OK miał powierzchnię 25 km kwadratowych i znajdował się na wulkanicznym wzgórzu. Na jego pogrzebie spotkali się przedstawiciele władz Islandii i zwykli ludzie, żeby w miejscu dawnego lodowca umieścić pamiątkową tablicę. Oczywiście nie chodziło tu o żaden pogrzeb rozumiany jako pochówek. Wydarzenie miało być happeningiem, zwracającym uwagę świata na problem ocieplenia klimatu. Udało się – o pogrzebie lodowca pisały media na całym świecie. Media na całym świecie pokazały również treść wykutego na tablicy listu do przyszłości: „Ten pomnik ma potwierdzić, że wiedzieliśmy, co się dzieje, i widzieliśmy, co musimy zrobić. Tylko ty wiesz, czy to zrobiliśmy”. Jeśli zawiedziemy, nikt tego listu już nie odczyta.
Lodowiec: co i po co
Nie każdy lód jest lodowcem. Lodowiec to nie jest ani góra lodowa, ani ośnieżony szczyt, ani pływająca po morzach kra, ani nawet wieloletnia zmarzlina. Lodowiec powstaje na lądzie z opadów deszczu lub śniegu na tych terenach, gdzie tych opadów jest więcej, niż jest w stanie roztopić się lub wyparować. Zdarza się, że lodowce powstają nie na dalekiej Północy, ale również bliżej równika, bardzo wysoko w górach, na wysokości przynajmniej 5 tys. m n.p.m. Z czasem woda i śnieg zmieniają się w lód. Może on być zebrany w zagłębieniu w górach, trochę jak w misie. Może mieć kształt lodowego jęzora. Gdy osiągnie grubość około 30–50 m, pod własnym ciężarem deformuje się i zaczyna spływać w dół. W ten sposób lodowiec „ożywa” – zaczyna się poruszać.
Po co nam lodowce? Po pierwsze, kontrolują poziom mórz. Lodowce każdego roku dolewają (i powinny dolewać!) do oceanów kilkaset kilometrów sześciennych wody. Powinien to być proces bardzo powolny – równowaga tu została już zachwiana. Jeśli stopniałyby całkowicie, poziom mórz podniósłby się o 66 m (wtedy Dania przestanie istnieć, pod wodą zniknie Bruksela, a Bydgoszcz znajdzie się nad Zatoką Bydgoską zamiast dawnej Gdańskiej. Szczecin, Berlin, nawet Gorzów Wielkopolski przejdą do historii, razem z całą Holandią. Rzym również zniknie pod wodą). Teoretycznie powinniśmy być spokojni, bo taki proces powinien trwać tysiące lat – ale biorąc pod uwagę zastraszającą prędkość topnienia, która zaskoczyła nawet naukowców, i fakt, że działa tu efekt kuli śnieżnej, ów spokój wydaje się raczej optymistycznym założeniem.
Zadaniem lodowca jest m.in. dostarczanie setkom milionów ludzi słodkiej wody. To ważne zwłaszcza w Azji, gdzie z gór spływa woda dla rolnictwa, dla przemysłu, ale i po prostu do picia. Jeśli jej zabraknie, bo spłyną wszystkie lodowce, wizja wojen o wodę stanie się całkiem realna.
Lodowce wreszcie odbijają promienie słoneczne, chroniąc nas tym samym przed przegrzaniem. Jeśli ich nie ma – temperatura na Ziemi będzie coraz bardziej wzrastać.
Wiadomo, że topnieją
Powiedzieć, że lodowce topnieją, to dziś truizm, wszyscy o tym wiemy. Nie wszyscy za to jesteśmy w stanie wyobrazić sobie skalę tego zjawiska. Antarktyka traci rocznie traci 252 miliardy ton (w latach 80. to było ok. 40 miliardów ton rocznie) i proces ten stale przyspiesza. Jeśli nie zdołamy tego zatrzymać, w ciągu 150 lat poziom mórz podniesienie się o około pół metra – miejscowościami nadmorskimi staną się Elbląg, Tczew i Malbork (to będzie piękna plaża pod krzyżackim zamkiem, ale czy warto za nią płacić utratą Gdańska?). Znikną Amsterdam i Rotterdam, a o Wenecji nasze wnuki będą mówić jak o Atlantydzie i podziwiać ją wyłącznie na zdjęciach w albumie dziadków.
Lodowiec Muir na Alasce od 1941 r. cofnął się o ponad 12 km, jest cieńszy, niż był, o 800 m. W parku narodowym, w którym się znajduje, liczba lodowców zmniejszyła się w ciągu 170 lat ze 150 do zaledwie 27.
Lodowce topnieją również na Islandii – w miejscu, w którym dziś jeszcze można je zwiedzać. I chyba warto to zrobić, choćby tylko po to, by doświadczyć, że oprócz wody i życia wraz z lodowcami tracimy piękno.
Droga na lodowiec
Wycieczki na lodowiec wcale nie są skrajnie niebezpieczne. Jeśli zachować ostrożność i nie zbliżać się do krawędzi klifów czy szczelin, bez problemu mogą się na nią wybrać nawet kompletni amatorzy. Oczywiście – nie w szpilkach. Trzeba być zdrowym, to po pierwsze. Przydadzą się raki (na lodowcu nie ma ziemi, wszystko pod stopami jest lodem!). Czekany pomogą wspiąć się na strome ściany albo zejść w dół zbocza. Kaski to dziś wymóg bezpieczeństwa, na wypadek gdyby lód się ukruszył. Uprząż z karabinkami i linami zakładają przede wszystkim początkujący, którzy nie mają doświadczenia w chodzeniu po terenie, w którym trudno o przyczepność. Do tego już tylko ciepłe ubranie i okulary słoneczne i można wędrować na lodowiec.
W przeciwieństwie do gór tu wszystko jest idealnie białe (wszak złożone z lodowych kryształów) – a w niższych częściach, gdy lód jest bardzo gęsty – niebieskie. Lodowce na Islandii dodatkowo przetkane są żyłami popiołu, które naukowcom pozwalają odkrywać, jakie warunki panowały na ziemi w różnym czasie. Historię tę można obserwować na własne oczy i bez niszczenia lodu. Głębokie i pionowe szczeliny, które otwierają się pod wpływem ruchów lodowca, pozwalają naukowcom zejść do wnętrza – amatorom jedynie zajrzeć do wnętrza z bezpiecznej odległości.
Zamknięci w lodzie
Sólheimajökull to lodowiec na południowym wybrzeżu Islandii, z dwoma wodospadami. Jest popularny wśród turystów, bo łatwo do niego dojechać, ale podobnie jak inne, topnieje bardzo szybko. Połączony jest z Vatnajökull, największym lodowcem w Europie, o powierzchni ponad 3 tys. mkw. Z niego wypływa większość islandzkich rzek, a pod nim kryją się jedne z najbardziej aktywnych na Islandii wulkanów. Jego ściany mają różne kolory, w zależności od tego, pod jakim kątem pada światło. Od XIX w. stracił 10 proc. swojej objętości.
Lodowiec Langjökull (w języku islandzkim „długi lodowiec”, ciągnie się około 50 km) to drugi co wielkości na Islandii, znany jest przede wszystkim ze słynnego tunelu, jaki w najbardziej wytrzymałej części lodu stworzyli ludzie. Dzięki temu tunelowi można przez cały rok bezpiecznie wejść do wnętrza lodowca. Tunel ten nie jest specjalnie stary. Po tym, jak Islandię dopadł kryzys finansowy w 2008 r., a dwa lata później wybuchł słynny wulkan o nazwie, której nikt na świecie nie potrafił powtórzyć, mieszkańcy wyspy postanowili zainwestować w rozwój turystyki. Żeby zaś turyści w sposób niezorganizowany nie zadeptali im lodowców i sobie przy okazji nie zrobili krzywdy, przygotowano specjalne atrakcje. Jedną z nich stał się właśnie tunel, zaprojektowany przez tamtejszego kandydata na prezydenta. Tunel ma około 800 m długości i zdecydowanie spełnił oczekiwania Islandczyków. Choć na zewnątrz wygląda mało spektakularnie – ot, gruba rura przykryta śniegiem, który trzeba najpierw odkopać, przynosi prawdziwe góry złota. Wewnątrz zaś jest nawet lodowa kaplica, w której miejscowi często biorą ślub, a turyści lubią prosić swoje ukochane o rękę.
Jaskinie żyją chwilę
Tunel stworzyli ludzie – ale do lodowca można zajrzeć, również schodząc do utworzonych w naturalny sposób lodowcowych jaskiń. Zwiedzać je można tylko od listopada do wiosny, kiedy robi się ciepło, mogą się topić i zapadać. To oznacza, że nigdy nie są takie same, nie da się do nich wrócić po roku. Jeśli nie przestaną istnieć, to na pewno się zmienią. Z tego też powodu nie nadaje się im nazw: są przepiękne, ale krótkotrwałe. Od tej zasady są jednak wyjątki. Jedną z powracających od jakiegoś czasu co roku jaskiń, formowanych przez dużą podziemną rzekę, jest Jaskinia Kryształowa. Jest duża, może pomieścić około 70–100 osób i jak większość lodowcowych jaskiń ma przepiękny niebieski kolor, jaki nadaje jej mocno stężony lód.
Dwa lata temu zimą pojawiła się jaskinia piękniejsza od Kryształowej – nazwana Niebieskim Diamentem, dużo mniejsza, na zaledwie 17 osób, ale z dużo piękniejszym kolorem. Dziś już zniknęła i pewnie nigdy więcej się nie pojawi.
Od 2015 do 2017 r., przez dwie zimy na lodowcu Vatnajökull pojawiła się jaskinia z wodospadem, niewysoka, z płynącą wewnątrz rzeką. Kiedyś znana też była Jaskinia Północnych Świateł, na której suficie linie układały się na wzór zorzy polarnej.
Kto przetrwa
Cofający się lodowiec powoduje jeszcze jedno ciekawe zjawisko: powstawanie lagun. Lodowcowa laguna to woda z topniejącymi resztkami śniegu i lodu. Jeśli zbiornik wodny jest mały i brudny przez zebrane w lodzie osady, nie wygląda to trakcyjnie. Jest jednak Jökulsárlón – ogromna zatoka na wschodzie Islandii. Na plaży leżą krystaliczne bryły lodu, które wyglądają jak rozsypane diamenty. W lagunie pojawiają się foki i mnóstwo ptaków, między inny maskonury z czerwonymi nogami i dziobami. To miejsce również każdego roku jest inne, zmieniać się możne nawet z tygodnia na tydzień.
Zanim skończy się stulecie, w którym żyjemy, zniknie zdecydowana większość tych cudów natury. Naukowcy spieszą się więc z badaniami, żeby jak najlepiej opisać życie na lodowcach. A tego, wbrew pozorom, jest całkiem sporo – i nie chodzi wcale o białe niedźwiedzie. Są na przykład niesporczaki, nazywane nawet misiami wodnymi, ale z wyglądu podobne bardziej do żelowych miśków niż do prawdziwych niedźwiedzi. To bardzo małe zwierzęta bezkręgowe (od 0,01 do 1,2 cm długości), z pompką ssącą w miejscu pyska, uważane za najbardziej odporne pośród wszystkich stworzeń na ziemi. Radzą sobie i z temperaturą bliską zera bezwzględnego (-273,15 stopni), i w upale 150 stopni, i w przestrzeni kosmicznej, i w olbrzymich dawkach promieniowania, i pod ciśnieniem 6 tys. atmosfer, i rozmrożone po 30 latach, i nawet bez wody zasuszone przez 20 lat. Tylko urody im brakuje, choć uroda to podobno wyłącznie rzecz gustu. W każdym razie lodowiec to dla niesporczaków miejsce idealne, ani za ciepło, ani za zimno, ot, ich mały raj na ziemi. Raj, który – jeśli nic nie zrobimy – lada chwila przestanie istnieć. Przetrwają tylko niesporczaki.