Pożar Notre Dame to dla jednych „kara za laicyzację” i „oczywisty akt satanistyczny”, dla innych wydarzenie bez większego znaczenia, bo to przecież „tylko kamienie”, a najważniejsze są katedry, jakie budujemy w sobie. Nie kupuję żadnego z tych wyjaśnień na kilometr pachnących chęcią zabłyśnięcia bystrą tezą.
No bo, na przykład, co to znaczy: kara za laicyzację? Samozwańczy rzecznicy Pana Boga, naprawdę uważacie, że Bóg spalił katedrę? I o jakiej laicyzacji jest właściwie mowa? Czyżby jej przejawem miała być spontaniczna reakcja francuskiej młodzieży, która tego dramatycznego wieczoru śpiewała na paryskich ulicach religijne pieśni? Czy dowodem duchowego wyjałowienia Francuzów miałby być zorganizowany następnego dnia modlitewny marsz ulicami Paryża? To się wydarzyło w „laickiej Francji”! To bezmyślne sformułowanie powtarza się u nas często, w dodatku z nieukrywaną satysfakcją, no bo przecież jakże bujna jest polska religijność i jakże jałowa ta francuska. Uderzmy się najpierw we własne piersi i zamiast klepać pseudo-mądrości o laickiej Francji pomyślmy o tym, jakie owoce – także w Polsce – zrodziło dziedzictwo Marty Robin czy wspólnoty z Taizé i jak żywe ogniska wiary płoną dziś w świecie dzięki „laickiej Francji”.
Nie znaczy to, że płonąca katedra w Paryżu nie stawia pytań dzisiejszej Francji. Odbudowa Notre Dame to nasze dziedzictwo i wspólnie ją odbudujemy – deklarują uroczyście francuscy politycy. Ale z nazwaniem tego dziedzictwa po imieniu i określeniem części składowych owego depozytu francuskie elity miały kłopot. I mają go nawet teraz. Nie przechodzi im przez usta, że chodzi o chrześcijaństwo i to wszystko, czym w całej Europie zaowocowało ono w religii, sztuce, kulturze, czyniąc z Europy – jak to ujął Jan Paweł II – „przewodniczkę światowej cywilizacji”.
Ale podobnie pytania stawiają płomienie Notre Dame całej Europie i całemu światu. Skoro w ciągu 48 godzin na odbudowę katedry zebrano ponad miliard dolarów, a strumienie pieniędzy płyną z bardzo wielu państw, to znaczy, że dramat znad Sekwany poruszył cały glob. Oczywiście, dla jakiejś części darczyńców Notre Dame to przede wszystkim zabytek kultury, muzeum, sławne miejsce, a dopiero na dalszym miejscu katolicka świątynia. Ale może to niebywałe światowe poruszenie spowoduje też głębszy namysł nad istotą katedry?
Bardzo bym chciał, żeby teraz, mając w oczach smutne widoki znad Sekwany, Francuzi, ale i wszyscy Europejczycy zadali sobie pytanie, czym były przed wiekami katedry, a co mówią nam dziś? Do czego zobowiązują nas te wspaniałe, wciąż tłumnie odwiedzane świątynie w Reims, Mediolanie, Wiedniu czy Sewilli? I czy chcemy te zobowiązania wypełniać? Bo przecież katedry to europejska „pamięć i tożsamość”, to kulturowe i duchowe DNA naszego kontynentu. Kryjąc w sobie świadectwa duchowych zmagań ludzi i całych narodów, składają się na opowieść o duchowej historii całego kontynentu. A przede wszystkim są świątynią Boga, wciąż otwartą dla każdego. Może paryski dramat wywoła i takie myśli?