Logo Przewdonik Katolicki

Język, który zabija

Tomasz Królak
fot. Magdalena Książek

Niby już jesteśmy przyzwyczajeni do tego, co można znaleźć w sieci, ale erupcja słownego ścieku, zaprezentowana i nagrana przez studentkę z Olsztyna, jest jednak czymś wstrząsającym.

Przypomnę, że młoda ta osoba, kształcąca się na wydziale lekarskim, poinformowała świat o frustracji po nieudanej podróży koleją. „Ja zapłaciłam za dwa miejsca, żeby mieć miejsce na nogi, bo mnie stać. I jak nie stać tych ukraińskich k***w na takie rzeczy, to niech nie jeżdżą. Powinnam iść do konduktora, ale jestem dobra dla zwierząt” – wyznała niedoszła pani doktor. Władze Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego zareagowały, zawieszając autorkę nagrania w prawach studenta i zawiadamiając prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. To zamyka jakiś etap tego konkretnego zdarzenia, ale otwiera pole do dyskusji. 
Cała ta sprawa powinna dawać do myślenia, bo pokazuje, że coś z nami, Polakami, jednak jest nie tak. Ten niby drobny epizod ujawnia chorobę, która zainfekowała cały społeczny organizm. Język, jakim się posługujemy, ujawnia przecież to, kim jesteśmy, jaki poziom moralny i intelektualny reprezentujemy, jaki mamy stosunek do drugiego człowieka. Nie chcę powiedzieć, że zerowy poziom kultury zaprezentowany w nagraniu, którym pochwaliła się olsztyńska studentka, jest reprezentatywny dla ogółu Polaków. Na szczęście – nie.  Ale, z drugiej strony, trudno byłoby twierdzić, że ów żałosny monolog to tylko jakiś pojedynczy epizod, nietypowy dla internetu. Niestety, internetowe fora nie tylko przyciągają wszelkiej maści frustratów, ale wciąż tworzą nowych, anonimowych bohaterów, niedbających o myśl, a jedynie o stężenie jadu.
Ale problem jest jeszcze większy, bo elementarny brak szacunku dla drugiego człowieka, pogarda, niechęć czy nawet nienawiść, to przecież chleb powszedni polskich sporów, już nie tylko anonimowych bynajmniej, lecz toczonych na parlamentarnych mównicach i przed kamerami. Językoznawcy od paru dobrych lat biją na alarm, zwracając uwagę na wzrost udziału słownictwa potocznego nawet w oficjalnych wystąpieniach. Zwiększył się też, wskazują, margines tolerancji wobec wyrazów wulgarnych i nieprzyzwoitych.

Schamienie języka jest faktem. Zdaniem ekspertów może to wynikać m.in. z tego, że dzięki internetowi rozpowszechniają się wyrazy i całe sformułowania, którymi na co dzień posługują się ludzie młodzi i bardzo młodzi. To jednak, że ten styl tak mocno wpływa na język, którym posługuje się ogół – w tym politycy i dziennikarze – jest zjawiskiem bardzo groźnym.
Mija właśnie dziesięć lat od opublikowania listu pasterskiego Episkopatu pt. Bezcenne dobro języka ojczystego. Biskupi wyrażali wówczas niepokój z powodu wulgaryzacji języka i „wprowadzania do przestrzeni publicznej zwrotów prymitywnych i obraźliwych, niegodnych chrześcijanina i Polaka”. Dziś, po dziesięciu latach, proces degradacji języka – w istocie zaś naszego człowieczeństwa, bo język pokazuje, jacy naprawdę jesteśmy – poczynił kolejne postępy. Aż strach pomyśleć, jacy będziemy za kolejnych dziesięć lat. Czy ktoś wie, jak to zatrzymać?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki