Logo Przewdonik Katolicki

Kunszt bycia mamą – rozmowa z dr. Sylwią Jeż

Dorota Niedźwiecka
fot. archiwum prywatne

Każdy poradnik jest pisany przez określoną osobę o sprawdzonych dla niej rozwiązaniach. A my różnimy się osobowością, temperamentem, życiowymi celami i to, co jest dobre dla kogoś, niekoniecznie będzie takie dla nas.

O tym, że nie warto bezkrytycznie czytać poradników i słuchać rad oraz jak mądrze wspierać młode mamy w budowaniu rodzicielskich kompetencji, z Sylwią Jeż, lekarką, konsultantką laktacyjną i mamą ośmiorga dzieci, rozmawia Dorota Niedźwiecka
 
Czy niedoskonałość to wada, czy zaleta?
– Zdecydowanie zaleta. Na szczęście każdy z nas jest niedoskonały w jakiejś dziedzinie i dzięki temu możemy być zwyczajnie ludzcy.
 
Chyba nie zawsze jest to dla nas takie oczywiste…
– Rzeczywiście. Żyjemy w takim czasie, gdy każda z nas znajduje w poradnikach i otrzymuje od specjalistów setki gotowych rozwiązań różnych problemów. I to dobrze: bo łatwo dotrzeć do potrzebnej wiedzy. Niestety, efektem ubocznym opierania się na nich jest często przekonanie o własnej niekompetencji. Zaczynamy zakładać, że czegoś na pewno nie będziemy umiały zrobić, natomiast inni umieją lub wiedzą to lepiej.
 
Dotyczy to zwłaszcza młodych kobiet, które mają jeszcze mało doświadczenia?
– Tak, dotyczy to naszych córek i synowych, sąsiadek i koleżanek z pracy, które zdobywają dopiero życiowe doświadczenie i uczą się odnajdywać w nowych rolach dorosłego życia: żony, mamy, pracownicy. Jeżdżąc do młodych mam z wizytą jako lekarz i doradca laktacyjny, obserwuję setki przypadków, gdy młode mamy przestają ufać własnemu instynktowi i sprawdzać, czy działają w zgodzie ze sobą. Zaczynają natomiast łatwo przyjmować opinię od każdego: starszej znajomej, która krytykuje ich sposób wychowywania dzieci, lekarza w przychodni, który zamiast zwrócić uwagę na niepokojące objawy u maleństwa skupia się na tym, że mama jest rozhisteryzowana. I tu jest ogromna rola nas, matek, teściowych, sąsiadek i koleżanek, by wesprzeć taką mamę w zachowaniu swojej tożsamości.
 
W newralgicznych momentach wystarczy jeden uśmiech lub jeden grymas twarzy, by młoda kobieta „weszła na swoje tory” lub działała nie w zgodzie ze sobą?
– Tak. Zwłaszcza że padła ofiarą edukacji w trybie „kopiuj – wklej” i często nieprzewidywalność, jaka pojawia się wraz z małym dzieckiem, staje się olbrzymim wyzwaniem.
 
W jaki sposób więc wspierać?
– Pierwszą i główną pomocą jest przekonanie, że ta młoda mama ma kompetencje. Bo skoro Bóg właśnie tym rodzicom dał to dziecko – nie: rodzinie, znajomym, lecz im – to znaczy, że obdarzył ich zaufaniem, że maluch jest w najlepszych rękach. I oczywiście mogą i warto, by korzystali z ważnej dla danego etapu życia wiedzy. Umysł potrzebuje wiedzieć, dokąd zmierza, by wykonywać określone zadania. Lecz równie ważne jest, by pamiętali, że każdy poradnik jest pisany przez określoną osobę o sprawdzonych dla niej rozwiązaniach i że każda rada jest dawana w ten sposób. A my różnimy się osobowością, temperamentem, życiowymi celami i to, co sprawdza się dla kogoś, niekoniecznie sprawdza się dla nas.
Sama dochodziłam do tego latami. Przez wiele lat katowałam siebie i rodzinę tym, że chciałam być perfekcyjna. Zgodnie z podpowiedziami z zewnątrz, starałam się przygotowywać wszystkie posiłki w domu, tak by były jak najzdrowsze, sama rysowałam kolorowanki dla dzieci i miałam ambicje, by sama szyć dzieciom stroje na zabawy karnawałowe. Te wszystkie działania były dobre. Tyle że padałam na nos i nie dość, że zadręczałam siebie, gdy coś mi się nie udało, to zamęczałam tym całą rodzinę. Narzuciłam i sobie, i dzieciom tak wygórowane oczekiwania, że trzeba być koniecznie wyjątkowym i najdoskonalszym, że nie sposób ich było spełnić. Były obok życia…  Zatrzymałam się, gdy już nie miałam sił. Zdecydowanie dużo szczęśliwszym i ludzkim jest się, gdy człowiek akceptuje siebie ze swoimi niedoskonałościami.
 
Bo tylko akceptując je, możemy zrobić kolejny krok: ku zmianie na lepsze.
– Właśnie. Gdy już zaakceptowałam, że dziś na obiad kupię gotowe pierogi, a strój na bal po prostu wypożyczę, zaczęłam dostrzegać coś więcej. Bardzo pomaga mi myśl, że Bóg trzyma życie moje i moich dzieci w ręku, a mnie dał je tylko na wychowanie. Skoro więc nie są „moje”, lecz trafiły do mnie: z takimi talentami oraz z takimi niedoskonałościami i słabościami, to tak miało być. I że nie muszę być dokonała, by sobie poradzić.  
A jeśli sobie w czymś nie radzę jako mama, jeśli do czegoś muszę sama dojść, odnaleźć się w tym, że moje dziecko jest inne niż ja… Mogę próbować je zrozumieć, ale może się tak zdarzyć, że go nie zrozumiem. I że celem nie jest perfekcyjne zrozumienie, lecz raczej, bym usiłowała, na ile potrafię, spełniać potrzeby dziecka!
 
Jak najlepiej w konkretnych sprawach pomóc młodej mamie?
– W pierwszych tygodniach po porodzie, czyli w sytuacji, gdy diametralnie zmienia się jej życie, najlepszym wsparciem jest umożliwienie jej, by zajęła się dzieckiem i odciążenie od wszelkich pozostałych obowiązków. Uważam, że  „wpadanie z wizytą” w okresie połogu powinno być zabronione. Chyba że przychodzimy z garnkiem jedzenia dla młodych rodziców, torbą z zakupami lub pustą – by wziąć rzeczy do prania. Albo zjawiamy się, by zabrać starsze dzieci na jakąś atrakcję.
Kobieta, gdy nie jest obciążona wyzwaniami, że musi ładnie wyglądać, mieć posprzątany dom, nakarmić męża i myśleć, by już wrócić do pracy i podjąć jakieś ambitne zadanie, może budować siebie. Czuje się dostrzeżona jako mama i szanowana. I zyskuje coś bardzo ważnego – jeszcze większą kompetencję rodzicielską. Dociera do niej coraz bardziej, że ma prawo decydować o pielęgnacji i wychowaniu potomka, jak uważa za słuszne, i że to ona jako mama potrafi najlepiej poradzić sobie z dzieckiem. Warto zabezpieczyć dla niej taką przestrzeń, chociaż to nie jest łatwe.
 
Bo każda z nas chciałaby pomóc swoim doświadczeniem?
– Tak. I wtedy może warto sobie uświadomić, że my – w moim pokoleniu – nie zawsze doświadczałyśmy dobrych rozwiązań. Myślę, że doznawałyśmy ogromnego zubożenia przez utrudniony kontakt z dzieckiem w pierwszych godzinach i dniach po porodzie. Spore spustoszenie w naszych relacjach z dzieckiem poczyniła też moda na tzw. mieszanki. Od drugiej połowy XX w. wiele mam rezygnowało z karmienia piersią, bo podawanie mieszanek stanowiło społeczny prestiż. Ulegały presji i zostały pozbawione radości i satysfakcji z wykarmienia własnego dziecka. Może być tak, że te wszystkie emocje w sposób nieświadomy przenosimy na młodą mamę, zamiast pozwolić jej wybrać w zgodzie ze sobą.
 
Pani udało się w taki sposób traktować swoją dorosłą córkę?
– Staram się. No właśnie… Ja też jestem już babcią i mocno pracuję nad tym, by spoglądać na moją córkę jako na mamę z jak najlepszej strony. Staram się doceniać to, jak świetnie radzi sobie ze swoimi dziećmi, mimo że w wielu wypadkach robi to zupełnie inaczej niż ja. I nie dawać rad, dopóki nie poprosi. To nie jest łatwe, ponieważ narażam się na etykietę, że jestem za mało troskliwą mamą. I od siebie, i od niej. Może i tak. Lecz uważam, że to jest poprzeczka do przeskoczenia: to przecież moja dorosła córka, a nie ja ma kompetencje dla swojego życia.
 
Sylwia Jeż
Lekarka i konsultantka laktacyjna z certyfikatem Międzynarodowego Konsultanta Laktacyjnego IBCLC i Certyfikowanego Doradcy Laktacyjnego CDL. Mama ośmiorga dzieci na ziemi i trójki w niebie. Od wielu lat wspiera mamy w połogu, pomagając im w stawaniu się spełnionymi kobietami.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki