na Mszy w niedzielę, ale oglądałam/oglądałem w telewizji”. Być może epidemia jedynie przyspieszyła ugruntowywanie się w świadomości polskich katolików takiego dwojakiego podejścia do udziału w liturgii, a przynajmniej do spełnienia obowiązku zawartego w kościelnym przykazaniu.
Pokusa zadowalania się w życiu religijnym, w sferze wiary, półśrodkami i namiastkami nie pojawiła się wśród polskich katolików dopiero razem z pandemią. Była obecna znacznie wcześniej i nie brakowało tych, którzy w jakiejś formie jej ulegali. U jednych to poddawanie się pokusie przejawiało się np. w postaci silnych, ale naskórkowych emocjonalnych przeżyć, zamiast pogłębionej, uwzględniającej również udział rozumu wiary. U innych polegało na kurczowym trzymaniu się przepisów i „odwiecznych” zwyczajów, zamiast otwartości na Ewangelię i działanie Ducha Świętego. Epidemia przyniosła lub nasiliła zastępcze formy i połowiczne rozwiązania w sferze liturgii i budowania wspólnoty. To dwa bardzo wrażliwe obszary aktywności Kościoła, w których nawet niezbyt długotrwałe sięganie po namiastki może bardzo szybko przynieść katastrofalne skutki. Stworzy iluzję Kościoła, jego wirtualną postać, fikcję, a nie rzeczywistość eklezjalną.
Uwaga, wirtualizacja
Papież Franciszek w czasie epidemii nie tylko powiedział mnóstwo bardzo ważnych, pomagających przeżyć ten czas słów, ale również wykonał szereg gestów i działań, które można nazwać „przemawianiem obrazem”. Można powiedzieć, że w tych niezwykle trudnych tygodniach, w tak kluczowym dla chrześcijan czasie, jak Wielki Post i Wielkanoc, potrafił w zdumiewający sposób wykorzystać rozmaite środki zastępcze, aby umacniać wiernych na całym świecie. Znamienne jednak, że nim jeszcze pojawiły się pierwsze wiarygodne sygnały, że choćby w niewielkim stopniu zaczynamy panować nad chorobą, Franciszek podjął bardzo daleko idące inicjatywy dotyczące funkcjonowania Kościoła po pandemii. Pokazał, że nie zatrzymuje się na tym, co teraz, na przetrwaniu dzięki rozmaitym połowicznym rozwiązaniom, ale myśli o tym, co jutro, a nawet co pojutrze.
Odwołując się do słów jednego z biskupów, zwrócił też uwagę na niebezpieczeństwo „wirtualizacji” Kościoła, sakramentów i ludu Bożego. „Kościół, sakramenty, Boży lud są bowiem czymś konkretnym” – przypomniał stanowczo papież i użył bardzo zrozumiałego obrazu. „To prawda, że w tej chwili musimy w ten sposób realizować tę zażyłość z Panem, ale po to, aby wydostać się z tunelu, a nie w nim trwać”. To niezwykle celne ujęcie sprawy namiastek, form zastępczych i połowicznych rozwiązań w życiu Kościoła. Przywiązywanie się do nich, przedłużanie ich stosowania poza ewidentną konieczność, zadowalanie się nimi z nadzieją, że w końcu będzie można wrócić do tego, co było kiedyś, do starych metod i działań, przypomina zatrzymywanie się w tunelu, rezygnację z dalszej wędrówki i pozostawanie w nim tylko dlatego, że na końcu widać światełko. Rzecz nie w tym, aby zobaczyć światełko na końcu tunelu, ale żeby z niego wyjść na pełne światło.