Za każdym razem taki fakt przypomina, że nie jesteśmy panami własnego losu. Rozmyślam o tym od dwóch dni. Plany na majówkę mieliśmy cudowne, choć, prawdę mówiąc, ich realizacja wydawała się coraz bardziej niemożliwa. Bo najpierw choroby, przez które opóźniliśmy wyjazd o parę dni. Pakowałam się i rozpakowywałam dwa razy, a ten drugi raz walizka była mniejsza, bo mniej rzeczy jest potrzebne, kiedy okazuje się, że wakacje w Toskanii mają trwać nie dni dziesięć a pięć. Na ale jednak, nawet pięć dni w Toskanii to rzecz cudowna, zwłaszcza że w towarzystwie przyjaciół. Plany zwiedzania się trochę uszczupliły, wiadomo, że zamiast siedzieć i odpoczywać pod starymi oliwkami w toskańskiej wsi, będziemy przede wszystkim zwiedzać. Na Florencję musiał wystarczyć dzień jeden, w Sienie już byliśmy, więc pomyślałam, że tym razem sobie odpuścimy, bo chciałabym zobaczyć Montepulciano i San Gimignano, no ale 2 maja w Vinci to już koniecznie.
Tymczasem: w pięciostopniowym zimnie i deszczu przez trzy godziny czekaliśmy pod Monachium na niemiecką lawetę, która zawiozła nas pod Chemnitz. A tam kolejną godzinę oczekiwania na polską lawetę urozmaicaliśmy sobie, błąkając się bez celu po centrum handlowym i popijając kawę. W ten sposób majówkę spędziłam w Poznaniu, nie płacząc wprawdzie za Toskanią, ale zastanawiając się trochę nad tym, jak tego rodzaju znaki odczytywać. Powiedziałby ktoś: przypadek. Dla mnie, jako osoby wierzącej, że nad moim losem czuwa Pan Bóg, a wszystkie wydarzenia, jakie mi się przydarzają, są Jego Słowem do mnie (także do mojego męża oraz przyjaciół, którzy się nas nie doczekali, a sporo zainwestowali we wspólne z nami wakacje), to wcale nie jest przypadek. Pan Bóg w moje plany zaingerował z jakiegoś nieznanego mi powodu. To tylko nieudana wycieczka, nic ważnego. Ale to doskonały przykład na wiele historii z życia. Każdy z nas może je wymieniać: mniej i bardziej poważne zdarzenia, które nie potoczyły się według naszych zamierzeń.
Siedzę sobie we własnym domu, na swojej kanapie, patrzę to na lipę, to na książkę, którą czytam, i myślę sobie, że to dobrze, że Bóg ze mną rozmawia. Pewnie, irytuje mnie, że czasem nie rozumiem. Taka chrześcijańska codzienność: otrzymałam nadzieję, że się dowiem, może dziś, może jutro, może kiedyś. Najważniejsze to wierzyć, że ten sens istnieje.