Transformacja gospodarcza wielu miejscom w kraju pozwoliła po 30 latach rozkwitnąć. Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Poznań czy Kraków to dziś bez wątpienia dużo lepsze miejsca do życia niż w 1989 r. Otwarcie Polski na międzynarodowe przepływy kapitału oraz konkurencję pozwoliły na ulokowanie się nad Wisłą wielu przedsiębiorstw, które pośrednio lub bezpośrednio udostępniły Polakom technologie produkcji dużo wyższej jakości, a po jakimś czasie też coraz lepiej płatne miejsca pracy.
Jednak historia naszych przemian gospodarczych ma też drugie, dużo bardziej przykre oblicze. Zamykanie lub drastyczne ograniczanie działalności polskich zakładów pracy, które nie wytrzymywały zachodniej konkurencji oraz rynkowych reguł gry, doprowadziły wiele miejsc w kraju, mówiąc żargonem ekonomicznym, do stanu upadłości. Likwidowane zakłady pracy nie tylko dawały zatrudnienie mieszkańcom okolicznych miejscowości, ale też, przez swą funkcję społeczną, organizowały w pewien sposób życie lokalnych wspólnot. Utrata pracy przez ich członków prowadziła więc nie tylko do kłopotów finansowych poszczególnych rodzin, ale też do dramatu wspólnoty lokalnej i wyjałowienia całych dzielnic, a nawet miast.
Zapomniane Zagłębie
Niektóre z tych podnoszących się dopiero z transformacyjnego szoku miast i miasteczek były nieźle opisane w reportażach i analizach innego rodzaju. Wałbrzych, Łódź czy Bytom uchodzą za powszechnie znane przykłady tego, że nie wszędzie transformacja gospodarcza miała przyjazne oblicze. Często to oblicze było wręcz brutalne. Problem w tym, że ich mieszkańcy nie mieli dostępu do mediów ulokowanych głównie w Warszawie i kilku innych największych aglomeracjach, więc ich głos nie był słyszalny dla rodzącej się klasy średniej, która od 1989 r. nadaje ton debacie publicznej w Polsce.
Jednym z tych przemilczanych miejsc, o których większość z nas zapomniała, jest Zagłębie Dąbrowskie, czyli region graniczący z Górnym Śląskiem, w dużej części należący obecnie do Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. Obejmuje on takie miasta jak Sosnowiec, Będzin, Dąbrowa Górnicza czy położone już niemal na Jurze Zawiercie. Tym zaniedbaniem postanowiła się zająć mieszkająca w Zawierciu Magdalena Okraska w wydanym pod koniec ubiegłego roku znakomitym reportażu Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu. Autorka, a zarazem mieszkanka opisywanego przez nią regionu, wędruje po zagłębiowskich ośrodkach miejskich i snuje przygnębiającą opowieść, jak niegdyś tętniące życiem przemysłowe ośrodki Zagłębia, dziś są w dużej części zapadłymi mieścinami, których młodsi mieszkańcy myślą głównie o tym, jak z nich wyjechać.
Sekwencja zdarzeń w opisywanych miastach była zwykle bardzo podobna, żeby nie powiedzieć identyczna. Najpierw był zamykany wiodący zakład pracy, ewentualnie w lepszym scenariuszu bardzo ograniczono jego zatrudnienie, a następnie krok po kroku znikały kolejne punkty na społecznej mapie danego miasta – knajpy, kina, ośrodki kultury i punkty usługowe. Zwalniani pracownicy tracili pieniądze, więc punkty automatycznie tracił swoich klientów. W krótkim czasie następowała więc degradacji całkiem rozwiniętej wcześniej wspólnoty lokalnej.
Perła bez korony
Zlokalizowana w Dąbrowie Górniczej Huta Katowice została wybudowana w ekspresowym tempie w czasach Edwarda Gierka. Pierwszą łopatę wbito w 1972 r., a budowa wiązała się też ze stworzeniem całej infrastruktury – wiaduktu nad trasą kolejową, bocznicy kolejowej, ciepłowni czy nawet przychodni lekarskiej. Już pod koniec 1976 r. rozpoczęto działalność w nowoczesnej, jak na ówczesne warunki, hucie stali. To wszystko wiązało się z nagłym rozrostem samej Dąbrowy – przed budową liczyła ona 40 tys. mieszkańców, a po budowie 100 tysięcy.
Przemiany gospodarcze, a także utrata wschodniego rynku zbytu, oznaczały początek końca dla tego wielkiego zakładu. W momencie przemianowania przedsiębiorstwa w spółkę akcyjną, zatrudniało ono 23 tys. osób. Kłopoty gospodarcze naszego kraju spowodowały drastyczne obniżenie zapotrzebowania na stal. Już w 2000 r. rachunki bankowe zakładu zostały zablokowane, by zabezpieczyć niespłacane zobowiązania wobec wierzycieli. Nastąpiła więc konieczność restrukturyzacji zakładu. W Polsce odbywała się ona najczęściej poprzez jego sprzedaż zagranicznemu inwestorowi. Huta Katowice trafiła w ręce hinduskiego giganta Mittal Steel Company. Jej zatrudnienie zostało zredukowane siedmiokrotnie. Inwestorzy z Indii wielokrotnie oświadczali, że byli pod wrażeniem poziomu technologicznego huty i jest ona ich perłą w koronie w Europie Środkowo-Wschodniej. Niestety, nowy inwestor nie dba jakoś specjalnie o swoją perłę.
Od momentu przejęcia przez Hindusów, z Dąbrowy Górniczej wyjechało 40 tys. osób – a dodajmy, że swoim szczycie liczyła ona 152 tys. mieszkańców. Rozpadły się w ten sposób więzi lokalne, upadło też wiele punktów usługowych obsługujących pracowników huty. Dąbrowa otrzymała zresztą więcej ciosów – blisko jej centrum stoi chociażby opustoszała fabryka obrabiarek Defum. Obecnie próbuje rewitalizować ten teren organizacja Fabryka Pełna Życia, jednak według wielu mieszkańców Dąbrowy jest to nazwa autoironiczna.
Mikropożyczki i monopole
W Zagłębie Dąbrowskie uderzył również proces restrukturyzacji górnictwa. Wiele z kopalń działających w tym regionie zostało zamkniętych, co także odbiło się na tamtejszych mieszkańcach. Jednym z najgłośniejszych przypadków było zamknięcie kopalni Kazimierz Juliusz.
Miasteczko Kazimierz przed jej otwarciem liczyło 3,5 tys. mieszkańców. Gdy kopalnia działała pełną parą, po dokooptowaniu kilku mniejszych gmin, było to już 19 tys. osób. Wtedy stało się też dzielnicą Sosnowca. Kopalnia zatrudniała w pewnym momencie 5 tys. pracowników i stworzyła całą infrastrukturę – bloki mieszkalne, przedszkola, szkołę górniczą, dom kultury. Gdy ogłoszono jej likwidację, zaczęły się protesty. Pracownicy bali się nie tylko utraty pracy, ale też chociażby praw do mieszkań, które zamieszkiwali czasem od dziesiątek lat. Protesty nic nie dały i ostatnia tona węgla z Kazimierza Juliusza wyjechała w 2015 r., choć istniały plany utrzymania wydobycia. Te obiekty infrastrukturalne, które jeszcze funkcjonują, są obecnie w rękach prywatnych. Zwalnianych pracowników uspokajano, że będą mogli się przenieść np. do planowanej kopalni w Mysłowicach. Problem w tym, że na wiosnę 2018 r. jej przedstawiciele przyznali, że zamierzają zatrudnić ledwie 500 osób, czyli jedną dziesiątą tego, co zatrudniał Kazimierz Juliusz.
Niemalże kataklizm spadł na nieodległy Będzin. W tym mieście zamknięto całą długą listę zakładów – hutę, cementownię, kopalnię, wytwórnię butów, a nawet browar. Okraska opisuje dokładnie obecny wygląd centrum Będzina i jest to chyba najbardziej przejmujący fragment jej opowieści o Zagłębiu. Odrapane kamienice, wyglądające jakby „toczył je liszaj”, zabite deskami okna, pustki na ulicach. Najważniejszymi punktami usługowymi w będzińskim śródmieściu są firmy pożyczkowe, stoiska z chińską odzieżą i sklepy z alkoholem. Głównymi miejscami spotkań mieszkańców są zaś uliczne ławeczki. Znanych z centrów wielkich miast modnych kawiarni tu uświadczyć nie sposób.
Nie zapomnieć tej lekcji
Napisana przez Magdalenę Okraskę przygnębiająca opowieść o Zagłębiu uzmysławia nam przede wszystkim, jak głębokie mogą być efekty społeczne likwidacji zakładów pracy działających od dziesięcioleci. Zamknięcie jednego zakładu może spowodować wyludnienie całego miasta i zniszczenie tworzonej przez wiele lat tkanki społecznej. I to jest najbardziej destrukcyjny rezultat deindustrializacji – zakład pracy można odbudować w krótkim czasie, ale relacji społecznych już nie.