Logo Przewdonik Katolicki

Ukryta siła prowincji

Piotr Wójcik
fot. Dejan Gospodarek/Fotolia

Ministerstwo Przedsiębiorczości opublikowało listę urzędów, które mogłyby zostać przeniesione do mniejszych miast. Nie ma żadnego powodu, żeby niemal wszystkie były skoncentrowane w Warszawie. Skupiając tak dużo zasobów w jednym miejscu, marnujemy potencjału kraju.

Przyzwyczailiśmy się, że prawie wszystko, co w Polsce najważniejsze, dzieje się w Warszawie. Nawet czołowe polskie aglomeracje, takie jak Kraków, Poznań czy Górny Śląsk, nie mogą się równać ze stolicą pod względem wagi wydarzeń, koncentracji zasobów czy publicznej uwagi. Warszawa zdecydowanie przewyższa wszystkie polskie miasta i miasteczka nie tylko pod względem zamożności, ale też obecności w dziełach kultury popularnej czy społecznej percepcji prestiżu. Mieszkasz w Warszawie – to znaczy, że ci się udało. Mieszkasz w Gorzowie – coś ci chyba nie wyszło. Cały kraj debatował o warszawskim tramwaju różnorodności, a teraz debatuje o modernizacji placu Bankowego. Projekty lokalne we Wrocławiu czy Szczecinie nie wzbudzają nawet ułamka tej uwagi. Gdyby w stolicy mieszkało kilkadziesiąt procent obywateli, tak jak jest na Węgrzech. Ale Polska jest krajem średnich miast i miasteczek, które mimo przewagi liczebnej zostały odstawione na boczny tor. Poprawie tego niesprawiedliwego stanu rzeczy może służyć proces deglomeracji, czyli równomiernej dekoncentracji zasobów między wszystkie regiony kraju.
 
Krezus znad Wisły
To może się wydawać zaskakujące, ale Warszawa należy do najbogatszych miast w Europie. Pod względem zamożności już dawno przegoniła na przykład Berlin. Jak to, miasto z jednego z biedniejszych krajów Unii Europejskiej jest jednym z najbogatszych w całej wspólnocie? Wynika to z tego, że PKB na głowę w Polsce średnio się ma do tego samego wskaźnika tylko dla stolicy. Oczywiście w zdecydowanej większości krajów region stołeczny jest najbogatszy, ale w mało którym odstaje aż tak bardzo. PKB per capita Warszawy jest dwukrotnie wyższe od Polski jako całości. Tylko w Słowacji i na Węgrzech ta różnica jest większa – Bratysława i Bukareszt osiągnęły 230 proc. poziomu rozwoju obu krajów. Francja jest uważana za jeden z najbardziej scentralizowanych krajów świata, lecz Paryż jest bogatszy od Francji tylko o ok. 60 proc. (czyli osiągnął 160 proc. krajowego PKB na głowę). Wiedeń czy Kopenhaga w zasadzie w ogóle nie różnią się od reszty kraju pod względem poziomu rozwoju, a Berlin jest wręcz biedniejszy.
Oczywiście nie wynika to z tego, że warszawiacy są bardziej utalentowani i pracowici od reszty mieszkańców Polski. Tym bardziej że ogromna część obecnych mieszkańców stolicy przybyła do niej ze wszystkich stron kraju. To efekt niezwykłego wręcz nagromadzenia w Warszawie zasobów różnego rodzaju, a szczególnie ekonomicznych oraz administracyjnych. Według raportu Klubu Jagiellońskiego „Polska średnich miast”, w 2014 r. Warszawa była siedzibą 817 dużych przedsiębiorstw, czyli zatrudniających więcej niż 250 pracowników. Drugie największe miasto w Polsce, czyli Kraków, gościł wtedy tylko 191 takich spółek, a Poznań 161, choć są one od stolicy tylko 2 lub 3 razy mniejsze. W tym samym czasie Białystok był siedzibą zaledwie 53 dużych przedsiębiorstw, a Kielce 50. Zresztą duża firma dużej nierówna – te lokujące siedzibę w Warszawie należą do największych światowych koncernów, a te z Kielc mają raczej skalę lokalną. Takie skoncentrowanie kapitału musi się przełożyć na większe bogactwo.
Nie ma zresztą co się dziwić zarządom globalnych koncernów czy właścicielom dużych europejskich oraz polskich przedsiębiorstw, że najchętniej lokują siedziby swoich firm w naszej stolicy. W niej jest po prostu zdecydowanie najłatwiej wszystko załatwić. Wynika to z tego, że niemal wszystkie urzędy centralne mają siedzibę właśnie tam, więc jeśli ktoś potrzebuje różnego rodzaju pozwoleń, interpretacji podatkowych lub chce być blisko ucha rządzących, żeby lobbować za swoimi interesami, to automatycznie wybiera Warszawę. Poza tym pojawia się też mechanizm kuli śniegowej – skoro najwięksi już się ulokowali w Warszawie, to kolejni inwestorzy, często kooperanci tych pierwszych, robią to samo, żeby skorzystać z efektów sieciowych. Z tego powodu nawet Kraków nie daje takich możliwości prowadzenia biznesu jak Warszawa.
Na 107 urzędów centralnych tylko 14 ma siedzibę poza Warszawą. Wśród tej nielicznej grupy, która zostały umiejscowione poza nią, znajdują się albo urzędy stricte związane ze specyfikę danego regionu – np. Wyższy Urząd Górnictwa w Katowicach, albo mające drugorzędne znaczenie – np. Biuro ds. Substancji Chemicznych w Łodzi.
 
Dywersyfikacja portfela
Tak duża koncentracja krajowych zasobów w jednym miejscu ma szereg wad i nie chodzi wcale o zwykłą zazdrość, tylko względy praktyczne. Przede wszystkim, bardzo niemądrze jest skupiać zdecydowaną większość swoich najcenniejszych aktywów w jednym miejscu. Jakby to powiedzieli doradcy inwestycyjni, nie należy wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka, bo gdy on spadnie, to wszystko się naraz stłuką. Podobnie jest z zarządzaniem krajem – jedno uderzenie militarne albo katastrofa naturalna – a o te drugie ostatnio nietrudno – i cały kraj może zostać sparaliżowany, bo jego centra decyzyjne zostaną odcięte. Gdyby, nie daj Bóg, Warszawa została zupełnie sparaliżowana, odbiłoby się to na funkcjonowaniu całego kraju. Mowa nie tylko o zarządzaniu państwem – paraliż odczułyby też lokalne zakłady należące do przedsiębiorstw z siedzibą w stolicy.
Warto też pamiętać, że skupiając tak dużo zasobów w jednym miejscu, marnujemy potencjału kraju. W końcu w pozostałych dużych i średnich miastach oraz na prowincji także posiadamy różnego rodzaju infrastrukturę, nieruchomości, przestrzeń i talenty, których w pełni nie wykorzystujemy. Zasoby ulokowane na prowincji nie wykorzystują całego swojego potencjału, przez co niejednokrotnie niszczeją, choć nakłady inwestycyjne, które utrzymywałyby je w dobrym stanie, nie musiałyby być wysokie.
Warto pamiętać, że pod względem sieci osadniczej, jesteśmy jednym z najbardziej rozproszonych państw w Europie. Tylko ok. 5 proc. obywateli naszego kraju mieszka w stolicy, tymczasem we Francji 17 proc., a na Węgrzech aż 20 proc. W tym aspekcie przypominamy Niemcy, w których stolicy mieszka 4 proc. obywateli. W Polsce jest kilkadziesiąt miast powyżej 100 tys. mieszkańców – w samym przedziale 100-200 tys. mamy aż 23 miasta. Pod względem sieci osadniczej, wraz z Holandią, Niemcami i Włochami, należymy do najbardziej policentrycznych państw Europy.
W tych licznych średnich miastach mieszka bardzo wielu zdolnych ludzi, którym nie widzi się przeprowadzka do Warszawy, ani nawet do jednej z pozostałych aglomeracji. Mogliby oni spokojnie wykonywać wiele istotnych dla całego kraju zadań, gdyby tylko mieli taką możliwość. W tych miastach jest też sporo kamienic czy mniejszych biurowców, które mogłyby być siedzibami ważnych urzędów czy central firm, a nie tylko lokalnych drobnych biznesów – z całym szacunkiem dla tych drugich.
 
To nie fanaberia
Idee deglomeracji są już wcielane w życie w niektórych krajach, w większości w szczątkowej formie. Jednak w Niemczech jest ona posunięta bardzo daleko. Za Odrą wiele kluczowych instytucji znalazło się poza Berlinem. W Karlsruhe skupiono najważniejsze instytucje dla wymiaru sprawiedliwości – Sąd Konstytucyjny (odpowiednik polskiego Trybunału Konstytucyjnego), Federalny Trybunał Sprawiedliwości (odpowiednik polskiego Sądu Najwyższego) oraz Prokuraturę Federalną (podobne zadanie w Czechach spełnia Brno). Frankfurt nad Menem jest zaś miastem kluczowym dla niemieckiej ekonomii – to tam siedzibę ma Bundesbank (odpowiednik polskiego NBP), giełda papierów wartościowych oraz Europejski Bank Centralny, zarządzający całą strefą euro. W Poczdamie zlokalizowano odpowiednik Komendy Głównej Policji.
W Polsce wszystkie te instytucje są zlokalizowane w Warszawie. Jedyna unijna instytucja, która ma główną siedzibę w naszym kraju, czyli chroniący granice unijne Frontex, oczywiście również jest w stolicy. W stołecznej aglomeracji ulokowały się też wszystkie główne krajowe telewizje, a także większość redakcji ogólnopolskich gazet – z kilkoma chwalebnymi wyjątkami katolickich tygodników. Media, szczególnie te pisane, mogą wytwarzać wokół siebie ferment intelektualny, więc dlatego szczególnie jest istotne, żeby były zlokalizowane w różnych regionach kraju. Jak jest w Niemczech? Publiczny kanał telewizyjny ZDF ma siedzibę w Moguncji, a prywatne stacja RTL w Kolonii. Inny prywatny koncern medialny, skupiający Pro7 i Sat1, za miejsce swojej siedziby obrał niewielkie Unterfohring wBawarii. Odległość od Berlina nie przeszkadza wszystkim wymienionym kanałom w bieżącym informowaniu o wydarzeniach kluczowych dla całego kraju. Nie wydaje się, żeby TVP, TVN i Polsat były bardziej profesjonalne i skuteczne od mediów niemieckich, choć mają szybki dostęp do wszystkich decydentów w stolicy.
 
Jak to zrobić?
Postulaty deglomeracji przebiły się wreszcie do środowisk rządzących w Polsce. Pod egidą Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii powstał raport na temat delokalizacji urzędów centralnych. Podstawowym instrumentem, który może użyć państwo, jest właśnie przeniesienie części urzędów poza stolicę, co powinno uruchomić proces rozpraszania zasobów między pozostałe ośrodki miejskie w kraju. W pierwszej kolejności wytypowano urzędy, które mogłyby zostać w łatwy sposób przeniesione, na podstawie czterech kryteriów. Urzędy te powinny mieć niską współzależność z innymi, kontakty z klientami powinny być rzadkie, a także nie potrzebują one specyficznej kadry, trudnej do znalezienia poza stolicą, oraz unikalnej infrastruktury.
Na tej podstawie autorzy raportu wytypowali 31 urzędów – pierwszych kandydatów do delokalizacji. Wśród nich jest co najmniej kilka o kluczowym znaczeniu – to na przykład Urząd Regulacji Energetyki, Centralna Komisja Egzaminacyjna, Urząd Komunikacji Elektronicznej oraz Główny Urząd Nadzoru Budowlanego.
Następnie autorzy wytypowali miasta, które byłyby najlepszymi lokalizacjami dla przenoszonych urzędów – ogólnie, bez wyszczególnienia na konkretne instytucje. Miasta oceniano na podstawie aż 8 kryteriów. Wybrano te miasta, w których spadek ludności był większy niż przeciętnie w skali kraju, za to wzrost dochodów budżetowych mniejszy. Istotnym kryterium był również wskaźnik bezrobocia (wyższy od przeciętnej) oraz PKB na głowę (niższy od średniej dla Polski). Jak widać wybrano miasta z problemami, lecz także z niewykorzystanym potencjałem. Jedynym „pozytywnym” kryterium była liczba absolwentów uczelni wyższych, która powinna się wyróżniać na plus na tle Polski.
Najwyżej oceniony został Włocławek (7 spełnionych kryteriów), dalej Płock, Radom oraz Tarnów. Pięć kryteriów spełniły m. in. Częstochowa, Sosnowiec, Wałbrzych i Elbląg. To właśnie te miasta miałyby być brane pod uwagę w pierwszej kolejności podczas ewentualnej delokalizacji.
 
Zalety przeprowadzki
Przeniesienie siedzib urzędów mogłoby przynieść wiele dobrych skutków dla goszczących. Oczywiście najważniejsze byłoby zwiększenie liczby miejsc pracy i to dosyć wysokiej jakości – czyli stabilnej, nieźle płatnej i wymagającej względnie dużych kompetencji. To w dalszej kolejności mogłoby poprawić ich strukturę demograficzną, gdyż stałyby się bardziej atrakcyjne dla ludzi wykształconych i młodych. Same miasta zyskałyby również na prestiżu, co dla szczególnie dotkniętych transformacją ośrodków, takich jak Wałbrzych czy Radom, miałoby niebagatelne znaczenie.
Na przenosinach skorzystałyby zresztą same instytucje. Przede wszystkim ograniczyłyby one koszty, dzięki czemu większą część budżetu mogłyby przeznaczyć na wykonywanie zadań. Warszawa jest bardzo drogim miastem, w którym wyższe są nie tylko płace, ale też czynsze i utrzymanie nieruchomości. Poza tym obecnie urzędy centralne zmagają się z problemami w rekrutacji pracowników, gdyż bezrobocie w stolicy jest śladowe. Kandydatów do pracy w miejscu nowej siedziby byłoby zdecydowanie więcej.
Za przenoszonymi urzędami stopniowo przenosiłyby się też spółki, a redakcje telewizyjne i prasowe otwierałyby tam być może swoje oddziały. Można sobie wyobrazić, że spółki telekomunikacyjne przeniosłyby się do innego miasta wraz z UKE. Dzięki delokalizacji urzędów ruszyłaby więc pełną parą także sama deglomeracja, która jest procesem szerszym. Ważne, żeby wreszcie zacząć to robić. Oby raport ministerstwa był początkiem tych zmian, a nie tylko sztuką dla sztuki.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki