Ale po kolei. Partia Demokratyczna, która nie cierpi Trumpa i nie może się od jesieni 2016 r. pogodzić z tym, że to on wygrał wybory prezydenckie USA, już kilka razy szukała sposobów na to, by zdjąć z urzędu obecnego prezydenta. Niechętnie na to patrzyła jednak przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. A Trump miał wielkie szczęście – specjalny prokurator Robert Mueller prowadził przez wiele miesięcy śledztwo dotyczące ingerencji Rosjan w amerykańskie wybory. I sporo ciekawych spraw odkrył, pokazał, że Kreml na wiele sposobów próbował wpłynąć na opinię publiczną w USA, wykradał dokumenty sztabowcom Hillary Clinton i przekazywał je sztabowcom Trumpa i mediom, ale nie sposób postawić tezy, że Trump dogadał się wcześniej z Putinem i zawarli układ, który miał doprowadzić do objęcia przez niego fotela prezydenta USA.
Teraz jednak Pelosi zdecydowała o rozpoczęciu procedury impeachmentu. Wszystko z powodu anonimowego urzędnika Białego Domu, który zapoznał się z treścią lipcowej rozmowy Trumpa z nowym ukraińskim prezydentem Wołodymirem Zełeńskim i zaalarmował kongresmenów. Prezydent USA zachęcał swego kolegę z Kijowa do tego, by pomógł mu znaleźć haki na... głównego kontrkandydata w przyszłorocznych wyborach Joe Bidena. Syn Bidena, wiceprezydenta u Baracka Obamy, prowadził na Ukrainie interesy. Ukraińskie służby podejrzewały nawet, że Hunter Biden wykorzystywał polityczne wpływy ojca, ale kilka lat temu śledztwo umorzyły, bo nie znalazły dowodów. Teraz Trump postanowił wykorzystać trudną sytuację Zełeńskiego – potrzebę pomocy USA, wojnę z Rosją na wschodzie, aneksję Krymu itp. – i w rozmowie telefonicznej zachęcał go do wznowienia śledztwa, które mogłoby zaszkodzić Bidenowi.
Biały Dom pod naciskiem opozycji opublikował stenogram rozmowy Trumpa z Zełeńskim. Okazało się, że co prawda wprost Trump nie szantażował Ukraińca wycofaniem pomocy, jeśli ten nie pomoże mu w kampanii, ale jednoznacznie naciskał prezydenta Ukrainy na to, by zrobił coś w sprawie młodego Bidena, że sprawa wygląda dla Trumpa nie najlepiej. W dodatku okazało się, że osobą, która nagłośniła sprawę, był oficer CIA oddelegowany do pracy w Białym Domu, który uznał, że prezydent złamał prawo i konstytucję i doniósł o wszystkim do Kongresu.
Dla Polski z tej całej sprawy powinien płynąć jeden wniosek. Owszem, Stany są naszym potężnym sojusznikiem. Ale opieranie bezpieczeństwa państwa wyłącznie na przyjaźni z jednym, dość kontrowersyjnym politykiem, to gigantyczne ryzyko. Dziś Trump nas lubi, bo zgodziliśmy się płacić za obecność amerykańskich wojsk w Polsce. Co jednak się stanie, jeśli ktoś da mu lepszą ofertę?