Wszechobecność internetu ułatwiła nam życie. Dostęp do różnego rodzaju informacji, od godzin odjazdów autobusów po wyniki badań naukowych, czy wykonywanie różnych czynności, takich jak przelewy bankowe oraz komunikacja z instytucjami publicznymi, są dziś tak proste jak nigdy wcześniej. Dla wchodzącego obecnie w dorosłość pokolenia, czyli tzw. generacji Z, świat sprzed epoki internetu jest zupełnie nieznany, przypomina opowieści z kart podręczników historii albo z historii dziadków.
Wszechobecna sieć niesie ze sobą sporo zagrożeń. Jednym z nich jest zjawisko monopolizacji, dobrze znane z realnej gospodarki, jednak świecie internetu przybierające ogromne rozmiary. Tzw. giganci cyfrowi zdobywają tylu użytkowników, że mogą mieć wpływ na rzeczywistość większą niż niejeden rząd. Przeniesienie części życia ekonomicznego do świata wirtualnego utrudnia także ściągalność podatków – korporacje stają bardziej nieuchwytne. W związku z oboma zjawiskami powstała koncepcja podatku cyfrowego.
Władza prawie absolutna
Dlaczego właśnie świat cyfrowy jest szczególnie podatny na monopolizację? Wynika to z samej jego istoty – w sieci ludzie łączą się w… sieci. Im większa sieć – informacji, danych, wiedzy czy osób – tym jest ona bardziej funkcjonalna. Można kupować odzież lub żywność mniej znanych producentów, jednak profil społecznościowy trzeba mieć tam, gdzie są wszyscy. Tylko wtedy spełni on swoje zadanie, czyli ułatwi komunikację oraz nawiązywanie znajomości. Dlatego Facebook nie musi obawiać się konkurencji, gdyż ma bezkonkurencyjną liczbę użytkowników, co jest w jego przypadku przesądzające. Niemal wszyscy dostawcy legalnych treści orientują się na wyszukiwarkę Google, tworząc swoje materiały w taki sposób, by je tam łatwo można było wyszukać, więc korzystanie z innej będzie prawie w każdym przypadku mniej efektywne.
Daje to cyfrowym gigantom olbrzymią władzę. Mogą na przykład ukrywać lub zmniejszać zasięg treści, które są dla nich niewygodne lub się z nimi nie zgadzają. W zasadzie bez żadnej kontroli, powołując się przy tym na mętne „zasady korporacyjne”.
Działalność internetowa pozwala także na omijanie podatków. W realnej gospodarce jest to trudniejsze, produkcja czy fizyczna usługa są przypisane do danego terytorium, w miarę łatwo stwierdzić, w którym miejscu świata dana działalność miała miejsce. Oczywiście i tu są przeróżne możliwości optymalizacji podatkowej, ale wymagają one nieraz prawdziwej ekwilibrystyki, która nie zawsze jest skuteczna. Cyfrowi giganci, żyjący w świecie wirtualnym, do pewnego stopnia są oderwani od konkretnego miejsca na ziemi – są wszędzie i nigdzie. Dzięki temu mogą w dużej mierze samodzielnie decydować, w którym miejscu opodatkują wybrane dochody. Między innymi dlatego niemal wszyscy otwarli swoje wiodące oddziały w niewielkiej Irlandii, która zapewnia im preferencyjne zasady opodatkowania. A nawet jeśli jakiś sąd Unii Europejskiej zadecyduje, że Irlandii należy się większy podatek, niż pierwotnie wymierzono, to irlandzki rząd bohatersko odmówi przyjęcia należności (tak było w przypadku Google’a).
Cyfrowy panteon
Przykładowo szacuje się, że Google i Facebook kontrolują ponad połowę polskiego rynku reklamy internetowej, który w sumie jest wart 4,5 mld złotych. Jednak według danych Ministerstwa Finansów, w 2018 r. wszystkie zadeklarowane przychody spółki Google Polska wyniosły tylko 382 mln złotych, a Facebook w ogóle nie występuje w zestawieniu największych płatników CIT. Google zadeklarował 59 mln złotych dochodu, z czego zapłacił 11 mln zł podatku CIT. Czyli 3 mln mniej niż pewna spółka zajmująca się „nowoczesnym żywieniem zwierząt”.
Poza Facebookiem w zestawieniu zabrakło też przynajmniej kilku innych cyfrowych gigantów – na przykład Netflixa, Spotify czy Ubera, choć wszyscy oni mają w Polsce miliony użytkowników, od których pobierają regularne opłaty.
Widząc to, organizacje grupujące najbardziej rozwinięte kraje świata zaczęły prowadzić prace koncepcyjne nad nowym podatkiem lub modyfikacją starych, dzięki którym można będzie można sprawniej opodatkowywać wirtualnych monopolistów. Pierwsze niezobowiązujące zalecenia wydały chociażby Unia Europejska i OECD. Powstała nawet wspólna nazwa dla tych dążeń – „podatek GAFA”, co jest akronimem pierwszych liter od nazw Google, Amazon, Facebook i Apple.
Jak to zwykle bywa, ustalenie wspólnej strategii działania okazało się niezwykle trudne i czasochłonne, więc niektóre kraje postanowiły działać na własną rękę. Jako jedna z pierwszych zrobiła to Francja. Z początkiem 2019 r. Francuzi wprowadzili podatek cyfrowy wysokości 3 proc. obrotu (a więc przychodu, a nie dochodu). Nowa danina objęła podmioty świadczące swoje usługi w świecie cyfrowym, których obroty na całym świecie przekraczają 750 mln euro, a nad samą Sekwaną 25 mln euro. Takich spółek działa we Francji około trzydziestu, a francuski budżet miałby na tym podatku zyskać pół miliarda euro dodatkowych wpływów.
Gniew hegemona
Własne działania podjęła także Polska. Koncepcja polskiego rządu, ogłoszona w tym roku, była bardzo podobna do francuskiej, jednak różniła się stawką, która miała wynosić 4 proc. Nowy podatek miał wejść w życie od początku przyszłego roku, a budżet miał zyskać może nawet miliard złotych, choć tu szacunki były różne (mówiono też o kilkuset milionach).
Niestety, do gry włączyły się Stany Zjednoczone, którym akurat podatek cyfrowy niekoniecznie musi się podobać. Zdecydowana większość cyfrowych gigantów pochodzi przecież zza oceanu, szczególnie z Kalifornii. To z USA pochodzą Facebook, Alphabet (właściciel Google’a), Apple, Netflix czy Amazon. Oczywiście administracja amerykańska najpierw zajęła się Francją, grożąc jej wprowadzeniem ceł na jej produkty – między innymi sery i wina. W wyniku negocjacji strony doszły jednak do porozumienia, w wyniku którego Francuzi będą płacić rekompensaty amerykańskim koncernom, jeśli ich obciążenia z tytułu francuskiego podatku będą wyższe od planowanej właśnie analogicznej daniny OECD. Niedługo później o wstrzymaniu prac nad nowym podatkiem poinformował polski rząd. Oficjalnie strona polska czeka na propozycje, nad którymi pracują Unia Europejska i OECD. Polski podatek cyfrowy miałby być zgodny z wytycznymi tych dwóch organizacji, co w sumie będzie całkiem wygodnym alibi – można będzie powiedzieć Amerykanom, że to przecież nie nasz pomysł.
Oczywiście podatek cyfrowy nie jest rozwiązaniem idealnym. Opodatkowuje on obroty, a te giganci cyfrowi także mogą całkiem swobodnie przenosić w wygodne im miejsca. Jednak jeśli zostanie on wprowadzony w całej UE i wszystkich państwach OECD, to możliwości ucieczki przed nim wyraźnie się zmniejszą. Zapewni on także niespecjalnie duże wpływy, zważywszy na to, że obejmie spółki, których roczne obroty sięgają nawet setek miliardów dolarów.
Jednak miałby on dwie niezaprzeczalne zalety. Byłby pierwszym krokiem w kierunku większego opodatkowania cyfrowych monopolistów. A także stałby się jednym z pierwszych realnych narzędzi kontrolowania ich przez demokratyczne rządy i wywierania na nie wpływu. Przykładowo jeśli giganci nie będą chcieli dostosować się do międzynarodowych lub krajowych regulacji (np. dotyczących dostępu do informacji), zawsze będzie można ich postraszyć podwyżką podatku cyfrowego. A tego rodzaju groźba w przypadku korporacji zwykle bywa dosyć skuteczna.
4,5 mld zł jest wart polski rynek reklamy internetowej. Ponad połowę kontrolują Google i Facebook