Jacy są dziś Niemcy? – zastanawiali się politycy, naukowcy i dziennikarze podczas dwudniowej międzynarodowej konferencji „Zmiany w Niemczech, zmiany w Europie”, zorganizowanej przez fundacje Batorego i Adenauera. Konferencję, poświęconą roli Niemiec w Europie, zdominowała dyskusja o stosunkach polsko-niemieckich.
Bardzo interesujący obraz ewolucji tożsamości Niemca i niemieckości na terenie podzielonych Niemiec przedstawiło dwoje intelektualistów z tegoż kraju: dziennikarka Helga Hirsch z byłej RFN i pastor Joachim Gauck z dawnej NRD.
Wiara po Auschwitz
Gauck, były pełnomocnik niemieckiego rządu ds. materiałów służby bezpieczeństwa (Stasi), urodził się w 1940 roku i, oczywiście, słyszał o okrucieństwach drugiej wojny światowej. Dopiero jednak w szkole i w Kościele ewangelickim dowiedział się prawdy o zbrodniach swojego narodu. Wprost usłyszał, że pokolenie jego rodziców mordowało. To był wstrząs dla młodego chłopaka. Niemal z dnia na dzień zatracił więź ze swoim narodem. Pozostała mu jednak wiara w Boga. – Musiałem nauczyć się wierzyć w Boga po Auschwitz, Holokauście – mówił pastor. – Chodziło o to, abym skierował całą swoją miłość na ofiary i wyruszył w drogę, która by mnie oddalała od win mojego narodu.
Droga nie była jednak prosta. Chłopak znienawidził swój naród. Chciał pochodzić z każdego innego, byle nie z niemieckiego. – Mówiłem po niemiecku, myślałem po niemiecku, ale moją ojczyzną duchową była tożsamość ofiar – wyjaśniał. – To był mój duchowy świat. Nie mogłem utożsamiać tego świata z moją ojczyzną. Brałem z nią rozbrat.
Pamięć za kurtyną
Helga Hirsch, dziennikarka, urodziła się pod koniec lat czterdziestych w RFN. Należała do kontestującej młodzieży „pokolenia ’68 roku”. Charakteryzując kształtowanie niemieckiej tożsamości w RFN, podzieliła ją na kilka faz. Pierwsza z nich to lata pięćdziesiąte, kiedy Niemcy „zakasawszy rękawy”, odbudowywali gospodarkę i umiejętnie wymazywali z pamięci to, czego „dokonali” podczas triumfu narodowego socjalizmu. Jednocześnie w centrum uwagi stawiano niemieckie ofiary alianckich nalotów pod koniec II wojny, jak również ból pięciu milionów wypędzonych. – Oni się doskonale nadawali do kontekstu prowadzonej wówczas zimnej wojny, albowiem mogli być wysuwani jako świadkowie w dyskusji przeciwko państwom wypędzającym – mówiła Hirsch. – To nie byli wyborcy jedynie partii prawicowej. Wypędzeni weszli zarówno do CDU, jak i do SPD.
Rozpoczął się też wówczas proces „zamrażania” uczuć i braku współczucia wobec ofiar. Jedną z przyczyn było pojawienie się żelaznej kurtyny. Zarówno Polska ze swoimi ofiarami, jak i inne kraje zniknęły za tą kurtyną. Niemcy zatem nie mogli konfrontować się ze swoimi ofiarami. Nie widzieli zniszczonej Warszawy. Nie rozmawiali z więźniami Auschwitz. Nie następowała również konfrontacja z cierpieniem Żydów, ponieważ oni w latach pięćdziesiątych nie mówili wiele o swoich ofiarach.
Wstyd przeszłości
Kolejna faza „zachodnioniemieckiego dojrzewania” miała miejsce u początku lat sześćdziesiątych. Jako cezurę przyjmuje się proces Adolfa Eichmanna w Jerozolimie. Wtedy to coraz więcej Niemców zaczęło dowiadywać się, jakich zbrodni dokonali ich współrodacy podczas wojny. Młode zachodnioniemieckie pokolenie oskarżyło rodziców o niedokonanie rachunku swoich win. Jednakże, o czym mówiła Hirsch, doszło wówczas do kolejnego fałszu. Rozliczanie win miało charakter zbiorowy. Wcale bądź rzadko mówiono we własnych rodzinach o indywidualnej odpowiedzialności za zbrodnie.
Dla Joachima Gaucka ten czas był czasem powstawania „kultury zawstydzenia”, zbliżania się Niemców do swoich ofiar. Jednakże odczuwanie bólu ofiar również było fałszywe. To nie oprawcy bowiem, ale nowe pokolenie niemieckie zaczęło współodczuwać cierpienie ofiar, mimo że nie ponosiło za nie żadnej odpowiedzialności. – Powstawał sztuczny produkt: obciążony winą naród, który nie chce być narodem. W związku z tym nie mówi się o niemieckim narodzie, ale o Niemczech jako postnacjonalnym państwie w Europie – podkreślał pastor Gauck. – Kiedy my, z NRD, w latach siedemdziesiątych rozmawialiśmy z naszymi postępowymi kolegami intelektualistami z RFN, mówiliśmy, że jesteśmy Niemcami. Oni byli przerażeni. Oczy im się rozszerzały ze strachu. Oni nie nazywali siebie Niemcami, ale Hamburczykami, Bawarczykami, Europejczykami. A ten, według nich, kto siebie nazywał Niemcem, był prawicowym ekstremistą. Mieliśmy tu więc do czynienia z neurotyczną identyfikacją, obcą tożsamością.
W NRD nie rozpatrywano jednak własnych win. Wschodnioniemiecka propaganda przekonywała każde z kolejnych pokoleń, że Niemcy odpowiedzialni za zbrodnie wojenne mieszkają wyłącznie na terenie RFN i korzystają z azylu, jaki im dają kapitaliści. W rzeczywistości w NRD wysokie stanowiska obejmowało proporcjonalnie więcej byłych nazistów niż w RFN.
Egzamin z dojrzałości
Jednak największe emocje podczas konferencji wzbudzały współczesne dyskusje dotyczące interpretacji historii najnowszej. W szczególności przedstawianie przez niektórych niemieckich publicystów Niemców jako ofiar, a nie jako sprawców nieszczęść Europy. W powojennej dyskusji o ofiarach Niemców zabrakło wśród nich Polaków. Do dzisiaj, co przyznała większość mówców, kiedy niemieccy politycy mówią o ofiarach, posługują się kilkudziesięcioletnim stereotypem. Na pierwszym miejscu wymieniają Żydów, następnie Romów, Sinti, później homoseksualistów, czasem Rosjan. Zazwyczaj, kiedy Niemcy mówili bądź mówią o swoich winach, podkreślane są przede wszystkim winy wobec Żydów. Jeśli natomiast mowa jest o Polakach, to jako o „nacjonalistach, którzy po drugiej wojnie pozbawili Niemcy terytoriów”.
Posługiwanie się podobnym stereotypem, choć nie tak ostrym, zarzucił podczas konferencji niemieckim mówcom dyrektor szczecińskiego oddziału IPN Kazimierz Wóycicki. Stwierdził on, że również podczas obecnego dyskursu w Niemczech nie pojawiają się rozmowy o winach Niemców wobec Polaków, co – jak podkreślił – jest wysoce niesprawiedliwie.
Wóycicki zwrócił też uwagę na to, że rozrachunek Niemców z faszyzmem jest raczej powierzchowny. Wskazał na wzrastającą popularność w Niemczech Związku Wypędzonych. Zdaniem Wóycickiego szczególną powierzchowność owego rozrachunku widać w Niemczech Wschodnich, czego ostatnim przykładem są wybory w Saksonii z 9-procentowym wynikiem niemieckich faszystów i w Meklemburgii – z ponad 6-procentowym ich udziałem.
Wóycicki przyznał, że czymś zupełnie naturalnym jest dyskusja o niemieckich ofiarach w 60 lat po zakończeniu wojny. Jednak – jak zauważył – ten dyskurs jest nadal nieuczciwy. Pytał dalej Wóycicki: – Gdzie są w waszym niemieckim dyskursie polskie ofiary? A gdzie jest coś więcej? Gdzie jest współsprawstwo z Rosjanami w dokonywaniu mordu na narodzie polskim? Gdzie jest udział Niemców w polskim dyskursie o Katyniu? To by była dopiero dyskusja. W Niemczech nie było żadnej większej debaty na temat Polski i stosunku do Polaków. Zapewne dlatego dziś szesnaście procent Niemców sądzi, że Polacy powinni przeprosić Niemców za cierpienia, które po wojnie zostały im zadane. Jest to zwyżka w ciągu ostatnich lat: z pięciu do szesnastu procent.
Tymczasem – jak zauważył prelegent – za trzy lata, 1 września 2009 roku, Polska będzie obchodzić 70. rocznicę napaści Niemiec na Polskę i wybuchu II wojny. – Ta rocznica będzie wielką próbą w stosunkach polsko-niemieckich – mówił Kazimierz Wóycicki. – Bowiem Niemcy muszą sobie zadać pytanie, czy będą ją obchodzić z Polską, czy też z Rosją, jak to miało miejsce w 2005 roku podczas półwiecza zakończenia II wojny światowej. Czy może też ta rocznica zostanie „przykryta” obchodami dwudziestej rocznicy obalenia berlińskiego muru?
Kazimierz Wóycicki
– 70. rocznica wybuchu II wojny światowej będzie wielką próbą w stosunkach polsko-niemieckich. Bowiem Niemcy muszą sobie zadać pytanie, czy będą ją obchodzić z Polską, czy też z Rosją, jak to miało miejsce w 2005 roku podczas półwiecza zakończenia wojny. Czy może też ta rocznica zostanie „przykryta” obchodami dwudziestej rocznicy obalenia berlińskiego muru?
Helga Hirsch
– Wypędzeni doskonale się nadawali do kontekstu prowadzonej wówczas zimnej wojny, albowiem mogli być wysuwani jako świadkowie w dyskusji przeciwko państwom wypędzającym. To nie byli wyborcy jedynie partii prawicowej. Wypędzeni weszli zarówno do CDU, jak i do SPD.
Joachim Gauck
– Chciałem wyruszyć w drogę, która by mnie oddalała od win mojego narodu. Mówiłem po niemiecku, myślałem po niemiecku, ale moją ojczyzną duchową była tożsamość ofiar. To był mój duchowy świat. Nie mogłem utożsamiać tego świata z moją ojczyzną. Brałem z nią rozbrat.