Synod dla Amazonii się skończył, a problem Pachamamy pozostał – napisał portal wPolityce.pl. Trudno temu zaprzeczyć. Drobna – wydawałoby się – sprawa obecności w Rzymie w czasie synodalnych obrad kilku przywiezionych z Ameryki Południowej drewnianych figur zaczyna urastać do rangi fundamentalnej kwestii obrony podstaw wiary. W dodatku wygląda na to, że może ona wpłynąć na odbiór wyników prac synodalnych i to przez wielu katolików na całym świecie. Bardziej nawet niż zapowiedź udzielania święceń kapłańskich żonatym diakonom czy wzmocnienia roli kobiet w Kościele.
Ogłaszając 15 października 2017 r. swoją decyzję o Synodzie dla Amazonii, Franciszek wyjaśnił, że głównym celem tego spotkania ma być określenie nowych dróg ewangelizacji „tej części ludu Bożego, szczególnie ludności pierwotnej, często zapomnianej i bez perspektywy pogodnej przyszłości”. Dodał, że ten brak perspektyw na przyszłość związany jest m.in. z kryzysem amazońskiego lasu deszczowego, płuc mających pierwszorzędne znaczenie dla naszej planety. Dwa lata temu nic nie zapowiadało więc, że jednym z głównych problemów synodu okażą się figury Pachamamy. Podczas uroczystości otwierających zgromadzenie biskupów znalazły się one bowiem w Ogrodach Watykańskich. Potem zostały przeniesione do rzymskiego kościoła Santa Maria in Traspontina. Stamtąd trafiły do Tybru i na czołówki światowych mediów.
Wiedeński konwertyta
Inspiratorem akcji usuwania Pachamamy ze świątyni okazał się Alexander Tschugguel. Ma 26 lat i mieszka w Wiedniu. Ochrzczony został jako luteranin. W wieku piętnastu lat konwertował do Kościoła katolickiego. Zawodowo zajmuje się public relations. Uczestniczy w Mszach św. odprawianych po łacinie w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Dwukrotnie był współorganizatorem Marszu dla Życia w stolicy Austrii. Organizował też „Różaniec dla Austrii” oraz procesję różańcową przez Wiedeń.
Jak wynika z jego zamieszczanych w sieci relacji, akcja wrzucania wyniesionych z kościoła figurek nie była działaniem pod wpływem impulsu. Alexander Tschugguel interesował się synodem, przyjechał do Rzymu w trakcie jego trwania i widział ustawione w świątyni drewniane figurki przedstawiające kobietę w ciąży. Odebrał to jako formę bałwochwalstwa, ale początkowo nic nie zrobił. Po powrocie do Wiednia, poruszony zaobserwowaną sytuacją, wraz z gronem najbliższych osób doszedł do wniosku, że trzeba zareagować i wizerunki Pachamamy z katolickiej świątyni usunąć. Wrócił – już nie sam – do Rzymu i skutecznie figurki zabrał z kościoła, po czym wrzucił je do rzeki. Jako uzasadnienie swoich działań wskazał pierwsze przykazanie Dekalogu: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”.
Dwie reakcje
W podobnym tonie obecność w Rzymie figurek przedstawiających boginię Inków komentowało wielu dziennikarzy katolickich na całym świecie, ale także teologów, łącznie z byłym prefektem Kongregacji Nauki Wiary kard. Gerhardem Müllerem. Również w Polsce znaleźli się publicyści, używający w odniesieniu do całej sytuacji określenia „bluźnierstwo”.
Papież Franciszek zareagował zupełnie inaczej. Jeszcze podczas obrad synodu przeprosił biskupów amazońskich i przywódców plemiennych za to, w jaki sposób zostały potraktowane figurki. Podkreślił, że czyni to „jako biskup tej diecezji”, na terenie której doszło do zdarzenia. Równocześnie stanowczo odrzucił zarzuty, że drewniane posągi były symbolami pogańskimi, i akcentował, że zostały umieszczone w kościele „bez żadnego bałwochwalstwa”. Mało tego. Franciszek nie wykluczył, że mogą być one obecne podczas Mszy św. kończącej synod. Ostatecznie do tego nie doszło. Jak twierdzą niektóre media, z powodu sprzeciwu części biskupów uczestniczących w synodzie.
Dojrzewanie biskupa
Dlaczego papież Franciszek podszedł do kwestii Pachamamy właśnie w taki sposób? Dające do myślenia wyjaśnienie opublikowała agencja Zenith. Jego autorem jest Felipe Arizmendi Esquivel, emerytowany biskup diecezji San Cristóbal de Las Casas w Meksyku, a wcześniej biskup diecezji Tapachula. Bp Arizmendi Esquivel przytoczył rozmowę, jaką przed laty w Boliwii odbył z Indianką z ludu Ajmara. Zapytał ją, czy dla nich Pachamama (Matka Ziemia) i Inti (Ojciec Słońce) są bogami. Indianka odpowiedziała, że ci, którzy nie otrzymali ewangelizacji, uważają ich za bogów, natomiast dla tych z jej ludu, którzy zostali ewangelizowani, Pachamama i Inti nie są bogami, ale najlepszymi darami Boga. Bp Arizmendi Esquivel skomentował jej wyjaśnienie: „Cudowna odpowiedź! Oto, czym są! Są przejawami Bożej miłości, a nie bogów”.
Opowiedział też, jak sam dojrzewał do zrozumienia, czym dla południowoamerykańskich katolików jest Pachamama. Opisał, jak niepokoiło go na przykład, że jego diecezjanie padali na twarz i całowali ziemię. Jednak żyjąc z Indianami, zrozumiał, że nie uwielbiają oni Matki Ziemi jako bogini, ale chcą ją docenić i uznać ją za prawdziwą matkę, ponieważ jest tą, która daje jedzenie, wodę, powietrze i wszystko, czego człowiek potrzebuje do życia. Stopniowo pojął, że nie uważali Pachamamy za boginię, nie uwielbiali jej, a jedynie wyrażali szacunek i modlili się, dziękując za nią Bogu. „Doceniłem ich szacunek dla tych elementów natury, które dają nam życie, i byłem przekonany, że nie uwielbiają ich jako bogów, ale jako dzieło Boga, Jego dary dla ludzkości, i tak też wychowują swoje dzieci” – wyjaśnił meksykański biskup. Przypomniał, że św. Franciszek z Asyżu użył określenia „pani nasza, matka Ziemia” w słynnej Pieśni słonecznej. Zauważył też, że zwrot „matka Ziemia” zastosowali w 2007 r. biskupi w programowym dla Kościoła w tym regionie świata „Dokumencie Końcowym Piątej Ogólnej Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Południowej”, zwanym potocznie „Dokumentem z Aparecidy”.
Dawanie i przyjmowanie
Bp Felipe Arizmendi Esquivel zaapelował, aby nie posądzać nikogo o bałwochwalstwo, zanim pozna się jego kulturę. Sprawa Pachamamy, a także odbiór całego synodu przez część katolików w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, pokazuje dobitnie, jak wielkim problemem jest wciąż w Kościele powszechnym inkulturacja. W encyklice Redemptoris missio św. Jan Paweł II wskazywał, że proces włączania Kościoła w kultury narodów wymaga długiego czasu. Tłumaczył też, że nie chodzi o dostosowanie czysto zewnętrzne, gdyż inkulturacja „oznacza wewnętrzne przekształcenie autentycznych wartości kulturowych przez ich integrację w chrześcijaństwie i zakorzenienie chrześcijaństwa w różnych kulturach”. Objaśniał, że chodzi o proces głęboki i całościowy, który dotyczy zarówno orędzia chrześcijańskiego, jak i refleksji oraz konkretnej działalności Kościoła. Stwierdził bez ogródek, że jest to proces trudny, ponieważ nie może w żadnej mierze naruszyć specyfiki i integralności wiary chrześcijańskiej. Rzecz w tym, że przez inkulturację Kościół wciela Ewangelię w różne kultury i jednocześnie wprowadza narody z ich kulturami do swej własnej wspólnoty. Robi to, przekazując im własne wartości, a równocześnie przyjmując wszystko to, co jest w nich dobre i odnawiając je od wewnątrz.
To bardzo istotne. Inkulturacja polega nie tylko na wpisywaniu wartości wypływających z Ewangelii w kulturę poszczególnych narodów. Polega też na przyjmowaniu od nich. A z tym – jak pokazuje praktyka – może być poważny problem. Przyjmowanie wymaga otwartości. Wymaga nie tylko postawy kogoś, kto przynosi i obdarza, ale również kogoś, kto otrzymuje.
Styl duszpasterski
Różnice kulturowe są trudniejsze do przekroczenia, niż to się w zglobalizowanym świecie wydaje. Dotyczy to również misji ewangelizacyjnej Kościoła. Nie wszyscy, którzy zostają misjonarzami w odległych od ich ojczyzny miejscach, potrafią przezwyciężyć nie tylko przyzwyczajenia duszpasterskie wyniesione z rodzinnego kraju, ale także, a może nawet przede wszystkim, pewne schematy myślowe dotyczące funkcjonowania wspólnoty Kościoła i międzyludzkich relacji. Misjonarze, którym się to nie udaje, mają niejednokrotnie poczucie niezrozumienia i niespełnienia. Czasami, w sytuacji gdy z uporem usiłują przenieść na inny grunt styl duszpasterski wyniesiony z miejsca pochodzenia i spotyka się to z oporem rdzennej ludności, najlepszym dla wszystkich wyjściem okazuje się powrót misjonarzy do domu.
Czasy, gdy misje dość powszechnie postrzegane były jako nie tylko głoszenie Chrystusa i dobrej nowiny o zbawieniu, ale też przenoszenie w kolejne regiony ziemskiego globu konkretnych, głównie europejskich wzorców kulturowych, minęły. Warto jednak zauważyć, że od samych początków myślenie w kategoriach, które dziś określamy jako inkulturację, było w Kościele obecne i praktykowane. Przykładem jest działanie św. Pawła Apostoła w Atenach. Pokazał, że nie tylko zdaje sobie sprawę z różnic kulturowych, ale również jest otwarty na to, co w innej kulturze stanowi rzeczywistą wartość.
Papieski pocałunek
Wspomniany już bp Felipe Arizmendi Esquivel przyznał, że odczuwał niepokój, gdy widział swoich diecezjan całujących ziemię. A przecież św. Jan Paweł II przez całe lata rozpoczynał pielgrzymki w kolejnych krajach świata od ucałowania ziemi. Nikt go nie posądzał o bałwochwalstwo czy pogańskie rytuały. Podobnie raczej nikomu nie przyjdzie do głowy, aby kierować tego rodzaju oskarżenia wobec katolików, którzy w Rezerwacie Archeologicznym w Kaliszu Zawodziu wrzucają monety do garnka stojącego u stóp rzeźby przedstawiającej Światowida. W obydwu przypadkach europejscy katolicy nie mają problemów z odróżnieniem zachowań ściśle religijnych, związanych z wyznawaną wiarą, od takich, które nimi nie są. A przecież przez patrzących z zewnątrz reprezentantów innego kręgu kulturowego mogłyby za takie być uważane.
Różowa tunika
Ojciec Łukasz Samiec, franciszkanin, napisał artykuł, w którym wizerunek Matki Bożej z Guadalupe przedstawia jako wzór inkulturacji. Stwierdził, że choć biskup Juan de Zumárraga spoglądając na płaszcz św. Juana Diego, widział obraz namalowany w stylu hiszpańskim, to Indianie od razu zrozumieli i zdołali odczytać przekaz. Przedstawiony wizerunek był dla nich bardzo czytelny. Wszystko było jasne, ponieważ zostało ujęte zgodnie z Kodeksem azteckim. „Poprzez glify, znaki, kolory i symbole ich kultury, zawarte były mity kosmogoniczne i teogoniczne” – wyjaśnił o. Samiec. Na przykład różowa tunika jest kolorem Tonatiuh (albo inaczej Yestlaquenqui) Boga-Słońca. Czarny pas w kulturze azteckiej był używany przez kobiety jako znak bycia przy nadziei. Kwiaty jaśminu na tunice są symbolem świata będącego w nieustannym ruchu.
Historia wizerunku Matki Bożej z Guadalupe pokazuje jeszcze jedną istotną sprawę, która wiąże się ściśle z przypadkiem Pachamamy i Synodu dla Amazonii. Inkulturacja wymaga troski nie tylko o świadomość ewangelizowanych w różnych częściach świata. Trzeba również zadbać o wiedzę i świadomość tych, którzy z rozmaitych powodów i okazji zetkną się z lokalnymi Kościołami, z przejawami włączania tamtejszych kultur w życie chrześcijańskie. Wydarzenia wokół figurek Pachamamy w Rzymie w ogromnej mierze są wynikiem braku powszechnej rzetelnej informacji, pozwalającej nawet najbardziej ostrożnym i skupionym na zagrożeniach katolikom z innych regionów zrozumieć, dlaczego rzeźby znalazły się nie tylko w watykańskich ogrodach, ale również trafiły do katolickiej świątyni. Być może udałoby się uniknąć nie tylko wielkiego medialnego zamieszania, ale również prób interpretowania całego, bardzo ważnego dla Kościoła powszechnego i Kościoła w Amazonii wydarzenia, przez obecność kilku drewnianych figur.