Logo Przewdonik Katolicki

Zmiana planów

Natalia Budzyńska
fot. Fotolia

Zamiast w pięćsetną rocznicę śmierci Leonarda da Vinci chodzić uliczkami miasteczka Vinci w Toskanii, siedzę na kanapie i patrzę przez okno na lipę, na tę lipę co zawsze. Teraz jest świeżo zielona, bo dopiero co wypuściła nowe liście. Zmiana planów przeważnie boli, zwłaszcza jeśli to, co zaplanowaliśmy, wydawało się tak bardzo atrakcyjne.

Za każdym razem taki fakt przypomina, że nie jesteśmy panami własnego losu. Rozmyślam o tym od dwóch dni. Plany na majówkę mieliśmy cudowne, choć, prawdę mówiąc, ich realizacja wydawała się coraz bardziej niemożliwa. Bo najpierw choroby, przez które opóźniliśmy wyjazd o parę dni. Pakowałam się i rozpakowywałam dwa razy, a ten drugi raz walizka była mniejsza, bo mniej rzeczy jest potrzebne, kiedy okazuje się, że wakacje w Toskanii mają trwać nie dni dziesięć a pięć. Na ale jednak, nawet pięć dni w Toskanii to rzecz cudowna, zwłaszcza że w towarzystwie przyjaciół. Plany zwiedzania się trochę uszczupliły, wiadomo, że zamiast siedzieć i odpoczywać pod starymi oliwkami w toskańskiej wsi, będziemy przede wszystkim zwiedzać. Na Florencję musiał wystarczyć dzień jeden, w Sienie już byliśmy, więc pomyślałam, że tym razem sobie odpuścimy, bo chciałabym zobaczyć Montepulciano i San Gimignano, no ale 2 maja w Vinci to już koniecznie.

Tymczasem: w pięciostopniowym zimnie i deszczu przez trzy godziny czekaliśmy pod Monachium na niemiecką lawetę, która zawiozła nas pod Chemnitz. A tam kolejną godzinę oczekiwania na polską lawetę urozmaicaliśmy sobie, błąkając się bez celu po centrum handlowym i popijając kawę.  W ten sposób majówkę spędziłam w Poznaniu, nie płacząc wprawdzie za Toskanią, ale zastanawiając się trochę nad tym, jak tego rodzaju znaki odczytywać. Powiedziałby ktoś: przypadek. Dla mnie, jako osoby wierzącej, że nad moim losem czuwa Pan Bóg, a wszystkie wydarzenia, jakie mi się przydarzają, są Jego Słowem do mnie (także do mojego męża oraz przyjaciół, którzy się nas nie doczekali, a sporo zainwestowali we wspólne z nami wakacje), to wcale nie jest przypadek. Pan Bóg w moje plany zaingerował z jakiegoś nieznanego mi powodu. To tylko nieudana wycieczka, nic ważnego. Ale to doskonały przykład na wiele historii z życia. Każdy z nas może je wymieniać: mniej i bardziej poważne zdarzenia, które nie potoczyły się według naszych zamierzeń.

Siedzę sobie we własnym domu, na swojej kanapie, patrzę to na lipę, to na książkę, którą czytam, i myślę sobie, że to dobrze, że Bóg ze mną rozmawia. Pewnie, irytuje mnie, że czasem nie rozumiem. Taka chrześcijańska codzienność: otrzymałam nadzieję, że się dowiem, może dziś, może jutro, może kiedyś. Najważniejsze to wierzyć, że ten sens istnieje.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki