Wielkanoc bez ludzi w kościele… Księża bez pracy, no może tylko trochę jej było. Jakie to uczucie?
– Trzeba było się zatrzymać. Nagle okazało się, że ksiądz nie równa się „działanie”. Bardzo lubię liturgię, ale co roku miałem stres przed Triduum. Teraz wiedziałem, że będzie kilku ministrantów i ja. Miałem poczucie dużego spokoju. I spodobało mi się takie przeżywanie liturgii: nie jest ważne, czy ktoś się pomyli, czy zrobi tak, jak należy, ale że jesteśmy razem i się modlimy.
Więc za rok wszystko wraca do normy?
– Mam nadzieję, że nie. Mam nadzieję, że zaangażowanie ludzi będzie duże, że będzie nas dużo. Ale wiem też, że nie musimy się już nakręcać na działactwo, na trzymanie się norm, które budzą stres. Dzisiaj wiem, że może być inaczej, lepiej. Że dużo zależy też ode mnie. To był podarowany nam czas, żebyśmy my księża to odkryli.
A Twoi parafianie? Co oni mówią?
– Niektórzy nazywają to Kościołem internetowym. Nazwa niefortunna, ale docieraliśmy przez internet do wielu ludzi. Szczególnie w święta. Mam świadomość, że niektórzy „wpadli do kościoła” na chwilę, a potem nas wyłączyli. Że tak trochę OK, żeby nabrać świątecznego klimatu, ale nie za dużo. Jak przeliczałem wejścia w internecie, to się okazało, że średnio każdy odbiornik był na wigilii paschalnej około dwudziestu minut. Więc pewnie znaleźli się tacy, którzy byli na całości, ale też duża grupa, która szybko się wyłączyła. Nie ma co się nastawiać, że duszpasterstwo przeniesie się do internetu. Jeśli ktoś będzie liczył same wyświetlenia i nie sprawdzi ich długości, będzie pokazywał spektakularne statystyki. Ale w rzeczywistości duszpasterstwo wcale się do internetu nie przeniosło. Nie w takim wymiarze, jak się czasem o tym mówi.
Ciekawą rzeczą było na przykład to, że gdy powstał problem ze spowiedzią, a potem ze święconką, to miałem telefony głównie z pytaniami o święconkę. Ze spowiedzią jakoś sobie wszyscy szybko poradzili. Pewnie za szybko…
Transmisja pewnie jakoś pomogła Księdzu zachować poczucie wspólnoty, bo oprócz kilku osób w kościele był ten kontakt przez kamerę.
– Mnie w Wielki Czwartek ścisnęło w gardle. Nie potrafię być księdzem bez ludzi. Jak zobaczyłem te puste ławki, to mi się zrobiło ciężko. I zrozumiałem, jak trudno musi być księżom w krajach zlaicyzowanych, gdzie nawet bez epidemii taki jest Kościół. Przychodziły więc też takie smutne myśli. Choć były one twórcze: zrozumiałem, że ksiądz sam nic nie zrobi, że Kościół tworzą ludzie, oni tworzą parafię razem ze mną. Zresztą tak chyba w ogóle z nami jest: jak się zamykamy na ludzi, to pojawiają się problemy z celibatem.
To, że ludzie są nam księżom potrzebni, rozumiem.
– W Wielki Czwartek dostałem mnóstwo wiadomości i serduszek… Miałem wrażenie, że ludzie są bardzo ze mną.
Ale Twoja parafia finansowo straciła w tym czasie?
– Tak, straciłem. Ale parafianie robią wszystko, co mogą. Wszyscy stracili. Nie mogę oczekiwać, że parafia będzie wyjątkiem. Dzisiaj zapłacone rachunki to już dużo.
Część ludzi w mojej parafii zebrała pieniądze i dała mi tyle, ile zwykle na składkę zbieramy z całego miesiąca. Ludzie o mnie niesamowicie dbają. Wciąż pytają o mnie, czego mi brakuje, przynoszą jedzenie.
Tak jest na wsi.
– W mieście też. Wszystko zależy od zbudowanych relacji. Może być ich mniej, ale jeśli jest wspólnota, zawsze jest też wzajemna troska o siebie. A może jest tak, że właśnie tam, gdzie tej wspólnoty nie ma, księża zauważyli teraz, że bardzo brakuje im pieniędzy. Bo nie ma składki. Musi być inne poczucie odpowiedzialności za Kościół. Właśnie to wynikające z życia wspólnotowego, z przekonania, że Kościół jest czymś naszym, a nie księdza.
Ks. Tomáš Halik mówi, że ma wątpliwości w tym klękaniu przed telewizorem?
– Tam, gdzie pielęgnuje się domowy Kościół, jakąś modlitwę rodzinną, choćby modlitwę przy posiłku albo inny ubiór przy stole w niedzielę, tam rodziny przeżywały liturgię od początku do końca. Tam natomiast, gdzie zwykle jest takie mówienie: idź do kościoła, idź ze święconką itp., tam transmisje Mszy były krótsze. I tam była też jakaś niezręczność, żeby razem przeżywać liturgię, jakieś poczucie dyskomfortu: modlitwa tylko we własnym gronie? Tak jakby członkowie rodziny musieli nagle przed sobą wzajemnie pokazać, co to wszystko dla nich znaczy. I już nie było ucieczki pod chór i przeczekanie Mszy.
A co z klękaniem przed ekranem?
– W domach, gdzie jest jakaś wspólna modlitwa, tam jest na przykład krzyż. I wtedy, gdy jest Msza przez internet, klęka się przed tym krzyżem, a nie przed telewizorem. Myślę, że zachowanie wszystkich postaw, dokładnie jak w kościele, byłoby dziwne. To nie jest realny Kościół, jak to zresztą podkreślił Franciszek, ale tylko transmisja, która pomaga w modlitwie. Do realnego Kościoła, czyli tam gdzie są ludzie, trzeba będzie powrócić. Pewne gesty można jednak zachować. Na przykład ładny ubiór w czasie Mszy niedzielnej.
Ludzie nie zawsze „idą” na Msze do swoich parafii. Mają teraz okazję „być” na Mszy w bardzo wielu miejscach w całej Polsce.
– Jeśli problemem był tzw. churching w dużych miastach, to dzisiaj jest on ogólnopolski. Ludzie wybierają sobie swoich ulubionych księży czy ładniejsze liturgie. Ale uważam, że w małych środowiskach, jak moje, to nadal nie jest problem dominujący. Nie z każdej parafii są też transmisje. Ja sobie tego nie wyobrażam: ludzie żyjący u mnie chcą być w swoim kościele. W mojej parafii są trzy kościoły i ludzie mnie proszą, żeby transmisje były z tych trzech, bo to im pomaga.
Wiem, że są takie rodziny, które poradziłyby sobie bez transmisji. Są przecież propozycje liturgii domowych.
Jeśli transmisja Mszy pomaga w łączności ze wspólnotą, to jest OK. Ale jeśli po prostu zastępuje Mszę, to pewnie jest jakiś problem. Ktoś pomyśli, że właściwie tak może być zawsze.
– Bo wtedy transmisja nie tyle zastępuje Mszę, ile modlitwę. Jeśli taki jest efekt tych transmisji, to zamiast szansy zbudowania atmosfery modlitwy w domu, mamy kolejny program telewizyjny do obejrzenia z obowiązku, tyle że religijny. Dlatego czasami brak transmisji mógłby dobrze wpłynąć na próbę wspólnej i bardziej autentycznej modlitwy.
Co można zrobić, żeby taką atmosferę zbudować, jeśli gdzieś jest wciąż jakoś sztywno?
– Może dobrze byłoby wrócić do zbudowania jakiś ołtarzyków w domach. Tak kiedyś było. Wychowałem się w ruchu oazowym i zawsze po rekolekcjach budowaliśmy ołtarzyki w domu. Może to brzmi dewocyjnie, ale jest czymś bardzo dobrym. Jakoś zmienia dom, daje poczucie obecności Boga w codzienności.
A jak księża się w tym wszystkim odnaleźli?
– To pokazała między innymi święconka. Niektórzy księża transmitowali poświęcenie stołu wielkanocnego. Tak jakby było to niemożliwe bez nich. Jakby wszystko w Kościele należało do nas. Ja się bardzo ucieszyłem, że ludzie staną sami nad wielkanocnym śniadaniem i pobłogosławią pokarmy. Wiem od niektórych osób, że to im bardzo pomogło w bardziej świątecznym przeżywaniu tego śniadania. To im też przypomniało, że są ochrzczeni i mają udział w kapłaństwie Chrystusa. A nie tylko księża. Pokusa, żeby zawsze obecny był ksiądz, żeby to zawsze podkreślać, trochę odbiera ludziom poczucie ich podmiotowości w Kościele i też ich odpowiedzialności za Kościół.
Takie oddanie duchowej władzy…
– Nie śpiewamy: ludu kapłański, ludu królewski, zgromadzenie święte? To jest to. To wybrzmiało wreszcie w Wielką Sobotę, a ksiądz nie biegał pół dnia z kropidłem. Mógł ten dzień przeżyć głębiej duchowo, nawet przez pobyt na adoracji. Chyba też bardziej wybrzmiał brak liturgii tego dnia, który przecież w czasie Triduum jest bardzo wymowny. A święconka ze swoim bardzo masowym i hałaśliwym charakterem tę ciszę Wielkiej Soboty zwykle zagłusza. Jedna pani napisała do mnie, że u niej w parafii ksiądz święcił co godzinę przez internet (śmiech). Pomijam fakt, że to tak nie działa, to ta pani dodała jeszcze: ale rano przed śniadaniem z moim mężem jeszcze raz sami poświęciliśmy.
Odkrywanie kapłaństwa chrzcielnego miało mieć już miejsce na rocznicę 1050-lecia chrztu Polski. Chyba ten element wtedy nie wybrzmiał.
– Jeden z księży powiedział mi, że miał w internecie więcej wejść na błogosławienie święconki niż na liturgię wielkanocną. Ja bardzo namawiałem moich parafian do tego, żeby błogosławili sami. Przygotowałem dla nich teksty w kościele. I wiem, że wielu z nich naprawdę przeżyło to bardzo głęboko. Na przykład zaproponowałem, żeby tego dnia pomodlić się za zmarłych, którzy razem z nami świętują zmartwychwstanie, oni już w nim uczestniczą. To było dla wielu osób naprawdę ważne.
Ważny był też wspólny różaniec transmitowany z kościoła. Niektórzy mówili mi, że to ożywiło ich modlitwę w domu. Jedna pani powiedziała, że nigdy wcześniej nie modliła się ze swoim mężem. Ten czas jest trudny, ale jest też niezwykły.
Osobno, a jednak razem… jakoś to wszystko się teraz dziwnie przenika.
– Niektóre parafie wrzucały na stronę internetową zdjęcia, żeby pokazać, jak było w zeszłym roku, jak mogłoby być teraz, a nie jest. Ja też to czułem. Szczególnie gdy stałem przed kościołem w Niedzielę Palmową i było tak okropnie pusto. Pamiętam wysoko podniesione przez dzieci palmy. Dlatego przygotowałem dla dzieci trzy krótkie katechezy z osiołkami. Żeby one pamiętały, że teraz jest ten czas.
Jakie dochodzą do Ciebie głosy z parafii na temat sakramentów?
– Myślę, że zostało im to wyjaśnione bardzo jasno. Nikt nie zgłaszał poważnych problemów z przyjęciem prawdy o duchowym działaniu sakramentów. Wierzą, że Pan Bóg sobie z tym poradził.
A nie masz wrażenia, że potem niektórzy sobie „poradzą” z Kościołem i nie będą już do kościoła chodzić?
– Chyba jest jedno i drugie: poczucie, że Bóg bez możliwości przyjmowania sakramentów i tak przychodzi, ale też przekonanie, że do liturgii trzeba wrócić, że jest w nich tęsknota za wspólną liturgią. Na przykład niektórzy mówili, jak ważne jest dla nich śpiewanie „Te Deum” właśnie razem.
A ten brak liturgii… czy my się po tym pozbieramy?
– Jestem optymistą. Zawsze będą różne grupy w Kościele. Ale jeśli ta sytuacja miałaby spowodować, że ktoś odejdzie, to pewnie dlatego, że mentalnie był już wcześniej daleko. I może przemyśli, dlaczego jednak wrócić. Odejścia bywają powodem pogłębionych powrotów.
A po co sakramenty? Tak jednym zdaniem?
– Wspólnota.
Ooo, to nawet jedno słowo. W nauczaniu katechetycznym najpierw podkreślany jest nakaz Jezusa.
– Jaki nakaz?
No jak to jaki, no że Jezus sakramenty ustanowił i kazał nam do nich przystępować.
– Teraz rozumiem. Mnie nie przychodzi do głowy nakaz Jezusa, ale życie. Ludzie, którzy przeżywają głębiej swoją wiarę, mówią, że jak się skończy pandemia, wreszcie do siebie w kościele powrócimy. Nie ma rozdzielenia między sakramentami a przeżyciem wspólnotowym. To jakoś idzie w parze, nawet jeśli nie potrafimy do końca tego wyjaśnić. Więc powrót do sakramentów jest powrotem do wspólnoty.
Wiesz, katechetycznie mówiąc, sakramenty dają łaskę… gdzie tam wspólnota?
– Zależy jaka katecheza. Nie trzeba mówić tak technicznie. Wiem, że to słowo jest ważne, ale później. Najpierw jest spotkanie z Bogiem i między nami. To jest łaska, w której sakramenty działają. Język relacji wyjaśnia lepiej sakramenty niż pojęcia. Nawet jeśli potem pojęcia też mają znaczenie, porządkują.
Jeśli chodzi o sakramenty, to moim zdaniem spowiedź przejdzie największy proces oczyszczenia. Kiedy ktoś wzbudził żal doskonały i przyjął przebaczenie duchowo, to będzie pytał o sens spowiedzi u księdza. A przecież Katechizm mówi, że jeśli ktoś miał grzechy ciężkie, powinien po odbytej spowiedzi duchowej wrócić do księdza i jeszcze raz je wyznać. I to właśnie dla nas jest szansa, żeby się tym sakramentem lepiej zająć. O tym pisał Jan Paweł II w dokumentach na przełomie tysiącleci, że spotyka się dwóch grzeszników, że ważny jest dialog, a nie tylko wyznanie win, że czasem klęczenie może w tym dialogu nie pomagać, że rozeznanie jest w świetle słowa Bożego, że ważna jest rozmowa częstsza z tym samym penitentem itd. Spowiedzi przed świętami były czasami bardzo powierzchowne. I ci, którzy tak ją zwykle przeżywali, może nie wrócą, żeby wyznać grzechy ze spowiedzi duchowej. Ale właśnie dlatego warto, żebyśmy po epidemii o tym rozmawiali. A może zaczęli już mówić o tym teraz, bo powoli odchodzimy od całkowitej separacji.
Gdyby zastosować te wszystkie wskazania, nie wiem, czy miałbyś czas na inne zajęcia.
– Zachęcam ludzi do pojednania się z Bogiem od początku Wielkiego Postu. Właśnie dlatego, żeby spowiedź wielkanocna nie była tuż przed świętami. I niektórzy mi w parafii mówią: proszę księdza, ja zdążyłem przed epidemią. Ale ja bym nie obawiał się tak bardzo o to, że zabraknie czasu. Może rezygnowałbym z innych zajęć, żeby to rzeczywiście było w takiej formie.
Mówisz o bardzo tradycyjnie ustawionym duszpasterstwie: spowiedź i Msza.
– Bo tak jest. Ja chciałbym, aby wszyscy moi parafianie mieli to z tyłu głowy: wszystko zmierza do szczytu życia duchowego, jakim jest niedzielna Eucharystia. Pewnie dlatego te niedzielne transmisje mają sens. Dają poczucie ukierunkowania życia właśnie na Eucharystię w niedzielę.