Logo Przewdonik Katolicki

Prawie raj

Monika Białkowska

Młodzież z całego świata za tydzień spotka się w Panamie. Rajski zakątek? Zaskakująca nowoczesność? To prawda, ale obok nich ten kraj ma oblicze, jakiego pielgrzymi nie zobaczą. To ziemia ludu Kuna.

Tego miejsca nie można znaleźć nawet na największych zbliżeniach map Google. Nie są to tajne bazy amerykańskich wojsk, ale 365 wysp tak maleńkich, że zwyczajnie na mapach nie da się ich umieścić. Wyłaniają się z wody jak zielone kępy roślin, długie czasem na 20–30 metrów. Żyją tam ludzie niespecjalnie przejęci cywilizacją, za to zakochani we własnej tradycji.
 
Telefon na drzewie
Dostać się tu trudno. Dobrze być przez kogoś zaproszonym, intruzi nie są mile widziani. Przekraczając punkt graniczny, trzeba wnieść opłatę i oddać bagaż do kontroli. Na większych wyspach, gdzie mieszka kilkanaście czy kilkadziesiąt rodzin, przy długiej, wąskiej ulicy chatki z bambusa stoją niemal jedna na drugiej, dotykając się dachami z palmowych liści. Człowiek z Europy musi się mocno nachylić, żeby między nimi przejść, ale lud Kuna jest niski, nie ma z tym problemu. Od czasu do czasu na drzewie zobaczyć można wiszący telefon komórkowy. Cywilizacja, przyjmowana tu bez zachwytu, jednak na wyspy dociera i służy, ale zasięg jest słaby. Tylko gdzieś wyżej telefony łapią zasięg, więc kiedy ktoś dzwoni, trzeba szybko wspiąć się na drzewo.
Chata składa się zwykle z dwóch izb: w jednej jest palenisko z kuchnią, w drugiej wiszą hamaki. W łóżkach nikt tu nie śpi, żyje się i umiera w hamaku.
Kilka kroków dalej jest już plaża z turkusową wodą, rafami koralowymi i domowej roboty kanoe. Nad tą samą wodą na palach stoi… rząd wychodków. Wszystkie odchody spadają bezpośrednio do wody.
Choć lud Kuna jest bardzo czysty i w domach trudno znaleźć nieporządek – wierzą, że brudas po śmierci będzie musiał oglądać, jak robaki zjadają jego ciało – to dużo trudniej zadbać tam o wyrzucanie śmieci. Przez całe wieki odpady lądowały po prostu w oceanie. I dopóki były to odpady organiczne, nie było powodu, żeby się tym przejmować. Dziś na wyspy dotarł plastik, a stare nawyki w pozbywaniu się śmieci pozostają niestety żywe.
 
Pod cudzymi rządami
Ludzie plemienia Kuna żyją na terytorium Panamy, ale rządzą się sami. Mają własny parlament, własne szkolnictwo, własne sądownictwo i własne prawo, w które rząd krajowy nie wnika.
Nie wiadomo, skąd Indianie Kuna wzięli się na wyspach archipelagu San Blas na Morzu Karaibskim i niewielkim fragmencie lądu na granicy Panamy z Kolumbią. Wiadomo, że byli tam na długo przed Krzysztofem Kolumbem. Z pierwszymi białymi prowadzili handel wymienny, dopiero kiedy pojawili się konkwistadorzy, zaczęły się ich problemy. Hiszpańscy najeźdźcy napadali na Kuna, okradali ich i zabijali. Indianie postanowili sprzymierzyć się z piratami, by w ten sposób znaleźć ochronę i zachować swoją odrębność. Byli w tym skuteczni: podobnie jak Polacy pod zaborami, również Kuna przetrwali rządy kolonialne, nie wyrzekając się swojej kultury i poczucia tożsamości. A kiedy na początku XX w. rządy kolonialne się skończyły, Kuna postanowili walczyć o swoją niepodległość.
Kwestia była paląca, bo lud zamieszkiwał terytorium Panamy, a władzom tego kraju marzyła się jednorodność kulturowa. W 1921 r. zakazały kobietom noszenia tradycyjnych strojów i kolczyka w nosie oraz charakterystycznej biżuterii. W ślad za tym szedł brak poszanowania dla zwyczajów i dla władz plemiennych. Zaczęły się niespokojne czasy, zwieńczone spotkaniem przywódców wiosek Kuna, którzy w 1925 r. podpisali decyzję o proklamowaniu niepodległości Republiki Tule. Kilka dni później wybuchła rewolucja, zakończona pokojowym porozumieniem. Rząd Panamy zobowiązał się do lepszego traktowania ludu Kuna, przyznał, że nie można im narzucić zakładania szkół i zmiany obyczajów oraz że mają być traktowani jak inni obywatele. Kuna w zamian mieli złożyć broń i wycofać deklarację niepodległości. Oficjalnie autonomiczność ziem Kuna jako stanu ogłoszono w 1938 r.
Dziś Kuna mają własny rząd i własny parlament, a ich system polityczny uważa się za najbardziej rozwinięty pośród wszystkich plemion Ameryki Łacińskiej.
 
Świat wokół kobiety
Wśród Kuna kobiety w swoich kolorowych, haftowanych strojach rządzą nie tylko w swoich domach, ale w całej społeczności. Na dodatek – wylegując się na hamakach z widokiem na Morze Karaibskie. Żyć nie umierać!
Kultura Kuna jest matriarchalna. Gdy w rodzinie rodzi się dziewczynka, rodzice wyprawiają wielką kilkudniową ucztę dla całej wioski. Dziecku przebija się wówczas uszy i zakłada kolczyki, a bardziej radykalni rodzice przekłuwają również nos. Obficie leje się też – nie tylko zresztą przy tej okazji – chicha, czyli postrach dla tych, którym marzy się karaibski drink z palemką. Chicha produkowana jest z kukurydzy, a fermentuje wyłącznie dzięki ślinie: przy wytwarzaniu chichy przeżuwa się mączkę kukurydzianą. Napój smakuje jak połączenie zakwasu do żurku z piwem, wygląda niewiele lepiej i prawdopodobnie jest dowodem na to, że raj na ziemi nie istnieje, nawet na Karaibach.
Kolejnym wielkim świętem w rodzinie i okazją do raczenia się chichą jest pierwsza menstruacja dziewczynki. Wtedy na kilka dni razem z mamą i babcią wyprowadzają się do specjalnego szałasu z palmowych liści, gdzie starsze panie wprowadzają dziewczynę w role kobiety. Symbolicznym znakiem przejścia w stan kobiecości jest wymalowanie jej ciała na czarno. Obrzędy te różnią się zresztą nieco w zależności od rodzin i wysp. Gdzieniegdzie dopiero w tym czasie przebija się dziewczynce nos i zakłada w nim oring, czyli złote kółko.
 
Żona trzyma kasę
Na części wysp pierwsza menstruacja jest okazją do ślubu, oczywiście z kandydatem wybranym przez rodzinę. Dziewczyna wkłada wówczas tradycyjny strój, który będzie nosić już codziennie, i krótko ścina włosy. One też już nigdy nie mają prawa odrosnąć jej długie.
Wśród Kuna zdarzają się więc nawet 13-letnie żony i matki, ale częściej granica małżeństwa wyznaczana jest na 15, 18 a nawet 20 lat. To wcześnie, ale władze Panamy zgodnie z umowami nie ingerują w zwyczaje i prawa Kuna, a oni sami bardzo mocno przestrzegają swoich zasad: młodym ludziom publicznie nie wolno nawet trzymać się za ręce.
Uroczystości ślubne odbywają się wśród kobiet, mężczyźni świętują osobno. Młoda dziewczyna, wydana za mąż, nie jest jednak pozostawiona sama sobie. Nie wyprowadza się do męża, ale on wprowadza się do niej – i do jej matki. Nikt nie ukrywa, że dzięki temu teściowa ma na niego oko. I właśnie o to chodzi, żeby go pilnowała i sprawdziła, czy zięć poradzi sobie z obowiązkami społecznymi. Dopiero gdy chłopak zda ten specyficzny egzamin i teściowa uzna, że poradzi sobie w życiu, młodzi mogą wyprowadzić się „na swoje”. Mąż będzie zarabiał, ale to żona będzie trzymała w domu kasę i wydzielała mu pieniądze, a kiedy jej rodzice umrą, to ona, a nie jej brat, będzie dziedziczyć w pierwszej kolejności.
 
Chłopak przy haftach
Główne zajęcie kobiet Kuna to haftowanie mola – własnych strojów i tego, co sprzedać można albo nielicznym przypływającym na wyspy turystom, albo turystom gdzieś na lądzie w Panamie. Dla wielu rodzin mola to jedyne źródło utrzymania poza złowionymi przez mężczyzn rybami, które służą często do handlu wymiennego.
Mola to ręcznie i bardzo gęsto wyszywane aplikacje na kilku warstwach materiału. Ich wzory są geometryczne, egzotyczne albo religijne (zdarza się i Jezus na krzyżu). Legenda mówi, że kobiety Kuna nauczyła ten sztuki Kikardiryai, siostra proroka Ibeorguna, która specjalnie po to zstąpiła z nieba. Historycznie rzecz biorąc, wiadomo o tej sztuce tyle, że kiedyś malowana była bezpośrednio na ciele, dopiero przybywający na wyspę misjonarze namówili kobiety, żeby nieco się okryły, a barwne malowidła i wzory tworzyły na tkaninie. Mola naszywane są na bluzki, najczęściej z przodu i z tyłu na wysokości pasa tak, że przypominają nieco gorset. Oprócz nich charakterystyczne dla mody kobiet Kuna są zwoje kolorowych koralików, ciasno oplatające przedramiona i łydki, wżynające się wręcz w skórę. Zwłaszcza te na łydkach, odpowiednio mocno zaciśnięte, powodują ich wyszczuplenie, co na wyspach jest ważnym kryterium atrakcyjności kobiety.
Mola szyje się zwykle w grupach, gdzieś na hamakach albo w domu jednej z kobiet. Młode dziewczynki przyuczają się do tej pracy – a jeśli córek w rodzinie nie ma, żeńskie obowiązki przejmuje najmłodszy syn. Dlatego dość często się zdarza, że w gronie kobiety zobaczyć można pilnie haftującego młodego chłopaka.
 
Kakao na długowieczność
Życie na wyspach niesie ze sobą pewne ograniczenia. Przede wszystkim ludzie skazani są na swoje łodzie, bez których nie dostaną się na stały ląd – a bez tego trudno im będzie choćby o słodką wodę. Dzięki małym, wypalanym własnoręcznie kanoe z żaglami ze starych prześcieradeł dzieci mogą dostać się do szkoły. Na 365 wyspach szkoły są trzy: dzieci przypływają na wyspę na tydzień, zatrzymują się u kogoś z rodziny, a do rodziców wracają jedynie na weekendy.
Odległość od lądu oznacza też mniejszą różnorodność jedzenia. Są banany, ludzie hodują też kukurydzę, maniok i kokosy. Męską pracą jest połów ryb, doprowadzony do rangi sztuki: siecią zarzucaną jak lasso łowi się krewetki, na dnie szuka małży, na homary wypływa z harpunem, sprawdzając każdą sztukę, czy aby nie złożyła jaj – taką sztukę trzeba zostawić, żeby nie zniszczyć populacji.
Ale największym skarbem ludu na wyspach jest kakao – potrafią go wypić nawet 40 filiżanek tygodniowo. Badacze z Harvardu prowadzili badania nad ludem Kuna i odkryli, że to właśnie temu napojowi zawdzięcza on swoje długie życie i większą odporność na choroby, zwłaszcza te cywilizacyjne: na udar mózgu, nowotwory czy cukrzycę. Wśród Kuna nie praktycznie nie zdarza się również demencja.
 
Kokaina czyści podłogi
Panama, tuż obok Kolumbia, granica zamieszkała przez ludy niechętne cywilizacji – trudno nie zapytać więc o narkotyki. Pogranicze bezpieczne na pewno nie jest i mało kto się tu zapuszcza. Rząd sąsiedniej Kolumbii walczy z partyzantami, ci zaś wspierani są przez handlarzy narkotykami. Wprawdzie z Kuna bezpośrednio nikt się nie konfrontuje, ale narkotyki owszem, na wyspy docierają – głównie w postaci zabłąkanych paczuszek, dryfujących do lądu w czasie przypływu. Początkowo ludzie Kuna nie rozumieli, co jest w paczkach, a metodą prób i błędów uznali, że musi to być jakiś świetny detergent, bo doskonale czyścił różne powierzchnie. Dziś już wiedzą, czym są narkotyki, ale ich używanie, podobnie jak picie alkoholu, jest u nich zakazane.
Gdyby Kuna chcieli być bogaci i ścigać się z innymi państwami o życie w luksusie, mieliby na to szansę. Mają bowiem na swoich ziemiach pokłady złota. Wydobywają go niewiele, ot, na lokalną, rzemieślniczą skalę, na kółka do nosa dla kobiet. Więcej nie chcą. Mają świadomość, że kolumbijscy partyzanci pewnie i tak wszystko by im zrabowali, a poza tym luksus im nie imponuje: nie chcą ani drogich samochodów, ani murowanych domów.
Mówią w języku przodków, którego poza nimi nikt nie zna. Turystów przyjmują jak na lekarstwo i zabraniają im nurkować z butlami, żeby nie zniszczyli raf koralowych. Nie płacą podatków i nie sprzedają obcym swojej ziemi. Uważają, że tego, co najważniejsze, człowiek uczy od rodziców i przyrody. Niczego nie zapisują, cała ich wiedza przekazywana jest w pieśniach z pokolenia na pokolenie. Każdy powtarza tylko życie swoich przodków, bez własnych oczekiwań, wolności i indywidualizmu, który jest tak ceniony w zachodnim świecie. Na tablicy muzeum w Carti wypisali: „Lud, który gubi swoją tradycję, traci swoją duszę”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki