Na gdańskie morderstwo miała wpływ atmosfera polityczna. Na podstawie dotychczasowej wiedzy nie mam co do tego wątpliwości. Nawet jeśli można dyskutować o stopniu psychicznej odpowiedzialności zamachowca. Dyskusja nad tzw. mową nienawiści jest więc potrzebna. Nie chciałbym moimi wątpliwościami nad tym, dokąd może nas ona doprowadzić, podważać jej zasadności. Tym bardziej że niektóre elementy języka pogardy pojawiają się także w wypowiedziach polityków i publicystów otwarcie utożsamiających się z Kościołem. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo, o którym wspomniał na konferencji prasowej abp Stanisław Gądecki. Otóż chcąc zabezpieczyć przestrzeń publiczną przed brakiem wzajemnego szacunku, można łatwo przekroczyć granicę wolności słowa. Może tak się stać, jeśli ktoś za mowę nienawiści uzna na przykład publiczną krytykę nazywania małżeństwem związku osób tej samej płci. I zaznaczę, że właśnie wobec osób homoseksualnych nadal istnieje w przestrzeni publicznej tyle wypowiedzi poniżających, że należy coś z tym zrobić. Tym bardziej jeśli dotyczy to słów wypowiadanych przez publicystów katolickich, którzy w takich postawach mijają się z Katechizmem – a on przecież ten szacunek nakazuje. Należy jednak odróżnić obowiązek szacunku wobec osoby od możliwej niezgody – i to wyrażonej publicznie – na sposób, w jaki ta osoba pojmuje pewne wartości. O wartościach, a nie osobach można i powinno się publicznie rozmawiać. I nie można tej rozmowy cenzurować w imię ideologicznych przekonań. Zbytniego wpływu tych właśnie przekonań na obecną dyskusję o mowie nienawiści obawia się abp Gądecki. Przedstawię je tutaj w dwóch skrajnych postaciach. Na końcu dopowiem, dlaczego katolicy – chcąc rzeczywiście unikać mowy nienawiści – nie powinni żadnej z tych skrajności ulegać, ale też dlaczego nie mają rezygnować z prawdy w imię tolerancji ani z tolerancji w imię prawdy.
Wykluczenie
Ideologiczne przekonania rodzą się z tzw. myślenia wykluczającego, nazywanego również myśleniem ekskluzywistycznym. To jest sposób myślenia bardzo płytki. Jest zwykle cechą człowieka posiadającego niewiele wiedzy. Twierdzącego jednak, że wszyscy, którzy myślą inaczej niż on – choćby częściowo – mylą się. Stąd broni on swoich przekonań zawsze kategorycznie i emocjonalnie. A jego stosunek do innych jest bardzo szorstki i oceniający: jeśli ktoś ma inne poglądy, to świadomie tkwi w błędzie.
Myślenie wykluczające zawsze jednoczy jakąś grupę osób, które razem dochodzą do wniosku, że to właśnie one mają rację. Z czasem tworzy się silna tożsamość grupy, oparta na manifeście ideologicznym. Konstrukcja większa, w postaci całego społeczeństwa czy narodu na bazie takiego manifestu, prowadzi do monolitu kulturowego, który z kolei tworzy mentalnie zamkniętą twierdzę. Kto będzie chciał być częścią tego społeczeństwa, będzie musiał uznać ten manifest albo odejść. Jeśli pozostanie, uznany zostanie co najmniej za wroga. Pole dla mowy nienawiści jest w ten sposób świetnie przygotowane: my mamy rację, inni nie tylko, że się mylą, ale są zdrajcami naszych racji, wrogami prawdy.
Taki model społeczny starała się wprowadzić w życie PRL. I niestety w znacznym stopniu to się udało. Nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi, ta mentalność może w nas wciąż mocno tkwić. Takiemu sposobowi myślenia mogą też ulegać katolicy, którzy twierdzą, że prawda jest jedynie w Kościele. I że poza nim jest tylko fałsz. Stąd też ich podejrzliwość, że jeżeli ktoś nie będąc członkiem Kościoła, czyni dobro, na pewno ukrywa jakiś podstępny cel swojego działania. I że właśnie dlatego z zasady niebezpieczne są poglądy wygłaszane przez ateistów. W tak ukształtowanym społeczeństwie katolikom szybko wybacza się błędy. Niekatolików skazuje się prawie że na potępienie za wszelkie uchybienia.
Pluralizm
W odpowiedzi na myślenie wykluczające narodziło się myślenie pluralistyczne. Zakłada ono coś całkowicie odwrotnego. Pogląd czystego pluralizmu polega bowiem na bezkrytycznym traktowaniu wszystkich poglądów za równie dobre. To jest bardzo prosta ideologia: ostatecznie wszyscy mają rację, jednej prawdy nie ma.
Jeśli nie zawsze w teorii, to w praktyce pluralizm w czystej postaci bywa stosowany. Dla przykładu powołują się na niego ludzie traktujący otwartość na uchodźców w sposób ideologiczny. Ich zdaniem przyjęcie obcych ma służyć tworzeniu w Europie społeczeństwa multikulti, czyli nie tyle otwartego na pomoc innym, ile z zasady lekceważącego własne zdobycze kulturowe. Pogląd, że kultura posiadająca korzenie chrześcijańskie może mieć w jakimś wymiarze życia lepsze osiągnięcia, chociażby dotyczące prawa kobiet, będzie z zasady traktowany jako dyskryminacja. A podkreślę, że piszę to jako zdecydowany zwolennik rozsądnego przyjmowania uchodźców. Jednak nie w imię ideologii multikulturowej, ale z powodu naturalnej otwartości na potrzebujących. Co zresztą powinno być także wyznacznikiem prawdziwie chrześcijańskiej kultury.
Czysty pluralizm znalazł odzwierciedlenie także w płytko pojmowanym ekumenizmie czy dialogu międzyreligijnym. Bo i tutaj może ktoś uznać, że każda religia i każdy Kościół mają swoją prawdę i nie należy dążyć do odkrycia tej jednej. Nawet jeśli przy dokładniejszej analizie może się okazać, że wyznawcy różnych religii zaproponują postawy całkowicie ze sobą sprzeczne: jedna religia nakaże żenić się nieletnim dziewczynkom i to pod przymusem, a inna potraktuje to jako grzech pedofilii. Czy wówczas głos wzywający do rewizji stanowiska naruszającego prawa dziecka będzie można uznać za dyskryminujący? Czy ktoś nie powie, że to jest również mowa nienawiści naruszająca odmienności kulturowe? Brzmi absurdalnie, ale takie są konsekwencje tej ideologii.
Inkluzja
W kontekście tych skrajności katolicyzm sytuuje się nie tyle jako droga trzecia, ile jako pewien typ wrażliwości intelektualnej. Nazywam ją za kard. Józefem Ratzingerem myśleniem inkluzywnym albo po prostu włączającym. Wynika on ze sposobu, w jaki sami chrześcijanie poznali prawdę, która jest fundamentem ich wiary i życia. Cechą tego poznania jest bowiem fakt, że objawienie tej prawdy dokonało się w tradycji judeochrześcijańskiej w sposób stopniowy. Jezus Chrystus jest ostatecznie pełnią tej prawdy. Nie tylko o Bogu, ale w ogóle o człowieku i świecie. Bóg przygotowywał jednak ludzkość do jej przyjęcia. Najpierw w historii narodu wybranego, a potem przez przyjście Chrystusa w tymże narodzie.
Św. Paweł porównuje chrześcijaństwo do drogi. Bo także jego życie było drogą w odkrywaniu prawdy i pozostało nią także po nawróceniu. Paweł dojrzewał w zrozumieniu wszystkich konsekwencji życiowego zwrotu, jaki się w nim dokonał pod Damaszkiem. Zdaniem kard. Johna Henry’ego Newmana nie można jednak tej jego drogi do prawdy podzielić na dwa proste etapy: przed i po nawróceniu. Angielski błogosławiony uważa, że nie byłoby możliwe zobaczenie Chrystusa Zmartwychwstałego oczami całkowicie zamkniętymi, tzn. gdyby Paweł nie był przed Damaszkiem jakoś otwarty na prawdę. I gdyby jej nie szukał, nawet w swoim bardzo grzesznym życiu.
Paweł dał temu wyraz później, na Areopagu. Chrześcijański kerygmat nie tyle ogłosił swoim słuchaczom, ile starał się osadzić go w ich konkretnym doświadczeniu. Chciał ich spotkać na tym etapie drogi w poszukiwaniu prawdy, który pozwoliłby im na łatwiejsze jej przyjęcie. Stąd jego nawiązanie do wiary w istnienie nieznanego Boga. W tym samym kluczu należy odczytywać inne obrazy biblijne, w których jest mowa o obecności chrześcijan w świecie, których Chrystus porównuje do zaczynu w cieście, soli ziemi, światłości świata czy nakazuje cierpliwość wobec wzrastającego razem zboża i kąkolu. Wszystkie te metafory pokazują poznawanie prawdy jako procesu wzrostu, który stopniowo przenika ludzkie myślenie i działanie.
Rozwój i oczyszczenie
Myślenie włączające porusza się więc między dwoma punktami: niepełnością i pełnią poznania prawdy. Jeśli rzeczywiście w życiu pojedynczego człowieka i całych społeczności dokonuje się stopniowe odkrywanie prawdy, powinno mieć w nim miejsce także stopniowe jej oczyszczanie. Tak jak w wychowaniu dziecka. Nie posądzamy go o złą wolę tam, gdzie jest niedojrzałość. Ale wiemy też, że dzieci muszą się moralnie rozwijać i że dlatego należy stawiać im odpowiednie wymagania. Oraz że może również następować proces odwrotny. Zły przykład może niszczyć wrażliwość etyczną dziecka. Ten rozwój moralny, ale też i regres może więc przybierać na sile także w szerszej społeczności i kulturze. Nie ma z zasady żadnej kultury na tyle czystej, żeby można było ją uznać za moralnie doskonałą. Nawet kultury chrześcijańskie – w tym także kultura naszego narodu, która silnie osadzona jest w chrześcijaństwie – muszą być wciąż gotowe na etyczne pogłębienie i oczyszczenie prawa i społecznych przekonań.
Katolicy i społeczeństwo otwarte
Myślenie włączające oznacza, że Kościół katolicki chce nie tylko nawracać, ale chce również pomagać w osiąganiu coraz większego wspólnego dobra w oparciu o procesy dojrzewania do prawdy. Inaczej mówiąc, nawet tam, gdzie nie wszyscy obywatele są katolikami, możliwy jest twórczy wkład wspólnoty katolickiej w troskę o wspólne dobro. Kościół odwołuje się bowiem do sumień obywateli, głosi prawdę o człowieku, jaką odkrywa z inspiracji, którą daje Ewangelia. Stwarza nieustannie szansę, aby rozumienie człowieka i jego godności w danej społeczności wciąż mogło się oczyszczać i pogłębiać. Nawet wtedy, gdy większość jej członków nie jest członkami Kościoła. Papież Franciszek przypomina, że takie procesy potrzebują wsparcia w postaci integracji społecznej i to na wielu poziomach życia. Katolicy są wręcz zobowiązani do budowania społeczeństw otwartych na myślących inaczej. Powinni też sami chcieć się włączać w działania narodów, których kultura nie jest zbudowana w oparciu o chrześcijańskie wartości. Powinni być solą dla tej ziemi. Tam natomiast, gdzie liczebnie dominują, powinni włączać niekatolików do wspólnych poszukiwań i działań mających na celu powiększanie troski o godność człowieka. Szansę na przyspieszanie procesów oczyszczania kultury w świetle ewangelicznej prawdy i miłości papież Franciszek widzi szczególnie we wspólnej służbie ubogim. Bo to często właśnie oni stają się impulsem przyśpieszającym procesy humanizujące społeczeństwo.
Wartości nienegocjowalne
Czasami Kościół wprost wyznacza pewne minimum prawdy o człowieku, które powinno stanowić fundament prawa, jaki jest możliwy do przyjęcia w danym czasie, w danej społeczności. To etyczne minimum musi oczywiście z czasem być podnoszone w górę. W Kościele zwykło się mówić o tzw. nienegocjowanych wartościach, do jakich należy na przykład obrona życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Między innymi dlatego polski episkopat dwa lata temu opublikował komunikat wzywający do zmiany prawa w obszarze obrony życia człowieka. Odwołał się wówczas nie tylko do sumień katolików, ukształtowanych przez Ewangelię, ale do wszystkich ludzi dobrej woli. Podobnie postąpił episkopat portugalski. W minionym roku patriarcha Lizbony wystąpił przeciwko eutanazji ramię w ramię z ludźmi niezwiązanymi z Kościołem. Efektem tych działań było odrzucenie prawa do eutanazji, a głosem, który przeważył szalę, była partia komunistyczna.
Trudne pytania
W łonie samego katolicyzmu myślenie włączające napotyka jednak na opór i niezrozumienie. Świadczą o tym mnożące się wpisy niektórych duchownych w internecie. Stawiają oni bardzo proste tezy – zasadniczo wynikające z myślenia wykluczającego – i znajdują tysiące zwolenników. Przykładem było pytanie postawione przez jednego z księży w internecie: czy mam prawo jako katolik uczestniczyć w pogrzebie Pawła Adamowicza, jeśli wspierał on program in vitro? Pomijam fakt, że pogrzeb był pod przewodnictwem przewodniczącego episkopatu, co już powinno dawać do myślenia. Niestety pojawiły się wpisy, które całą sprawę uprościły do jednoznacznej odpowiedzi: „nie godzi się!”. Bez rozeznania, bez pogłębionej oceny sytuacji, bez poprawnego rozumienia katolickiego pogrzebu. Tak po prostu: komuś coś się wydaje i postanawia to ogłosić całemu światu.
Oczywiście zawsze będzie się toczyć dyskusja w ocenie konkretnych postaw czy wydarzeń. Ktoś przecież słusznie może zapytać: a może zwolennicy aborcji po prostu nie chcą poznać naukowej prawdy o początku życia człowieka? I że to nie jest ich brak dojrzałości, ale świadome odrzucenie prawdy o godności dziecka poczętego. Takie pytania będą się rodzić. Ich zasadność potwierdza jedna z not watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary, która mówi wprost, że niektórzy ludzie odrzucają prawdę nie tylko dlatego, że nie potrafią jej zrozumieć, ale właśnie dlatego, że rozumieją, to ją odrzucają.
Pasterzowanie i rozeznawanie
Myślenie włączające, ponieważ rodzi naturalne problemy, wymaga nieustannego rozeznania. Będą pomyłki i uchybienia. Będzie to czasem rozeznanie bardzo niedoskonałe. Zamiana jednak myślenia włączającego na wykluczające bądź pluralistyczne problemów społecznych nie rozwiąże. Zwykle je pogłębia. Prowokuje wzajemną agresję. Tylko w konkretnych okolicznościach można bowiem rozsądzić, czy należy kogoś upomnieć, jakąś prawdę stanowczo głosić, czy cierpliwie poczekać, aż społeczeństwo będzie w stanie pójść w rozwoju moralnym do przodu. To nieustanne rozeznawanie jest więc przejawem myślenia chrześcijańskiego, pasterskiego, matczynego. Nie ma w nim przeciwstawienia między obowiązkiem głoszenia prawdy a tolerancją wobec tych, którzy myślą inaczej. Nie ma w nim także skłonności do mowy nienawiści, która nie lubi rozeznawać. Nie lubi czekać. Powie od razu wszystko, co jest na języku. A przez ten brak osadzenia w konkretnych doświadczeniach ludzi i ich stopniu poznania prawdy, de facto tymi ludźmi gardzi. Bo mowa nienawiści ma to do siebie, że ocenia zawsze skrajnie i jednoznacznie. Nie tylko poglądy, ale też intencje osób, które te poglądy wyrażają. Nie znosi cierpliwego towarzyszenia. Uznaje je za zdradę prawdy. Nie akceptuje rozwoju moralnego, bo ma zawsze na wszystko gotową odpowiedź. Niestety rzadko mądrą i prowadzącą do rzeczywistego osiągnięcia większego dobra.