Logo Przewdonik Katolicki

Kościoły końca świata

Monika Białkowska
FOT. MICHAEL RUNKEL/EAST NEWS

Śniegu za oknem jak na lekarstwo. Prognozy pogody zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale wielkich mrozów w nich nie widać. Tymczasem na południowym krańcu świata śniegu nigdy nie brakuje, a 8 stopni oznacza upalne lato. Jak wybudować kościół w takich warunkach?

Antarktyda jest kontynentem specyficznym – nie ma na nim rdzennej ludności, a do drugiej połowy XIX w. prawdopodobnie nie stanęła na nim ludzka stopa. Żyją tam jedynie pracownicy naukowych stacji badawczych z trzydziestu państw świata, od tysiąca zimą po 4 tysiące osób latem. Ale skoro żyją, to mają również potrzeby duchowe i szukają dla nich przestrzeni.

Polskie kapliczki
Szukając kościołów na południowym krańcu świata, nie można nie zauważyć wątku polskiego i największego polskiego polarnika, Henryka Arctowskiego. W Polskiej Stacji Antarktycznej na Wyspie Króla Jerzego nie ma kościoła – to dlatego polscy badacze chodzą do pobliskiej cerkwi w bazie rosyjskiej. Jest jednak charakterystyczna latarnia morska na wznoszącej się kilkadziesiąt metrów pionowej skale. To właśnie na owej skale, wspierającej latarnię umieszczone są okolicznościowe tabliczki pamiątkowe i dwie drewniane kapliczki. Choć nie są stare, wyraźnie odcisnęły na nich swój ślad i woda, i mróz, i silne wiatry. Ale to właśnie do nich przychodzą pomodlić się polscy polarnicy na Pasterkę, w Wielki Piątek czy kiedy po prostu potrzebują pobyć chwilę sam na sam z Bogiem.

Lodowe Belgrano
W najbardziej wysuniętym na południe kościele na świecie modlą się na co dzień naukowcy ze słonecznej Argentyny.
Wejście jest niepozorne – ot, podnoszona klapa pośrodku niczego, przypominająca dawne wejścia do wiejskich piwnic. Ledwo ją widać pod śniegiem. Jeśli zejść w wykuty w lodzie tunel, okazuje się, że jesteśmy w kościele.
Podłoga to lód. Gdyby trafił tam ktoś przypadkowy, pewnie z trudem utrzymywałby równowagę, ale mieszkańcy bazy Belgrano II są do takich warunków przyzwyczajeni. Lodowe ławeczki w korytarzu, lodowe wnęki wykute po to, żeby postawić w nich drewnianą kapliczkę. Niewielki ołtarz i krzyż z przewieszonym różańcem, pokryty wiecznym szronem. Światło z zawieszonej u sufitu żarówki odbija się od lodu i sprawia, że całe wnętrze zanurzone jest w niebieskawej poświacie. Klimat do modlitwy byłby tu naprawdę niezły i samo miejsce zapewne również przyciągałoby tłumy turystów – gdyby nie było na samym krańcu świata, zaledwie 1300 km od bieguna południowego, w temperaturze -40 stopni. Od znanego nam porządku dzień–noc łatwo się tu odzwyczaić. Przez cztery miesiące w roku trwa noc polarna. Przez kolejne cztery słońce wcale nie zachodzi.
W argentyńskiej stacji polarnej Belgrano II mieszka około tysiąca osób. Większość z nich to naukowcy, którzy prowadzą swoje badania nad klimatem, pogodą, geologią, migracjami ptaków. To również tu znajduje się najdalej wysunięty na południe sejsmograf. Baza jest nowa, oddana w 2014 r. Poprzednia musiała zostać zamknięta z powodu topnienia lodu, na którym była osadzona – szczeliny i pęknięcia były coraz groźniejsze i dla ludzi, i dla sprzętu. Obecną bazę udało się osadzić na skale. Dzięki temu w lodzie wykuta jest już tylko kaplica, wcześniej w ten sposób przygotowane były również mieszkania dla ludzi.
 
Kaplica Śnieżna
Stacja McMurdo to największa stacja badawcza na Antarktydzie, należąca do Stanów Zjednoczonych. Najniższa temperatura, jaką na niej odnotowano, wynosiła -50 stopni, najwyższa +8. Znajdujące się tu lotnisko uważane jest za najtrudniejsze na świecie – samoloty startują z lodowych pasów startowych, a gdy lód pęka, nie są w stanie wylądować. W stacji prowadzone są badania z zakresu biologii, medycyny, geologii, glacjologii, klimatyczne i astrofizyczne.
Początkowo w planach budowy stacji nie było kaplicy – nabożeństwa miały odbywać się w mesie. Ale budowa postępowała, a wraz z nią rosła góra odpadów: niewykorzystanych desek, gwoździ itp. Wówczas pracujący przy bazie kapelan wraz z innymi pracownikami po tym, jak kończyli codzienną pracę przy wznoszeniu stacji, zabierali się za stawianie kaplicy. Udało im się ukończyć ją wcześniej niż samą stację. Kościół miał nawet dzwonek, odkupiony ze starego tankowca. W 1978 r. kościół spłonął od ognia z nagrzewnicy. Pożar ugaszono, spychaczem zrzucając na niego śnieg, jednak budynek nie ocalał. Przez lata nabożeństwa odprawiane były w tymczasowej kaplicy w jednej z chat. W 1989 r. uroczyście poświęcona została nowa kaplica, drewniana, mogąca pomieścić ponad 60 osób.
Dziś trzykrotnie wznoszony kościół na krańcu świata służy różnym wyznaniom. W 2015 r. wycofano stamtąd katolickiego kapelana, zapewniając, że duchowni będą od czasu do czasu dojeżdżać na stację z duszpasterską posługą…
 
Trójca jak latarnia
Cerkiew Świętej Trójcy na Wyspie Króla Jerzego w pobliżu rosyjskiej stacji badawczej Bellingshausen na Antarktydzie swoim kształtem i rozmiarami na pierwszy rzut oka przypomina raczej latarnię morską. Pomysł jej postawienia pojawił się w latach 90. Konstrukcja z sosny syberyjskiej zbudowana została przez stolarzy na Syberii, a następnie zdemontowana i przewieziona najpierw do Kaliningradu, a stamtąd statkiem na wyspę. Do fundamentu przymocowano ją specjalnymi stalowymi szelkami tak, że może wytrzymać wiatry do 140 km/h. Ponieważ stanęła na 15-metrowym wzniesieniu, dotarcie do niej wymaga prawdziwego wysiłku: nic nie chroni śmiałka przed wiatrem, nie ma przygotowanej ścieżki, trzeba się do niej przedzierać pod górę i przez głęboki śnieg. Mimo to przychodzą tutaj nie tylko rosyjscy badacze, ale i pracownicy okolicznych stacji z Polski, Chile, Korei, a nawet turyści. Wnętrze cerkwi pomieścić może 30 osób. To właśnie w niej odbył się prawdopodobnie pierwszy ślub kościelny na Antarktydzie – pan młody pracował w bazie chilijskiej, panna młoda była Rosjanką. To ta cerkiew jest najbardziej wysuniętym na południe kościołem wschodniego obrządku, ona również, dzięki swojemu pięknemu ikonostasowi, uważana jest za najbardziej wyszukaną w formie wśród wszystkich kościołów Antarktydy. Co ciekawe, jeśli ktoś nie może dotrzeć na Antarktydę (a to dotyczy zdecydowanej większości), może zobaczyć pełnowymiarową replikę tamtejszej cerkwi w miejscowości Wałdaj w Rosji.
 
Kościół Wielorybników
Wnętrze jest jasne, proste i pozbawione jakichkolwiek ozdobników – typowo skandynawskie. Katolickie oczy szukają na ścianach jakiegoś obrazu, ale go nie znajdują. Trudno się dziwić, skoro kościół w Grytviken jest kościołem luterańskim. Zbudowali go norwescy wielorybnicy.
Na początku XX w. połów wielorybów był trudnym, ale i intratnym zajęciem. Grytviken założył w 1904 r. norweski kapitan żeglugi morskiej Carl Anton Larsen, jako bazę floty wielorybniczej. Już w pierwszym sezonie jej istnienia złowiono 180 humbaków i 11 wielorybów błękitnych, z których wyprodukowano ponad 5 tys. baryłek oleju wielorybniczego. To przyciągało kolejnych chętnych do osiedlania się na wyspie, rósł przy tym popyt na różnego rodzaju usługi. Wtedy również sprowadzono na wyspę pastora, Kristena Løkena, który nie tylko odprawiał nabożeństwa, ale również prowadził wykłady, odczyty i wieczory rozrywkowe z piosenkami i muzyką. To on poprosił, żeby wybudować kościół, gdy szopa, w której spotykał się z wiernymi, okazała się za mała. Tak powstał najdalej wysunięty na południe kościół protestancki.
Powszednie życie parafialne zanikło tu, gdy na wyspie zakończyły się połowy wielorybów. Przez lata budynek stał nieużywany. Miał w tym czasie i burzliwe epizody. To w nim na przykład w kwietniu 1982 r. chronili się członkowie brytyjskiego wywiadu antarktycznego. Po tym, jak w 1994 r. wiatr uszkodził dach kościoła, budynek został odnowiony przez wolontariuszy. Dziś opiekuje się nim miejscowe muzeum, okazjonalnie służy tylko do nabożeństw ślubnych. Na cmentarzu obok kościoła oprócz zwykłych grobów są i puste – symbolicznie przeznaczone dla tych, którzy zaginęli na morzu.
 
Chrzest z Franciszkiem
Kaplica św. Franciszka z Asyżu w argentyńskiej bazie Esperanza na Antarktydzie niespecjalnie wyróżnia się urodą. Ot, pomarańczowy barak z żółtą podmurówką i ciemnym dachem. To jednak właśnie ona może poszczycić się tym, że ochrzczony w niej został pierwszy człowiek urodzony na kontynencie arktycznym – Argentyńczyk Emilio Marcos Palma. Emilio Palma obchodzi właśnie swoje 41. urodziny (przyszedł na świat 7 stycznia 1978 r.). Jego ojciec Jorge de Palma był szefem ekspedycji. Wraz z żoną, będącą w siódmym miesiącu ciąży został wysłany na Antarktydę, by sprawdzić, czy możliwe jest zasiedlenie kontynentu przez osoby cywilne. Emilio urodził się zdrowy – dziś mieszka w Argentynie i zajmuje się informatyką.
Kaplica w bazie Esperanza powstała w 1976 r. i była pierwszą katolicką kaplicą na kontynencie. Jako że znajduje się na terenie należącym do Argentyny, nie dziwi, że to właśnie tam odbyła się pierwsza Msza dziękczynna za wybór papieża Franciszka oraz że postawiona w 2014 r. dzwonnica również nosi jego imię. Sam papież w październiku 2013 r. podarował do kaplicy swoją piuskę.

Wiking w Ameryce
Saga o Eryku Rudym to stara, islandzka opowieść, opisująca kolonizację Grenlandii przez tytułowego bohatera. Według niej Eryk Rudy pod koniec X w. miał na Grenlandii założyć osadę Brattahlid, co po islandzku znaczy „strome zbocze”. To właśnie w tej osadzie stanął pierwszy kościół nie tylko na Grenlandii, ale w całej Ameryce Północnej. Niewielką kaplicę kazała zbudować żona Eryka, Thjodhilda, która nawróciła swojego męża – wikinga na chrześcijaństwo. Później, prawdopodobnie około XIV w., powstał drugi kościół z cmentarzem. Dziś w tym miejscu stoi replika pierwszego kościoła Thjodhildy, która nie służy już do celów liturgicznych. Jej wnętrze ma zaledwie siedem metrów kwadratowych, a na zewnątrz drewniana konstrukcja ze skośnym dachem porośniętym trawą sprawia bajkowe wrażenie. Nawiasem mówiąc, jeśli w sadze jest choć ziarno prawdy, to wcale nie Krzysztof Kolumb był pierwszym Europejczykiem, który postawił stopę na kontynencie amerykańskim.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki