Zaprzyjaźniony krytyk filmowy Łukasz Adamski opisywał go nie tylko jako subtelną opowieść o dojrzewaniu dziewczyny z Kalifornii, ale dostrzegał w filmie nietypowy dla czasów rys konserwatywny, łącznie z akcentowaną w finale możliwością zaakceptowania przez główną bohaterkę wiary. Wcześniej tej wiary tytułowej Lady Bird brakuje, choć chodzi do katolickiej szkoły.
Obejrzałem. Film wydał mi się w wielu miejscach dość podobny do innych tego typu filmów, co nie znaczy, że zły. Takie opowieści rodzinne to istny przemysł, a w filmie duże znaczenie ma niemożność znalezienia wspólnego języka z matką. Skąd więc zachwyt mego kolegi? Stąd, że kilka akcentów – mądrość zakonnic prowadzących szkołę, końcowe spotkanie bohaterki z Kościołem, pokazane zdawkowo i wcale nie przesądzone – wydało mu się tak bardzo kontra czasom, że warte zachwytu. Istotnie, nawet w poczciwych filmach rodzinnych o tradycyjnej wymowie religii na ogół nie ma, a jeśli jest, to rzadko pełni rolę pozytywną. Nawet w tych obrazach które pokazywały szkolnictwo katolickie – a były takie – przeważała chęć łowienia obyczajowych paradoksów. Oto mamy resztki dawnych zwyczajów i nawet rytuałów nałożonych na współczesne, całkiem niereligijne podejście ogółu do życia.
Tak się złożyło, że w dzień po emisji filmu telewizje pokazały start ugrupowania Wiosna Roberta Biedronia. Nie miejsce tu na analizę pomysłu na to ugrupowanie. Uderzyło mnie jedno. Pośród reżyserskiej pompy jego twórca rzucał sporo obietnic niedopracowanych, niejasnych, będących jedynie tytułami. Najbardziej konkretny był, kiedy zapowiadał rewolucję obyczajową lub wojowanie z mocną pozycją Kościoła. To go też najwyraźniej najmocniej kręciło. Może jedynie to.
Historyk Antoni Dudek skomentował powstanie nowej partii z wnętrza pewnej zachodniej średniowiecznej katedry. Napisał, że jak się jest w takim kościele, nie wierzy się w jego rychłą klęskę. Ale też przypomniał rozliczne grzechy współczesnego Kościoła zbyt często osłaniającego swoje patologie na modłę jeszcze jednej korporacji. I wyraził zadowolenie, że duchowni zyskają w Biedroniu godnego przeciwnika. Ma to Kościołowi wręcz pomóc.
Nie zamierzam bronić grzechów księżowskiej „korporacji”. Chętnie bym jednak odróżnił spory wokół materialnej pozycji Kościoła od tego, co dotyczy jego nauczania. Za często mylimy jedno z drugim. W przywoływanym filmie Lady Bird bohaterka odreagowuje swoje dojrzewanie, upokarzając kobietę nauczającą w jej liceum, że aborcja to zło. Lady Bird nie ma racji, przemawia przez nią brak dojrzałości. Czy takim brakiem dojrzałości chcemy się kierować wszyscy?
Ku temu chce nas prowadzić Biedroń i podobni liderzy. Zgadzam się, że zbyt skoncentrowani na swoich doraźnych interesach duchowni mogą w tym zwrocie w radykalne lewo paradoksalnie pomóc. Ale mówić warto i o jednym, i o drugim. Internet huczy od zapowiedzi amerykańskiego stanu Nowy Jork, że zezwoli na aborcję do samego urodzenia dziecka. Witamy w epoce barbarzyństwa.
Nic mnie tak nie uderzyło jak scena, kiedy Robert Biedroń zapowiadał zniesienie klauzuli sumienia. Zapełniona tłumem sala przyjęła zapowiedź z entuzjazmem. O tym też trzeba mówić. Kościół, jak by nie był pogrążony we własnych słabościach, jest w takich kwestiach bastionem wolności.