Nie chcę Księdza Prymasa przepytywać. Chciałabym porozmawiać o Kościele, trochę w imieniu tych, którzy sami tutaj nie przyjdą, a stawiają pytania i wiele spraw ich boli. Dla przynajmniej części z nich brak odpowiedzi jest przyczyną kryzysu zaufania.
– A ja mam pytanie najpierw o prawdę tego doświadczenia. Jakie są jego realne podstawy? Myślę o tym, że ważne jest, gdzie my tego Kościoła doświadczamy. Jestem po długim ciągu wizytacji, rozmów z ludźmi, spotkań w bardzo konkretnych miejscach. Niewiele z tych rozmów dotyczy ogólnej sytuacji Kościoła czy wielkich skandali. Doświadczenie Kościoła ma charakter bardzo konkretny, przeżywane jest w konkretnym miejscu, w konkretnej wspólnocie i konkretnych wydarzeniach. To jest ten element najbardziej żywotny. Moja parafia, moja wspólnota, moja rodzina – to są relacje, z którymi muszę sobie radzić. I albo w tej konkretnej wspólnocie dostaję pomoc i wsparcie, albo ich nie dostaję i wtedy rzeczywiście doświadczam kryzysu.
Staram się to rozumieć. Z jednej strony widzieliśmy tłumy modlące się z o. Szustakiem na placu Zbawiciela czy w Tauron Arenie. To była ta żywa wspólnota wiary. Ale są też inni, którzy twierdzą, że trudno ewangelizować, jeśli instytucja Kościoła ma tyle problemów.
– To znów pytam: czy temu, który idzie do ludzi mówić im o Kościele, zależy na tych konkretnych ludziach, czy zależy mu na jakiejś wizji organizacji pokazywanej w mediach? Jeśli zależy mu na ewangelizacji, nie będzie prowadził drugiego do organizacji, ale do żywej wspólnoty. Oczywiście otwartą pozostaje kwestia, czy te wspólnoty są żywe i na ile są żywe. Jestem ostrożny wobec kategorycznych ocen, bo kiedy zaczynam pytać ludzi o jedno czy drugie zdarzenie, o postawę Kościoła, o skandale, o wiarygodność proboszcza, to wprawdzie na poziomie ogólnym widzą zło, ale zaraz dodają: „Ale u nas to się nie zdarza! My tu mamy inne relacje, nasz proboszcz jest OK”. Które zatem doświadczenie jest prawdziwe? Doświadczenie Kościoła przesiąkniętego problemami, w którym nie da się żyć, czy doświadczenie rzeczywistości, z którą się bezpośrednio spotykam, nieidealnej wprawdzie, ale jednak od tej katastroficznej wizji dość odległej? Dlaczego tylu ludzi powtarza: „Nie, u nas to jest w porządku!”?
Jeśli prawdziwa twarz Kościoła to twarz wspólnot, to jak mówić i jak wychodzić z istniejącego jednak kryzysu na poziomie instytucji? Zignorować go? Ostatnio licealiści na spotkaniu w szkole szczególnie mnie o to pytali.
– Dla mnie jest ciekawe, co pytający rozumieją pod pojęciem kryzysu instytucjonalnego. Co to znaczy? W czym taki kryzys się objawia? Nauczyliśmy się mówić pewnymi kliszami, ale to za mało. Zbyt szybko też zaczynamy się na hasło „kryzys” tłumaczyć, zamiast precyzować. Chodzi o wiarygodność głoszenia Ewangelii? O kryzys zarządzania? Warto to najpierw usłyszeć. Jako biskup diecezji chciałbym wiedzieć, jakie konkretnie znamiona kryzysu dotykają wiernych?
Weźmy kwestię pierwszą z brzegu. Nie widzimy spójności między biskupami. Nie słyszymy, żebyście ze sobą rozmawiali. Niektórzy interpretują to jak przemilczanie zła i nadużyć.
– Z czego to wynika? Z tego, że biskupi nie krytykują się w mediach? Skoro każdy z nas jest odpowiedzialny za to, co zostało mu powierzone, i skoro nie krytykujemy oficjalnie w mediach jeden drugiego, czy to znaczy automatycznie, że jest nam obojętne, co się dzieje z tym drugim? Byłbym ostrożny wobec takiego twierdzenia. Uzdrowieńczy dialog nie polega na tym, że się publicznie ocenimy i skrytykujemy, ale na tym, że będziemy ze sobą rozmawiać i szukać sposobów rozwiązania. Jeśli kryzys dotyka mojej diecezji, to nie rozmawiam z księżmi i ze świeckimi w mediach, tylko się spotykamy, dyskutujemy, szukamy wspólnych dróg. Ale cóż to byłoby za rozwiązanie, gdyby ksiądz krytykował mnie w mediach, a nie przyszedł porozmawiać? Dlatego jeśli ktoś mówi, że przejawem kryzysu instytucji Kościoła jest brak wzajemnej krytyki w mediach, to ja uważam, że to nie jest znak kryzysu.
Kiedy słyszymy w komentarzu do reportażu o abp. Głódziu od Księdza Prymasa „nie znam sprawy”, możemy pomyśleć o biblijnym pytaniu: „Czy jestem stróżem mojego brata?”. Dlatego pytam o intencje, o to, czego nie widzimy. Czy rzeczywiście rozmawiacie, czy to są może uniki?
– Proszę zwrócić uwagę, że dziennikarze oczekują od nas, żebyśmy się wypowiadali na temat sytuacji, której nie znamy. Skąd znam sytuację z Gdańska? Znam tylko reportaż, w którym jest kilka anonimowych wypowiedzi i jedna wypowiedź jawna. Znam oświadczenie księży z diecezji. Co więcej? Nic.
Naprawdę nic?
– Nie wiem, bo żaden ksiądz z diecezji gdańskiej ze mną na ten temat nie rozmawiał ani do mnie nie pisał, nie przyszedł powiedzieć, że ma ze swoim arcybiskupem takie doświadczenie, którego nie może już ścierpieć. Zresztą proszę zapytać, jaką wiedzę na temat relacji moich z księżmi z diecezji gnieźnieńskiej ma abp Głódź? Chyba że czegoś nie wiem i nasi księża są tak sfrustrowani, że pojechali do Gdańska mu o tym opowiedzieć. Jedyne świadectwa, jakie znam, to przekazy medialne, a to nie jest podstawa do tego, żeby kogokolwiek oceniać. Księża gdańscy mówią, że złożyli świadectwo, opisali wszystko, ich listy dostał nuncjusz. To jest człowiek, który powinien z tymi księżmi teraz się spotkać, rozmawiać i zdiagnozować sytuację.
A upominacie się nawzajem, chociażby na gruncie prywatnym?
– Ależ my ze sobą naprawdę rozmawiamy! Jest nas około setki, nie mamy takich relacji, że spotykamy się co tydzień, żeby porozmawiać o problemach duszpasterskich, ale to nie znaczy, że nie ma dialogu. Na spotkaniach Rady Stałej czy na konferencji episkopatu nie omawiamy casus po casusie wszystkiego, co się w diecezjach wydarzyło – ale to jest niemożliwe, bo musielibyśmy wszyscy mieć pełną wiedzę na każdy z tematów. Jeśli były sytuacje, że w danej diecezji potrzebna jest interwencja czy przyjrzenie się sprawie z zewnątrz, Ojciec Święty mianuje jednego z biskupów, dając mu uprawnienia do działania, do wejścia w konflikt, do prowadzenia rozmów. Dopiero na takiej podstawie można wejść w sytuację innej diecezji, ale też po to tylko, żeby ją zbadać i przedstawić papieżowi, żeby to on wyrokował.
Któryś z publicystów zapytał niedawno, z góry przesądzając odpowiedź: „Wyobrażacie sobie, że abp Głódź z abp. Polakiem rozmawiają o swoim doświadczeniu wiary?”.
– Tak, biskupi rozmawiają o swoim przeżywaniu wiary. Kiedy się spotykamy na konferencji episkopatu i pojawia się na przykład temat programu roku duszpasterskiego, to nie chodzi nam tylko o to, żeby technicznie zorganizować taką czy inną inicjatywę, ale pytamy, czemu ona ma służyć, jak to przeżywa mój Kościół. Każdy biskup jest tu wolny w swoich wypowiedziach, słuchamy się nawzajem i możemy różne wizje korygować. To nic innego jak dialog o kwestiach wiary. Od kilku konferencji dyskutujemy na temat przeciwdziałania wykorzystywaniu małoletnich. Nikt już nie próbuje zaprzeczać problemowi, wszyscy jesteśmy zgodni, że on jest. Ale znów w dialogu pojawia się pytanie, co można zrobić, co powinniśmy zrobić? To jest nasze dzielenie się doświadczeniem, którym chcemy sobie służyć.
A gdyby rozwiązanie sprawy ks. Jankowskiego należało do Księdza Prymasa?
– Od początku w ramach naszego dialogu kilkakrotnie mówiłem abp. Głódziowi o konieczności powołania komisji historycznej, pokazywałem również narzędzia, które ma. On, który stał na czele komisji lustracyjnej, komisji, w której byli specjaliści z certyfikatami dostępu do akt IPN, mógł to zrobić w skuteczny sposób. Ja nie mam upoważnienia do przeglądania akt ks. Jankowskiego w IPN, bez certyfikatu nikt mnie tam nie wpuści. Ksiądz arcybiskup słyszał ode mnie kilka razy taką radę i wskazanie. Uważam, że to jest sprawa, która musi znaleźć swoje wyjaśnienie. Nie chodzi o to, żeby wyciągać ks. Jankowskiego z grobu i stawiać go przed sądem, kiedy nie może się już bronić. Od strony prawa kanonicznego sprawa jest zamknięta, ks. Jankowski nie żyje, a arcybiskup otrzymał wskazania z Watykanu. Ale mówimy o postaci, która mocno naznaczyła naszą historię, ma w niej swoje miejsce, wielu ludzi ma mieszane uczucia, są ofiary, dlatego zbadanie całej sprawy nie przeze mnie czy innego biskupa, ale przez komisję złożoną z historyków jest konieczne. To byłoby prawdziwe działanie na rzecz dobra Kościoła i na rzecz jego wiarygodności jako instytucji.
Reakcja na tęczową aureolę Maryi była ostra i natychmiastowa. Reakcja na krzyż w zaciśniętej pięści wydaje się trochę wymuszona, a oświadczenie ma raczej lakoniczną formę.
– Abp Wacław Depo z Częstochowy, który kilka miesięcy temu bronił wizerunku Maryi, teraz równie zdecydowanie wystąpił w obronie różańca. Jeśli ktoś wykorzystywałby w swojej kampanii św. Wojciecha albo logo archidiecezji gnieźnieńskiej, też reagowałbym natychmiast. Tam, gdzie chodzi o kwestie ogólnopolskie, otwarte pozostaje pytanie, kto powinien się wypowiadać i reagować. W jednej i drugiej sprawie episkopat się wypowiedział, raz w oświadczeniu, raz ustami rzecznika. Możemy się zastanawiać, czy to było wystarczające. Z drugiej strony przyzwyczailiśmy się, że na każdą sytuację powinniśmy mieć gotowe cztery strony oświadczenia, na dodatek takiego, z którego będzie można zacytować jedno mocne zdanie. Prawdziwa rola Kościoła jest jednak inna i nie polega na pisaniu oświadczeń. Kościół ma wychowywać i ewangelizować. Być może największym dziś przejawem kryzysu Kościoła i naszą słabością jest to, że nie potrafimy w tym względzie ewangelizować. Jeśli widzę takie owoce, jeśli widzę, że ludzie wykorzystują elementy religijne w kontekście przemocy, to wiem, że jako Kościół zawiedliśmy, że nie dotarliśmy do nich z Ewangelią. Gdybyśmy byli skuteczni, gdyby ten lud miał serce przemienione spotkaniem z Jezusem, nie reagowałby w ten sposób.
A nasza relacja do papieża Franciszka? Chyba mamy problem. Ostatni synod również przebił się do polskiej świadomości w postaci mocno zafałszowanych szczątków.
– Gdybym sam siebie miał poddać takiej refleksji, to musiałbym przyznać, że trzy czwarte moich kazań to słowa papieża Franciszka, że się wysilam zaledwie na małą część komentarza. Ale nie mam poczucia, że robię coś złego. Wręcz przeciwnie. To nie jest kwestia wygody czy lenistwa. Słowa papieża do mnie docierają i mnie przekonują, to jest naprawdę Ewangelia wcielana w życie. A skoro to mnie nawraca, to chcę się tym dzielić. Ktoś powie, że biskup jest tylko tubą papieża – ale ta tuba dociera do wiernych, którzy papieża powinni słuchać i rozumieć. Chcę go pokazywać w całości, we wszystkim, co mówi, od początku do końca. Jeśli chodzi o synod, to myślę dość przewrotnie, że ci wszyscy, którzy go krytykują, będą wiarygodni wówczas, jeśli pojadą tam posługiwać. Wtedy też wiele z tych kryzysów, o których na synodzie mówiono, zostanie rozwiązanych – bo one biorą się tylko z tego, że nas tam nie ma.
Czy Ksiądz Prymas mógłby dać czytelną receptę, proste kryterium, które pozwoliłoby odkrywać, gdzie jest prawda? Kogo słuchać? Jak rozpoznać rację?
– I znów wracamy do ewangelizacji – bo na najbardziej podstawowym poziomie, gdyby człowiek zadający te pytania rzeczywiście znał Ewangelię, to by sobie z tym rozróżnieniem sam świetnie poradził. Wszystko, co słyszymy i robimy, musi być wierne Chrystusowi. Zasadne tu jest pytanie „Co zrobiłby Jezus”. Odpowiedź na to pytanie nie jest subiektywna, nie mamy sobie wmawiać, że zrobiłby to czy tamto. Ja mam w świetle Ewangelii odczytać, jak sam powinienem się zachować. Drugie kryterium to nauka Kościoła, do której trzeba wracać. To przede wszystkim Katechizm Kościoła katolickiego, który wyszedł spod ręki papieża Jana Pawła II. To nie jest rzeczywistość, po której się można poruszać z obawą, że są tam jakieś pułapki. To nauka zatwierdzona przez Kościół. Cokolwiek nas gryzie, wystarczy wziąć Katechizm do ręki i poczytać na ten temat. Jeśli połączymy oba kryteria, nie damy się zwieść żadnym kryzysom i żadnym fałszywym prorokom.