W Polsce nigdy, a jeśli nawet, to nigdy głośno, nie mówi się o tym, że fundamentalizm religijny rodziców jest takim samym zagrożeniem dla dzieci jak alkoholizm, narkomania, pracoholizm i inne nałogi – pisze Eliza Michalik. – Wiadomo (…), iż takie dzieci będą miały w przyszłości problemy z własną tożsamością i rozwojem, nie będą potrafiły być sobą i rozwijać się zgodnie ze swoimi naturalnymi predyspozycjami, przejmą wszystkie lęki, uprzedzenia, dogmaty i chory, nienawistny sposób patrzenia na świat swoich rodziców. A jeśli spróbują zakwestionować ich fundamentalizm i rozwijać się jako ludzie, czeka je długa droga do normalności i zdrowienia”.
W swoim tekście – z wyraźnie wyczuwalną siłą negatywnych emocji – autorka mówi o niebezpieczeństwie religijnego wychowania dzieci. Tym samym jednak zrównuje wszelkie wychowanie religijne do wychowania fundamentalistycznego. Ten bardzo prosty zabieg jest sam w sobie bardzo upraszczający, żeby nie powiedzieć „ateistycznie fundamentalistyczny”, skoro wszystkich ludzi wierzących utożsamia z fundamentalistami religijnymi, a Kościół w całości traktuje jako instytucję z założenia fundamentalistyczną. Nie znaczy to jednak – i z tym wypada się z autorką zgodzić – że fundamentalizm nam nie grozi.
Uporządkujmy pojęcia
Mowa tu o każdym fundamentalizmie religijnym, a nie wyłącznie – jak zwykliśmy o nim myśleć – fundamentalizmie islamskim. Gdyby pozbierać cechy, powtarzające się w definicjach różnych autorów, w definicji fundamentalizmu znajdą się: nieuznawanie prawa innych do krytycznego i samodzielnego kształtowania poglądów, traktowanie drugiego (myślącego inaczej) jak osobistego wroga, widzenie w drugim człowieku i jego poglądach zagrożenia dla przekonań własnych. Będzie tam również traktowanie drugiego człowieka bez miłości, a więc koncentracja na jego ocenianiu i oskarżaniu, aż po dążenie do usunięcia go z własnej przestrzeni życiowej. Ważnym elementem każdego fundamentalizmu jest również silne poczucie zagrożenia ze strony nowoczesności i sprzeciw wobec współczesnej kultury w każdym jej wymiarze. Fundamentalizm wykorzystuje ludzkie lęki jako swoją pożywkę. Używa ich jak narzędzi do intelektualnych uproszczeń, opisując świat w kategoriach czarno-białych, wyznaczając wroga i dając jasne, bardzo jednoznaczne odpowiedzi na skomplikowane pytania. Jest też trudny do zdiagnozowania i leczenia, bo rzadko zauważany u siebie, zwykle widziany jest u „innych”.
Gdy wiedzy brak
Dla przykładu przyjrzyjmy się wydarzeniom z ostatnich tygodni. Kiedy abp Budzik nałożył karę suspensy na ks. Łukasza Kachnowicza, który porzucił stan kapłański, niektórzy wierni zareagowali: „Wreszcie przestają się cackać z tęczową zarazą!”, „Brawo dla abp. Budzika za szybką reakcję”. Wydaje się jednak, że mało kto z biorących udział w gorączkowych dyskusjach zdawał sobie sprawę z tego, że abp Budzik nie zrobił nic nadzwyczajnego – wdrożył zwyczajną, kościelną procedurę, jaka podejmowana jest w każdym przypadku, kiedy ksiądz porzuca sutannę. Ale jest wróg, jest prosta odpowiedź: oto wreszcie biskupi są po słusznej stronie, po naszej! I słusznie każą księdza, który zbratał się z tęczową rewolucją.
Znamiona zachowań fundamentalistycznych można też zauważyć w innej sprawie, choć niejako z innej strony. W toku ostatnich gorących dyskusji, z całej Polski płyną wezwania do prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka o to, by reagował w sprawie księży i biskupów, by kogoś zdymisjonował czy upomniał. Również mało kto jest świadomy, że prymas zwyczajnie takich kompetencji nie ma: pośród innych biskupów ordynariuszy jest według prawa jednym z wielu, z honorowym pierwszeństwem, ale bez funkcji przełożeństwa. Żywa jest za to potrzeba ukarania wroga, zamiast podejmowania prób jakiegoś konstruktywnego dialogu.
To przykłady dość łagodne, które poza słowną agresją nie czynią na razie większych szkód i mogą tylko być przyczynkiem do refleksji. Tylko czy aby nie tak rodzi się fundamentalizm?
Kto się boi koguta
Kilkanaście dni temu w gminie Pcim lokalne stowarzyszenie we współpracy z fundacją Klamra zorganizowało warsztaty. Dzieciaki namalowały wielkiego, kolorowego koguta. Kogut miał kolory całkiem kogucie, ale miejscowy proboszcz dopatrzył się w nim zła: symbolu zdrady, fałszywości, a na dodatek promocji LGBT, o czym nie omieszkał poinformować wiernych w trakcie kazania. Owszem, fundacja w swoim programie mówi o dążeniu do świata bez dyskryminacji – ale zajmuje się między innymi integracją osób niepełnosprawnych, zamalowywaniem na murach miast symboli nazistowskich, pomocą dzieciakom z Aleppo, a nawet bezdomnymi kotami (wszystko za pomocą murali). W projekcie, prowadzonym wśród dzieci z Pcimia, o żadnej ideologii LGBT nie było mowy. Ksiądz jednak tego nie sprawdził, nie dopytał, zareagował automatycznie, lękowo i obronnie: „Uważajcie, w tym biorą udział wasze dzieci”. Dzięki temu wiadomość obiegła wszystkie media i wywołała falę komentarzy. Jakie przyniosła owoce?
To już dużo wyraźniejszy przykład tego, jak szukanie ideologii w każdym działaniu może prowadzić do fundamentalizmu – jeśli nie podejmiemy trudu, żeby owo działanie i jego intencje zrozumieć. Efekt? Nie sądzę, żeby dzięki postawie proboszcza przybyło grono nawróconych. Podejrzewam wręcz, że mogła się ona stać dla wielu przyczynkiem do ośmieszenia Kościoła i wiary – a więc w perspektywie długofalowej działaniem na szkodę Kościoła. Bo cóż to za Kościół, który boi się wymalowanego przez dzieci kolorowego koguta, który – jak się okazało – „gejem” nie jest?
Zachować i podarować
Ponad 20 lat temu, w 1998 r. ks. Jan Kracik opublikował w „Znaku” tekst zatytułowany Chrześcijaństwo wobec fundamentalizmu. Zawarta w nim analiza tego zjawiska jest nie tylko ciekawa, ale również – mimo upływu lat – niezwykle aktualna. „Chrześcijaństwo przecież ma dać realną szansę zbawienia żywym ludziom, nie zaś pozostać zbiorem nienaruszalnych twierdzeń, abstrakcyjnych poglądów i mądrości życiowych, które – wyliczone w oficjalnych tekstach, a dla ogółu obojętne – znaczą coś wszędzie a nigdzie – pisze ks. Kracik. – Gdy nie udaje się dosięgnąć rzeczywistego człowieka, ukształtowanego przez konkretny czas i kulturę, chrześcijaństwo traci swój cel i uniwersalną tożsamość jako mało komu potrzebne. Wszak powiedziano nam, iż sól, która swój smak utraci, nadaje się tylko do posypywania chodników”.
To napięcie między koniecznością zachowania prawdy objawionej a jej przekazywaniem coraz to nowym ludziom w nowych czasach jest i będzie zawsze w chrześcijaństwie obecne. Dobrze jeśli owe elementy są równie silne. Jeśli do głosu dochodzi głównie to pierwsze, świat zaczyna być postrzegany jako wrogi, przed którym trzeba się bronić i który trzeba zwalczać. Im słabsza jest przy tym wiara i świadomość siły jej oddziaływania na sumienia, kiedy mamy do czynienia z autentycznym świadectwem, tym większy lęk przed zagrożeniem i większa skłonność do doszukiwania się go nawet tam, gdzie go nie ma.
Odwaga wyjścia
Czy to napięcie nie jest dla Kościoła groźne? Czy niesłusznie obawiamy się, że zbyt szybko i łatwo przystosujemy wymagania wiary do mód świata? Taka obawa towarzyszyła już apostołom. Kiedy pięćdziesiąt dni po zmartwychwstaniu Jezusa wchodzili do Wieczernika, byli gromadą przerażonych ludzi, którzy nie mieli najmniejszego zamiaru konfrontować się z nieprzyjaznym światem. Dopiero Duch Święty sprawił, że do niego wyszli. Czy groziło to tym, że wiara zostanie zanieczyszczona albo zwyczajnie rozmyje się i zniknie w morzu kultur? Bez wątpienia. Ale bez tego nie rozeszłaby się na cały świat. Potem historia się powtarzała, choćby wtedy, kiedy trzeba było podjąć decyzję o obrzezaniu (czy poddawać mu wszystkich chrześcijan, również tych, którzy nie byli Żydami?). I znów Kościół postawił na otwartość: zdecydował, że ważna jest istota, a nie zewnętrzne formy i wypełnienie każdej litery Prawa Mojżeszowego. Faryzeusze z pewnością kipieli oburzeniem – ale dzięki tej decyzji chrześcijaństwo nie zostało zamknięte wyłącznie w kulturze żydowskiej, a zyskało moc promieniowania na cały świat. Prawda przekazywana w historii to nie – jak pisał Hans Urs von Balthasar – podawanie sobie z rąk do rąk martwych cegieł albo siadanie na nich i pilnowanie, żeby się nie potłukły. To pielęgnowanie czegoś, co wciąż żyje i działa. (Ks. Kracik pisze tu jeszcze o rzucaniu owymi cegłami w okna tych, z którymi się nie zgadzamy – i brzmi w tym smutno-proroczo). Stąd zasadne jest pytanie więc, czy istnieje w nas także dzisiaj pokusa, żeby przetrwać w Wieczerniku swoich przekonań.
Fundamentalizm, mimo jego superortodoksyjnego samopoczucia, nie da się pogodzić z istotą katolicyzmu. Sedno Ewangelii i sedno fundamentalizmu stają w diametralnej opozycji. Ewangelia głosi wolność, fundamentalizm ucieczkę od wolności. Ewangelia broni miłości wszechogarniającej, fundamentalizm zacieśnia jej zasięg. Ewangelia mówi o wyzbyciu się z lęku, fundamentalizm jest wcieleniem strachu. Ewangelia prowadzi w optymistyczną przyszłość, fundamentalizm odciąga ku murszejącej przeszłości, by szantażować nią teraźniejszość.
Jak się bronić?
Cóż zatem odpowiadać, kiedy pani Eliza Michalik zarzuca nam fundamentalizm? Po pierwsze – nie odpowiadać agresją, ale rzeczową rozmową. Trzeba mieć odwagę wyzbycia się narracji, która byłaby lustrem narracji ideologicznej podanej z drugiej strony. Po drugie, przyjąć, że ten, kto ma inne zdanie niż ja, może mieć również, a przynajmniej częściowo, rację: bo przecież rację ma pani Michalik, twierdząc, że fundamentalizm jest niebezpieczny – bo jest! Po trzecie, zachować czujność i strzec się pokusy fundamentalizmu w samym sobie. Być może zabrzmi to banalnie, ale rady, które z tych trzech założeń wynikają, są rzeczywiście bardzo proste. Dbać o swoje życie duchowe (Karl Rahner mówił, że przed fundamentalizmem broni właśnie mistyka). Dbać o swój rozwój intelektualny, czytać, słuchać i wciąż się uczyć. Mam tu żal do polskich teologów, którzy w tak rozgrzanej dyskusji, tak pełnej złych emocji zdezerterowali i uciekli w naukowy dystans, zamiast emocje dyskursu medialnego zastępować rzeczową wiedzą. Opuścili oni zwykłych ludzi i zostawili ich bez intelektualnego wsparcia na pastwę irracjonalnych lęków. Ich miejsce zajęli dziennikarze i politycy, ale przecież nie w ten sposób rozpoznaje się prawdę i nie w ten sposób proponuje się Ewangelię konkretnym ludziom w konkretnym czasie.
Ostatnim zaś, najtrudniejszym krokiem wyzbywania się fundamentalistycznych ciągotek jest gotowość spotkania z „innym”. Wysłuchanie jego argumentów i podzielenie się własnymi. Rozmowa o tym, co nas dzieli i być może dzielić będzie zawsze. Poznanie świata, który jest dla nas obcy, ale to wcale nie znaczy, że z gruntu zły albo skazany na potępienie. Rzadko bywa aż tak skrajnie, jak mieliśmy tego przykład w ideologiach totalitarnych. A pokusa uproszczenia rzeczywistości jest silna, bo łatwo jest doszukiwać się aż tak skrajnych postaw, byle tylko mieć jasno zdefiniowanego wroga. Oczywiście trudna jest rozmowa z kimś, kto sam zdradza ciągoty fundamentalistyczne, a ich w sobie zupełnie nie zauważa, wychodząc z założenia, że fundamentalistyczna może być tylko religia, nigdy ateizm. Tak, dialog z takimi osobami jest bardzo trudny, czasami wręcz niemożliwy. Jego czasowe zawieszenie nie może jednak oznaczać przyjęcia postawy równie fundamentalistycznej do tej, którą przyjęła druga strona.
Prawda uniwersalna
Naśladowanie Chrystusa skłania do szukania siebie nawzajem, do wyjścia w kierunku drugiego, nawet za cenę bycia wyśmianym czy zlekceważonym. Jedyną granicą, której przekraczać nie można, jest przemoc: ta, którą może zastosować ten drugi, a przed którą mam prawo się bronić i bronić innych – czasami nawet z użyciem siły, kiedy wprost jesteśmy atakowani – jak i ta, którą ja miałbym pokusę zastosować, bo nie potrafię przyjąć do wiadomości, że ktoś może myśleć inaczej. A przemocą jest nie tylko wymuszanie pewnych postaw czy sposobów myślenia za pomocą obrażających słów czy przewagą militarną, ale także przez konstruowanie prawa, które takie postawy będzie wymuszać za pomocą aparatu władzy. A pokusa szukania także takich rozwiązań w kontekście trudnych problemów społecznych jest rzeczywiście silna. Jaka więc jest droga do pokoju społecznego?
Jedyną drogą do osiągnięcia stanu wolnego od wszelkich fundamentalizmów jest uznanie, że istnieje jedna prawda o człowieku i że niezależnie od wszelkich religii i światopoglądów można ją wspólnie, czyli także w dialogu, odkrywać. Tylko na prawdzie możliwej do poznania uniwersalnie, czyli na drodze rozumu, możliwe jest pokojowe budowanie życia społecznego. Bez tego przekonania, bez odwołania się do wspólnego fundamentu prawdy, wciąż na nowo będą rodziły się fundamentalizmy chcące zagarnąć całą rzeczywistością dla siebie tylko dlatego, że jakaś grupa uważa, że ma rację.
Ewangelia i rozum
A w tym punkcie także my katolicy musimy się mocno pilnować, bo nie jest od razu ideologią inny pogląd dlatego, że jest odmienny od tego, który wynika z naszych religijnych przekonań. Ideologia zaczyna się nie tam, gdzie jest odmienność poglądów, ale gdzie przestaje mieć znaczenie rozum i prawo moralne naturalne. Ale też właśnie dlatego katolicy powinni wciąż powracać do tej podstawowej formuły układania życia społecznego, która pozwala na pokojowe współżycie z osobami myślącymi inaczej niż oni: nie religia decyduje o tym, co ma obowiązywać w prawie państwowym czy edukacji, ale dobro człowieka poznane rozumem. Jeśli chrześcijanie odkrywają szybciej i bardziej precyzyjnie jakieś dobro dotyczące człowieka – oczywiście w kontekście życia doczesnego, bo tego dotyczy prawo i edukacja szkolna – to dlatego, że Ewangelia im w tym pomogła. Ewangelia mówi jednak o człowieku to samo co rozum. Przynajmniej w tym, co nas tutaj interesuje: doczesne dobro człowieka. Powtórzę, Ewangelia pomaga tę drogę poznania przyśpieszyć, ale prawda pozostaje prawdą. Nawet jeśli dochodzimy do niej odmiennymi drogami. Prawda jest jedna i na niej życie społeczne budują ci, którzy chcą być wolni od wszelkich fundamentalizmów. Także katolicy. A to oznacza, że od pokusy fundamentalizmu będziemy naprawdę wolni, gdy przyjmiemy postawę, w której będziemy chcieli z innymi cierpliwie prawdy poszukiwać. Ta cierpliwość, która ma swoje granice tylko w sytuacjach skrajnych, jest oznaką rzeczywistego otwarcia na drugiego, miłością do niego, pragnieniem jego zbawienia, a nie tylko pouczenia i wykluczenia z własnych kręgów ideowych.