Logo Przewdonik Katolicki

Jak Polacy pomogli obalić mur berliński

Tomasz Budnikowski
fot. Jerzy Undro PAP

Często zapomina się, jakie okoliczności doprowadziły do tego przełomowego wydarzenia i jakie były reakcje ówczesnego świata na proces zjednoczenia dwóch państw niemieckich.

„Ten mur nie upadł sam z siebie. Obalili go pokojowi rewolucjoniści. To wy odważni ludzie z Niemieckiej Republiki Demokratycznej pisaliście historię: historię demokracji, historię świata. Mur nie upadł tak po prostu. Obalili go pokojowi rewolucjoniści. Zachwiali nim ludzie z Europy Wschodniej. Nasze myśli kierują się dziś także ku naszym przyjaciołom z Polski, Węgier, Czech i Słowacji. Ich odwaga budowała odwagę we wschodnich Niemczech. Ich odwaga skończyła z podziałem Europy. Dziękujemy Wam za to!”.
Słowa te w trakcie uroczystych obchodów 30. rocznicy upadku muru berlińskiego wypowiedział do wielotysięcznego tłumu zgromadzonego przy Bramie Brandenburskiej prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier. Dziś, kiedy wyrosło już drugie pokolenie Europejczyków, które nigdy nie miało okazji zobaczyć tej koszmarnej budowli wzniesionej przez niemieckich komunistów latem 1961 r., coraz mniej ludzi pamięta, jak doszło do jej obalenia. Często zapomina się również, jakie okoliczności doprowadziły do tego przełomowego wydarzenia i jakie były reakcje ówczesnego świata na będący tego naturalną konsekwencją proces zjednoczenia dwóch państw niemieckich.
 
Kraj pod szczególnym nadzorem
Powstała w 1949 r. Niemiecka Republika Demokratyczna była państwem dość szczególnym w tzw. obozie socjalistycznym. Komunizm praktykowany na zachód od Odry różnił się niewątpliwie od realiów w kraju leżącym na wschód od tej rzeki. Przyjeżdżającemu do NRD cudzoziemcowi rzucały się w oczy liczne pomniki Marksa czy Engelsa, dedykowane im nazwy wielu ulic czy wielkie plakaty wysławiające ustrój socjalistyczny, tudzież mającą trwać na wieki przyjaźń z narodem radzieckim. Czego nie było widać, to wszechobecnych służb bezpieczeństwa. One zaś niezwykle skutecznie infiltrowały szerokie kręgi tamtejszego społeczeństwa. Trudno w to uwierzyć, ale nie do pomyślenia było opowiadanie sobie dowcipów o mniej lub bardziej czytelnych politycznych podtekstach.
Tak się złożyło, że w pierwszej połowie lat 80. miałem okazję do wielu spotkań z przyjeżdżającymi do naszego kraju grupami wschodnioniemieckiej młodzieży. Do dziś pamiętam, jak trudno było mi pohamować emocje, kiedy przyszło odpowiadać na powtarzające się, a zadawane najczęściej przez nauczycieli – i to w bardzo prowokacyjnej formie – pytania o celowość obecności dwóch wielkich krzyży w centrum Poznania czy też o zgodę władz naszego kraju na daleko idącą ingerencję w sprawy naszego kraju zachodnich imperialistów na czele z polskim papieżem.
 
Graniczne przypadki
Obywatele NRD znali Zachód z oglądanej chętnie zachodnioniemieckiej telewizji bądź z relacji osób przybywających do nich w odwiedziny. Masowej zaś fali emigracji na zachód przeciwdziałać miało właśnie wybudowanie berlińskiego muru i nadzwyczaj szczelne zamknięcie granicy oddzielającej dwa państwa niemieckie.
Osoby niegodzące się z istniejącym porządkiem lądowały w jednym z licznych w tym kraju więzień. Na terenie jednego z nich, w położonym niedaleko Schwerina małym mieście Bützow, uczestniczyłem niedawno w organizowanym corocznie spotkaniu byłych więźniów politycznych. Rozmowy z nimi stały się dla mnie okazją do zastanowienia się nad postrzeganiem wschodnioniemieckiego społeczeństwa w okresie trwającej pół wieku dyktatury. W przeszłości różnie ocenialiśmy mieszkańców obydwu państw niemieckich. Myślałem o tym, słuchając historii niemieckich więźniów politycznych.
Dość rozpowszechnione w naszym kraju negatywne opinie odnośnie do sąsiadów z NRD wynikały w znacznej mierze z doświadczeń granicznych. W zachowaniu enerdowskich pograniczników wielu naszych rodaków dopatrywało się nawet analogii do sposobu postępowania hitlerowskich służb mundurowych. Z racji moich naukowych zainteresowań wielokrotnie zdarzało mi się przekraczać wewnątrzniemiecką granicę. To prawda, że odprawa trwała nieraz bardzo długo, że bywała nad wyraz drobiazgowa, a niekiedy nawet zabawna. Już wówczas jednak daleki byłem od jednoznacznie negatywnej oceny sposobu postępowania wschodnioniemieckich służb wykonujących po prostu swoje obowiązki. Niejednokrotnie natomiast zdarzało mi się być świadkiem wyraźnie prowokacyjnych zachowań moich rodaków na granicy. Polski „nowobogacki”, udający się na Zachód dobrym samochodem, chciał swoimi „manierami” pokazać funkcjonariuszowi enerdowskich służb granicznych, że w odróżnieniu od niego może się udać do Hamburga czy Berlina. Nie przyszło mu pewnie do głowy, że to tylko los sprawił, że kontrolujący go urzędnik przyszedł na świat we wschodnioniemieckim Magdeburgu, a nie w nieodległym, lecz położonym już w zachodnich Niemczech, Helmstedt.
Parokrotnie na wewnątrzniemieckiej granicy byłem jednak również świadkiem reakcji, z jaką spotykali się Niemcy z zachodu udający się w okresie stanu wojennego do Polski z pomocą humanitarną. Widać było autentyczną wrogość i słychać było komentarze sugerujące , że „ci Polacy niech zaczną pracować, a nie wiecznie strajkować. Dlaczego im jeszcze pomagacie?”.
 
Polskie wsparcie
Parę lat później miało się jednak okazać, że także społeczeństwo naszych zachodnich sąsiadów podążyło szlakiem „Solidarności”, doprowadzając do upadku berlińskiego muru i w konsekwencji do zjednoczenia kraju. O upadku komunistycznego reżimu, do jakiego doszło jesienią 1989 r., zadecydowały masowe demonstracje w Lipsku, Dreźnie, Berlinie i innych dużych miastach. Bardzo często protesty poprzedzane były nabożeństwami w kościołach ewangelickich, a jednym z głośniejszych pastorów tego okresu był późniejszy prezydent zjednoczonych Niemiec, pracujący wówczas w Rostocku, Joachim Gauck. Działo się to wszystko w sytuacji totalnej plajty gospodarczej.
Nieuniknioną i upragnioną konsekwencją upadku muru stać się miało zjednoczenie obydwu państw. Niemcy do dziś nie zapomnieli, że zarówno Francja, jak i Wielka Brytania zgłaszały tu poważne zastrzeżenia. Mimo że w przełomowym okresie polska opinia publiczna była w swej większości niezbyt entuzjastycznie nastawiona do ewentualnego zjednoczenia, to polski głos na arenie międzynarodowej różnił się wyraźnie od opinii zachodnich polityków. Premier Tadeusz Mazowiecki i minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski zajęli zupełnie inne stanowisko. Polscy intelektualiści uznawali powojenny podział Niemiec jako rzecz zgoła nienaturalną. Nic więc dziwnego, że przeciwstawiając się ówczesnemu ministrowi spraw wewnętrznych Czesławowi Kiszczakowi, jeszcze przed upadkiem muru rząd zgodził się na zorganizowanie wyjazdu za zachód paru tysięcy obywateli NRD, którzy zbiegli na teren ambasady RFN w Warszawie. Z tej możliwości skorzystało też wielu Niemców ze wschodu, którzy schronili się w placówkach dyplomatycznych w Pradze i Budapeszcie. Nie może więc dziwić, że honorowymi gośćmi berlińskich obchodów jubileuszowych byli premierzy tych państw. Komentujący zaś te uroczystości niemieccy dziennikarze bardzo często przypominali wkład „Solidarności” i Lecha Wałęsy tak w obalenie muru, jak i pokojowe zjednoczenie ich kraju.
 
Niemiecki rewanż
Mimo że jak wspomniałem, istniała pewna różnica między społeczeństwem wschodnich Niemiec i naszym, to trzeba przypomnieć, że nasi zachodni sąsiedzi zdobyli się na gest dość niespodziewany. Przeprowadzone na początku tego wieku badania socjologiczne badające stosunek Niemców do polskich aspiracji unijnych pokazały, że (wbrew powszechnym oczekiwaniom) odsetek osób popierających członkostwo Polski w Unii Europejskiej był we wschodnich landach zdecydowanie wyższy niż na zachodzie. Było to być może przyznanie, że to nie kto inny jak gdańscy robotnicy w sierpniu 1980 r. wyjęli pierwszą cegłę z berlińskiego muru.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki