Przed wyborami duchowni zwykle zachowują szczególną wstrzemięźliwość w wyrażaniu swoich opinii politycznych. Wzmaga się natomiast dyskusja wśród świeckich. Co jest zadaniem duchownych, a co zadaniem świeckich? Pierwsi odwołują się do spraw fundamentalnych, przypominają o prawach człowieka, w tym prawie do życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Podkreślają wartość rodziny, małżeństwa mężczyzny i kobiety oraz konieczność uznania dla naturalnego, biologicznego rozróżnienia płci. Duchowni przypominają to, co stanowi zestaw praw gwarantujących budowanie cywilizacji miłości. Robią to, opierając się na chrześcijańskiej wizji człowieka. I w ten sposób pokazują: taka jest nauka społeczna Kościoła, w jej centrum jest dobro człowieka i dobro wspólne. Bo nawet jeśli ta właśnie nauka płynie z inspiracji ewangelicznej, to jednak w jej centrum – podkreślę jeszcze raz – nie stawia się religii, ale człowieka właśnie, jego dobro. Kościół nie wymaga od ludzi, którzy mają stawać po stronie cywilizacji miłości, aby byli koniecznie wierzącymi.
Katolicy świeccy mają natomiast prawo, a nawet obowiązek, podejmowania działań bardziej konkretnych. Mają prawo tworzyć partie polityczne, które proponują sposób, w jaki cywilizacja miłości może być budowana w praktyce. Ich propozycje nie mają jednak przywileju nieomylności. Są podejmowaniem prób. Dlatego trzeba mieć szacunek dla polityków, którzy je podejmują. Mam czasami odczucie, że w poszukiwaniu niezależności politycznej Kościoła, na czym mi również bardzo zależy, my duchowni możemy sprawiać wrażenie, że tych starań polityków nie doceniamy. Dlatego chcę tutaj powiedzieć: tak, mam wielki szacunek dla polityków, którzy szczerze i w zgodzie z sumieniem tego dobra wspólnego szukają. I ryzykują.
Ale właśnie dlatego sami politycy nie powinni przypisywać sobie autorytetu Kościoła. To uważam za ogromne nadużycie. Rzadko się zdarza, że ktoś robi to wprost. Powiedziałbym więc, że dobrze, iż ktoś nie chce pozwolić, aby odbierano Kościołowi jego prawa i że promuje chrześcijańską wizję człowieka. Ważniejsze jest jednak to, że ten sam polityk będzie zawsze stał w obronie praw człowieka, także godności jego życia od poczęcia. Że będzie miał odwagę zaryzykować wyniki wyborów w imię tego fundamentalnego prawa człowieka, jakim jest życie, gdy przez wojnę czy prześladowania jest ono zagrożone wśród osób innych narodowości.
W odczytywaniu programów politycznych można jednak zauważyć, że istnieje inne jeszcze niebezpieczeństwo. Polega ono na oderwaniu propozycji politycznych od chrześcijańskiej wizji człowieka. Nie tej stricte religijnej, nie chodzi o konieczność przywoływania religijnych obowiązków człowieka wobec Boga, ale o ewangeliczne rozumienie godności w wymiarze ludzkim. Myślę o środowiskach, które uważają, że człowiek ma prawo do całkowitej niezależności w podejmowaniu decyzji, bez odpowiedzialności wobec sumienia, wobec naturalnego prawa moralnego, a czasami nawet wobec praw drugiego człowieka. Co de facto jest budowaniem cywilizacji śmierci. Dlatego ich propozycje programowe chcą prawa człowieka łamać. Odbierają je nienarodzonym, gdy chcą pozwolić na ich dowolne zabijanie; odbierają je dzieciom, którym chcą zaproponować wzrastanie w rodzinach, gdzie „rodzicami” będą osoby homoseksualne; odbierają je młodym, którzy staną się niewolnikami edukacji seksualnej niszczącej ich sumienia i wyobraźnię miłości.
Dobrze więc, że duchowni zachowują polityczną wstrzemięźliwość. Dobrze, że osoby świeckie angażują się w politykę. Bo ocena sceny politycznej nigdy nie jest czarno-biała. Byłoby jednak dobrze, gdybyśmy w tym wszystkim, i duchowni, i świeccy, zachowali zasadę papieża Benedykta XVI: „Kościół, kiedy jest uwolniony od obciążeń i przywilejów materialnych i politycznych, może skuteczniej i prawdziwie po chrześcijańsku dotrzeć do całego świata, może naprawdę otwierać się na świat”.