Często mówi Pani, że bycie w związku nie chroni od samotności. Dlaczego?
– Tak, często to powtarzam, bo wciąż widzę, jak wielu ludzi żyje iluzją, że związek uwolni ich od poczucia wewnętrznej samotności. Jestem przekonana, że ta iluzja jest przyczyną wielu niepotrzebnych rozstań… Tymczasem przyczyna nieodwracalnej samotności osoby jest ontologiczna, bytowa, to znaczy: człowiek taki jest „z natury”, co pięknie wyjaśnia metafizyka tomistyczna czy personalizm etyczny. Najkrócej: skoro jesteśmy odrębnymi bytami, o osobnych intelektach i woli, jesteśmy oddzieleni pewnym interwałem niezrozumienia, wzajemnej tajemnicy. Jak pisał Adam Rodziński: musimy być radykalnie osobni, by w bliskiej relacji wzajemnie nie zatracać się w sobie, ale pozostawać sobą. Dlatego nie podzielimy do końca z ukochanym swoich przeżyć, wspomnień, lęków; nie zrozumiemy w pełni najdroższej osoby. Tomasz Merton pisał z kolei, że „nienaruszalna resztka tajemnicy” na zawsze zostanie w nas, a pewne nasze przeżycia pozostaną innym nieznane. I dobrze, bo możemy być dla siebie wciąż fascynujący, stale do odkrycia. Ale także – nie „absolutnie” usatysfakcjonowani wzajemnym porozumieniem i wewnętrznie samotni. Poza filozoficznym uzasadnieniem „nieuleczalnej” samotności człowieka pośród ludzi osobiście cenię także teologiczne argumenty. Wśród nich – najprostszy: duchowa natura odnosi człowieka do Boga; „Panie, do kogóż pójdziemy?...”. Kto z ludzi będzie nas kochał tak jak Ten, który nas z czułością stworzył, który przenika i zna nas na wskroś. Jak pisał Augustyn, wśród ludzi nasze serce będzie wciąż niespokojne (i samotne!), póki nie spocznie w Bogu.
Każdy z nas ma jakaś definicję samotności, ale czym ona tak naprawdę jest? Jak Pani ją definiuje jako osoba, której zainteresowania naukowe krążą wokół tego tematu?
– Pytanie o definicję samotności jest bardzo ciekawe, gdyż nie jest ona oczywista; przede wszystkim domaga się rozróżnienia, którego potocznie bywamy nieświadomi, między samotnością i osamotnieniem – to dwie przeciwne „odsłony” odrębności osoby. Profesor Julian Stern z Yorku w Anglii, znany badacz samotności, pytał dzieci o jej definicję. Dzieci są bardzo mądre i warto ich słuchać, mają niezwykłą intuicję. Na pytanie o samotność jako „dobre bycie samemu” (w języku angielskim te słowa są łatwiej rozróżniane) 7-letnia Annie stwierdziła, że to „trochę spokoju i bycie mną przez 20 minut”, 12-letni John, że „to czas, w którym nikt mnie nie ocenia i mogę sobie czytać albo robić coś”, a 12-letnia Lynda w samotności „czuje się szczęśliwa we własnym towarzystwie”. Z kolei na pytanie „co to znaczy być osamotnionym?”. Annie odpowiedziała: „to czuć, jakbym nie istniała i ciągle wszystko knociła i czuła się zagubiona bardzo głęboko w środku”. 7-letni Dominic odparł, że „czuje wtedy winę osamotnienia”, co także wskazuje na związki poczucia osamotnienia z poczuciem winy. Już dzieci czują, że bycie samemu może być i doświadczeniem pozytywnym, i bardzo trudnym, kiedy człowiek boleśnie czuje się sam. Pyta Pani o moją definicję – bardzo mnie inspiruje rozróżnienie autorstwa Jana Szczepańskiego, przedstawiające problem niejako „od wewnątrz”. Samotność jest obcowaniem z sobą samym i ze swoim wewnętrznym światem, jest okresowym „chronieniem się” i życiem – w nim. To dialog z sobą, który łagodzi cierpienie i lęk, to refleksja nad życiowymi dążeniami i nadprzyrodzonymi celami. To praca nad sobą i oaza ciszy i odpoczynku „u siebie”. To także przyjemność tworzenia wewnętrznego Ja, na przykład przez realizację pasji. Osamotnienie jako przeciwieństwo samotności, jest brakiem kontaktu ze sobą samym: tu człowiek nie umie „przebywać” we własnym wnętrzu, preferuje świat zewnętrzny, kontakty, bodźce, wrażenia. Staje się zależny od świata zewnętrznego i w konsekwencji zatraca własne Ja, pisze Szczepański. Nie buduje się do wewnątrz. Może przez to stać się bardzo pusty i – oczywiście! – cierpią na tym jego relacje z innymi, które także stają się powierzchowne.
Jak w takim razie „psujemy” naszą samotność i sprawiamy, że zamiast rosnąć, karłowaciejemy w niej?
– Wydaje mi się, że to jest kwestia dwóch spraw: akceptacji i zagospodarowania. Anna Kamieńska w jednym z wierszy pisze: „Trzeba zgodzić się wewnętrznie na samotność, aby móc wypełnić ją pracą, wysiłkiem, miłością, modlitwą. Samotności, na którą się nie godzimy, nie da się niczym wypełnić”. Czyli po pierwsze, w naszej pracy nad samotnością potrzebna jest zgoda na nią: czy jesteśmy w związku, czy nie, trzeba nam zgodzić się na wewnętrzną samotność, która po prostu jest częścią osoby i może być czymś niebywale pięknym. Zrozumieć, że przyjaciele, ukochani, rodzina nie są „od tego”, by zaspokajać nasze emocjonalne głody! Bardzo często winimy ich za swoje poczucie niespełnienia. I gdy zrozumiemy, że bliski nie jest lekarstwem na samotność, zaczynamy być – w dobrym sensie – samowystarczalni. I bezinteresowni: „pozwalamy mu być”, uśmiechamy się, gdy czujemy brak możliwości zrozumienia w jakiejś rozmowie, nie robimy z tego dramatu. Związek napełnia spokój i rezygnacja z roszczeń. Taka akceptacja samotności jest także najlepszą bazą dla przyszłego, ewentualnego związku. Nie szukamy wtedy miłości w desperacji i jako lekarstwa na naszą samotność. Akceptacja leczy nas z goryczy, poczucia skrzywdzenia. I pozwala samotność zagospodarować. Tu otwiera się wiele możliwości „obcowania ze swoim wewnętrznym światem”, o których pisze Szczepański. Naprawdę smak egzystencji i piękno życia można poczuć także poza bliskimi związkami: w twórczych poszukiwaniach, zainteresowaniach, hobby, rozwoju indywidualnym przez pasje, czy przez kontakt z Bogiem. Anthony Storr kapitalnie zauważył, że psychologia zwykła za kryterium dojrzałości emocjonalnej przyjmować zdolność do utrzymywania partnerskich związków z innymi; tymczasem w równym stopniu owym kryterium powinna być zdolność do przebywania w samotności.
Jak osoba żyjąca w pojedynkę, która od wielu lat nie jest w związku i przychodzi do pustego domu, może odróżnić samotność, która jest tylko egoistycznym byciem samemu, od tej, która jest potrzebna i piękna?
– Tak, to słuszne pytanie, ponieważ samotność może dysponować do egoizmu. Zamykamy się w czterech ścianach i jest nam dobrze… Przy czym to nie dotyczy tylko singli! Para albo rodzina może także zamknąć się w czterech ścianach! Wtedy to specyficzna postać egoizmu we dwoje albo egoizmu w rodzinie, gdy poza naszym komfortem nic nas nie obchodzi… Wszyscy musimy na to uważać. Lubię określenie „samotność celowa”. Samotność nie może być celem sama w sobie, zawsze powinna służyć większej miłości, bo to miłość decyduje o spełnieniu i szczęściu człowieka (mam tu na myśli miłość jako dbanie o dobro innych). Po tym właśnie, czy naszej samotności towarzyszy prawdziwa troska o bliskich i potrzebujących, poznajemy jej wartość. Św. Bazyli w regule pytał pustelników Kościoła wschodniego: „a ty komu nogi umyjesz? Komu ustąpisz miejsca przy stole?”, by im przypomnieć, że samotnicze życie także w jakiejś formie ma służyć wspólnocie. Singiel, a rozumiem, że mówimy tu o singlach chrześcijańskich, ma kochać! Dlaczego? Bo to jest droga do jego szczęścia! Znam takich, którzy w miłości przyjaciół lub nie swoich dzieci, opuszczonych ludzi starych, odnajdują sens. Kogo kochać, w jakiej formie – kwestia wtórna.
Jednak jak nie popaść w aktywizm prowadzący do ucieczki przed samotnością? Wiele osób niebędących w związkach angażuje się np. w różne formy wolontariatu – i świetnie, tylko czasem ewidentnie widać, że nie robią tego z potrzeby serca, a z ucieczki. To powoduje olbrzymie frustracje.
– Dlatego wcześniej zaczęłam od wewnętrznej zgody. W przypadku osób wierzących – ufności Panu Bogu, oddania Mu swojego „dzisiaj”. Prośby do Niego o pomoc w wewnętrznym przyjęciu tego, czego nie chcę, czego sam, sama nie wybieram, ale na dziś jest mi to dane. Zamiana buntu i żalu na zaufanie, że to jest w Jego rękach – czy i kiedy kogoś spotkam. Ta praca zaczyna się od powtarzania ustami aktów zaufania, nawet gdy serce jest zbolałe. Za aktami woli zawsze z czasem pójdą uczucia.
Skąd wiadomo – i czy w ogóle wiadomo, jaka ilość samotności jest dla człowieka dobra, a jaka już nie?
– To jest kwestia w dużej mierze indywidualna, zależna od temperamentu, rodzaju powołania, sytuacji rodzinnej lub zawodowej i związanych z nią obowiązków. Jeśli chodzi o osoby świeckie, jak mówiłam wcześniej, kryterium „kontrolnym” jest to, czy samotność „nie sprzeciwia się” miłości. Jeśli ktoś jest samotnikiem i przez to zaniedbuje starszych rodziców, przyjaźnie, obowiązki związane z pracą – to może być oznaka niezdrowej samotności. Jeśli ktoś nie ma przyjaciół, to także jest niepokojące i z pewnością niezdrowe.
Czy istnieje powołanie do bycia singlem?
– Szczerze mówiąc, w świetle tego, co wiemy o człowieku według Objawienia – nie bardzo. „Nie jest dobrze, by człowiek był sam”. Pan Bóg stworzył człowieka kobietą i mężczyzną i taka jest naturalna droga człowieka. Pan Jezus ładnie wyjaśnia to uczniom w Ewangelii, wprost odpowiada na to pytanie. Są samotni, którzy takimi się urodzili: np. z powodu chorób, upośledzeń nie mogą wejść w związek. Są i tacy, których ludzie takimi uczynili – tu możemy myśleć o wielu znanych nam i nieznanych czynnikach, które sprawiają, że nie możemy znaleźć partnera: wszelkie zranienia, lęki, doświadczenie rozstania rodziców… Dlatego w pewnym momencie warto pokusić się o dobrą terapię, w trakcie której można spróbować owe czynniki nazwać i przepracować. I wreszcie, mówi Pan Jezus, są tacy, którzy ze względu na Królestwo Niebieskie zostali bezżenni, czyli wszyscy celibatariusze, którzy ten stan życia wybrali dla większej dyspozycyjności dla Boga. I bywa, że singiel, który pragnął małżeństwa, po latach swoje życie reinterpretuje i nadaje mu ów trzeci wymiar.
Jak zachować dobrą relację z samym sobą, kiedy samotność zaczyna ciążyć? Kiedy chce się fizycznie być z drugim człowiekiem? W związku z samotnością singli wiele ich realnych potrzeb nie jest zaspokojonych.
– Chciałabym móc odpowiedzieć, że jest na to jakieś magiczne remedium. Ale obawiam się, że nie ma. To bardzo naturalna potrzeba: zarówno seksualna, jak i po prostu potrzeba bliskości fizycznej, dotyku, czułości. Ich brak boli. Od dzieciństwa tak bardzo potrzebujemy gestów, ta potrzeba w nas jest. Kiedyś słyszałam trzeźwe spostrzeżenie: nie mówcie klerykom i kapłanom, że sport i aktywne życie będzie sublimacją ich potrzeb seksualnych; nie będzie. A fajne duszpasterstwo młodzieży zastąpi im fizyczne ojcostwo; nie zastąpi. To konkretna strata, jaką oddali Bogu i jaka będzie ich bolała. Podobnie z singlami. Natomiast uważam, że każdy człowiek dla swojego zdrowia psychiczno-duchowego potrzebuje przyjaciół i czuły, kochający przyjaciel jest olbrzymim wsparciem dla singla. W przyjaźni możliwe są także gesty, jak spontaniczne uściski, wzięcie za rękę, gdy przyjaciel cierpi.
Jak towarzyszyć osobom, które boleśnie przeżywają swoją samotność związaną z życiem w pojedynkę?
– Kochać je. To zadanie dla rodzin i dla innych osób samotnych, akceptujących swoją sytuację. Kochać, poświęcać im dużo uwagi, ofiarować przyjaźń. Tak, przyjaźń nie tylko sama „wyłania się” w toku relacji; bywa, że staje przed nami człowiek samotny i cierpiący z tego powodu i wtedy chrześcijanin ma powiedzieć: „Chcę być twoim przyjacielem”. I wysłuchuje, pozwala wylewać ból i żal do ostatniej łzy, nie feruje tanich pocieszeń w stylu „na pewno kogoś znajdziesz” czy rad „czemu nie chodzisz tam a tam, poznałbyś kogoś”. Jest, towarzyszy, współcierpi. A rodzina przygarnia singli do swojej radości wspólnych kolacji i wakacji, do bycia ukochanym ciocią lub wujkiem – i takiego wymęczenia przez dzieci, że z ulgą wrócą do cichego domu. Słyszałam od kilku kapłanów, którzy bywali u nas w domu, że zobaczenie z bliska codzienności rodziny pomaga im zrozumieć, że związek i rodzina to nie tylko wizja soft romantic, ale także nie lada trud.
A co zrobić, jeśli dojdzie się do momentu, w którym samotność już tylko boli i nie widzi się jej pozytywnych aspektów?
– Udać się po pomoc. I obawiam się, że tu mądry spowiednik może już nie wystarczyć. Być może trzeba poszukać profesjonalnej psychologicznej lub psychiatrycznej pomocy.
DR MAŁGORZATA WAŁEJKO
Pedagog i teolog, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego, żona i matka, świecka dominikanka. Autorka książek, m.in. (wraz ze Zbigniewem Nosowskim) Razem czy osobno – o duchowości małżeńskiej, a także serii vlogów ,,Mama Show” i ,,Chrześcijanka w świecie” na dominikanie.pl