Całkiem niedawno, bo w połowie grudnia 2021 r., obchodziliśmy 490. rocznicę zakończenia objawień na wzgórzu Tepeyac w Meksyku. Obecnie jest to część stolicy tego kraju, a do sanktuarium postawionego na pamiątkę tych objawień przyjeżdża rocznie kilkanaście milionów ludzi. Bywa, że rocznie modli się tu 20 mln ludzi (dla porównania Jasną Górę przed pandemią odwiedzało ok. 4-5 mln pielgrzymów). Wizerunek i sam fakt objawień w Meksyku to dla Latynosów coś, co zakorzenione jest jakby w ich DNA.
Piszę o tym dlatego, że do polskich kin wchodzi pierwszy kinowy film o objawieniach w Guadalupe. Prawie 500 lat temu Maryja zrobiła coś, co czyni tamte wydarzenia jednym z największych cudów w historii świata: zostawiła, jak wierzymy, materialne dowody swoich odwiedzin. Niektóre z nich udało się odkryć naukowcom dopiero niedawno i z miejsca uznano je za sensację.
W dwóch rolach
Twórcy Cudu Guadalupe próbują wpleść historię tych objawień w fabularną opowieść. I choć momentami trzeba przypominać sobie, który wątek właśnie oglądamy, generalnie wychodzi im to całkiem zręcznie. To rodzaj dobrego kina familijnego, powiedziałbym, że wyższej klasy paradokumentu, bo twórcy chcieli nieco „ożywić” wykład historyczny o Guadalupe jakąś prawdziwą historią. Nie przeczę, że mogła się ona wydarzyć, ale schemat jest taki: raczej obojętny religijnie młody dziennikarz John Martinez (Guillermo Iván) dostaje za zadanie napisanie artykułu o roli wiary w obchodzeniu świąt. Oczywiście jest sceptyczny, ale im bardziej wgryza się w temat, tym bardziej go to „rajcuje”. Postanawia zgłębić temat na podstawie historii objawień z Guadalupe. W międzyczasie znajduje się w trudnej sytuacji życiowej i, będąc wcześniej oziębłym religijnie, odzyskuje wiarę za sprawą Maryi.
Ciekawym zabiegiem jest to, że ten sam aktor gra Juana Diego i że postać tego prostego człowieka, do którego przyszła Matka Boża, pokazana jest w sposób dość realistyczny. To interesujący wątek filmu, bo w rzeczywistości wiele osób sądziło, że takiej postaci jak Juan Diego w ogóle w historii nie było. W filmie pojawia się więc osoba autentyczna – ojciec Xavier Escalada, badacz objawień z Guadalupe, który w procesie kanonizacyjnym Juana Diego udowadniał jego istnienie. Pod tą fabularną przykrywką film skrywa kilka ciekawych pytań na temat Guadalupe.
Pierwsze objawienie prywatne
W 1531 r. miało miejsce pierwsze uznane przez Kościół tzw. objawienie prywatne. Oznacza to, że nie ma obowiązku, by wierzył w nie ogół wiernych czy też by uczestniczono w kulcie wokół niego. Wszystko, co Pan Bóg chciał nam objawić, ma miejsce w Piśmie Świętym (zwanym Objawieniem). Mnie osobiście przekonuje nazwa „zjawienie” – w jakichś konkretnych warunkach historycznych Maryja, rzadziej sam Chrystus lub święci, zjawiają się przed konkretnymi osobami. Nigdy nie wprowadzają niczego nowego do Objawienia, raczej w sposób ważny dla danego czasu je wyjaśniają czy pomagają wprowadzić w życie.
Czy przed 1531 r. nie było takich zjawień? Z pewnością miały one miejsce, jednak w przypadku tych z Guadalupe Kościół przeprowadził taki proces ich sprawdzenia, jak mniej więcej robi się to do dzisiaj, a więc ważność sprawdził miejscowy biskup, a następnie potwierdził Watykan. Dla rozwoju religii na tamtych terenach takie nadzwyczajne wydarzenie było niezwykle ważne. Trudno jest przekonywać do wiary w rzeczy abstrakcyjne, dlatego misjonarze dokonują inkulturacji, czyli przekładu treści Ewangelii na obrazy, przykłady, metafory uchwytne dla ludów, które pierwszy raz słyszą o Jezusie (patrz: słynne foki, które dla Eskimosów zastępują owce). Kiedy więc ktoś miejscowy doznał takiego zjawienia, i w dodatku Maryja mówiła do niego w jego własnym języku, nowa religia zaczęła rozprzestrzeniać się coraz szybciej. W gruncie rzeczy wcześniejsze bóstwa, choć pełne agresji i wzbudzające lęk – były bliskie tubylcom. Dzięki temu, że Maryja przemówiła do Juana Diega, stała się bliska nie tylko jemu, ale też całym ludom nowego świata, dla których stała się matką.
Docenienie miejscowych
To jest również bardzo ciekawa kwestia – na ocenę misji ewangelizacyjnej po wielkich odkryciach geograficznych potrzeba by sporo miejsca, ale nie trzeba wielkiego historycznego wyszukiwania, by wiedzieć, że była to wiara wprowadzana ogniem i mieczem. Na wieki utrwaliła ona też podział na lepiej traktowanych i korzystających z bogactw białych Europejczyków i gorzej traktowanych przedstawicieli miejscowych ludów (nawet kiedy liczebnie stanowiły one większość). Doprowadziło to też do wyniszczenia wielu starożytnych kultur. Sprawiedliwość rdzennym mieszkańcom oddaje się dopiero od niedawna, choć są i nowe ruchy kolonizatorskie, np. wielkich koncernów niszczących lasy Amazonii, które są święte dla wielu miejscowych plemion (pomijając ich ważną rolę „płuc Ziemi” dla każdego z nas). Mówiąca w miejscowym języku, z wielkim szacunkiem i miłością Maryja w jakiś sposób wyróżnia rdzenne ludy. Mówi, że są one tak samo ważne w oczach Boga. Zatem na wieki przed wejściem ruchów antyrasistowskich do mainstreamu zainicjowała je Matka Boża (choć to aspekt, którego przez wiele lat w praktyce nie wdrażaliśmy).
Maryja przypomina o najważniejszym
Bohater filmu zadaje ważne pytanie ojcu Escaladzie: co objawienia w Guadalupe mówią współczesnemu człowiekowi, żyjącemu w XXI wieku? Odpowiada on: „a czy miłość, gościnność, poczucie bezpieczeństwa, prostota nadal są ważne?”. Odpowiedź nasuwa się sama i wiemy, dlaczego Kościół i papież obecnie zwracają oczy ku tym peryferiom, gdzie już od pięciu wieków czci się Maryję w Guadalupe.
To bardzo ciekawe, bo w świecie latynoskim jej wizerunek można zobaczyć niemal wszędzie, także w „szemranych” miejscach, a nawet można by rzec, że charakterystyczny obraz wszedł na trwałe do popkultury. Może to właśnie dlatego, że Maryja przypomniała i wciąż przypomina o tych najważniejszych sprawach: o trosce o innych, o potrzebie szukania pokoju, o rodzinie i o tym, że każdy z nas ma na świecie swoje miejsce.
Nie trzeba szukać więc cudów, choć istotnie, nawet sam obraz z Guadalupe pełen jest cudowności i nadprzyrodzoności. Cudem jest to, gdy ktoś zaczyna trochę bardziej wierzyć i ta wiara motywuje go do dawania nadziei i miłości innym ludziom.