Sejm staje się maszynką do głosowania, jego członkowie są traktowani tak, że właściwie lider partii i jego emisariusze na Wiejskiej mogliby się obyć bez konkretnych twarzy i głosować samymi liczbami. Mam arytmetyczną większość, mogę uchwalić wszystko. Wskazuje się tu na szczególny zamordyzm byłego już marszałka Marka Kuchcińskiego oraz wicemarszałka Ryszarda Terleckiego – z PiS. Ale to się zaczęło wcześniej, w ciągu ośmiu lat dominacji PO, jej większość też działała jak walec miażdżący wszystko. Tyle że wobec ogólnej pasywności tamtej władzy było mniej spraw do uchwalenia.
Niby dba się o to, aby pośród kandydatów były znane nazwiska, profesorskie tytuły. Ale to jest potrzebne głównie do kampanii. Sławę można zdobyć najwyżej w roli zagończyka – typu Krystyny Pawłowicz czy Sławomira Nitrasa – pohukiwaniem na przeciwników i niemądrymi wpisami w internecie. W tej sytuacji co miałoby przyciągać do polskiego parlamentu ludzi mądrych, z dorobkiem zawodowym, z autorytetem? Wynagradza się przede wszystkim wierność wobec linii partii. Okazywaną za skądinąd nienadzwyczajne pieniądze.
Możliwe, że to z kolei rodzi dodatkową bierność i gnuśność. Bo są dziedziny, gdzie poseł może coś zdziałać na własną rękę, w materiach, w których jego partia, inne także, nie ma zdania, a rzecz jest społecznie ważna czy chwytliwa. W tej odchodzącej w niebyt kadencji poseł Piotr Marzec-Liroy przekonał wszystkie kluby do ustawy legalizującej leczniczą marihuanę, co dało ulgę wielu chorym ludziom. Ale to charakterystyczne – Liroy to poseł „luźny”, produkt specyficznej atmosfery Ruchu Kukiza, gdzie nie było dyscypliny, więc formacja rozpadała się przez cztery lata. Ile potrafilibyśmy wymienić takich spraw forsowanych przez poszczególnych posłów, zwłaszcza tych z największych ugrupowań?
Wszyscy się ekscytują, że PiS zgodził się poprzeć w Krakowie na senatora Krzysztofa Mazura, dawnego szefa Klubu Jagiellońskiego, człowieka uczestniczącego w eksperckich debatach. No tak, ale Senat z jednomandatowymi okręgami rządzi się nieco innymi prawami. Będąc zarazem z kolei izbą mniej ważną, mniej obserwowaną. Mazur może mówić mądre rzeczy, o ile go wybiorą, ale mało kto go usłyszy. A i tam margines swobody nie jest pełny. Aleksander Bobko, senator PiS tej kadencji, parę razy powiedział coś kłócącego się z linią partii. W obecnych wyborach już na niego nie postawiono.
Nie jest to specjalność tylko obecnego obozu rządzącego. Media ekscytują się wystawieniem na listy PO „konserwatystów”, dawnych pisowców: Pawła Kowala i Pawła Poncyliusza. Tylko że partia Schetyny miała już innych konserwatystów. I pozbyła się ich, kiedy zagłosowali nie tak, jak żądała partia w kwestii aborcji na życzenie, czyli sumienia. Mieli być konserwatystami, ale bezobjawowymi.
Rzecz jest pochodną szerszego zjawiska: alienacji instytucji politycznych, które stają się maszynami, dość bezmyślnymi i słabo działającymi. Na Zachodzie ten proces też postępuje, ale wolniej. Tam utrzymują się resztki kultury dyskusji i szacunku dla cudzego poglądu, partie bywają przestrzenią wymiany myśli. Ale idzie to wszystko w złym kierunku.