Zacząłem się ostatnio zastanawiać nad tym, co się dzieje w Kościele. Boli mnie to – mówi Franciszek. – Jestem zaangażowany w jego życie, znam jego słabości i wady, ale przecież oprócz nich są też miejsca, które są piękne i które mnie inspirują. Narzekanie nic nie daje, bo w końcu ja sam jestem też tym Kościołem, więc to tak, jakbym narzekał na samego siebie.
Wyjście z salek
Franciszek jest studentem. Należy do dużej miejskiej parafii. – Przez znaczną część mojego życia byłem w Kościele, bo tak mnie nauczyli rodzice – opowiada. – Byłem w duszpasterstwie, służyłem do Mszy. Dopiero jednak niedawno odkryłem prawdziwą relację z Bogiem. Tym przełomowym momentem okazał się dwumiesięczny pobyt w Taizé. – Przeczuwałem, że to miejsce jest wyjątkowe. Poznałem tam ludzi, którzy pokazali mi, że wiara to coś więcej niż sama modlitwa, choć i ta okazała się żywym doświadczeniem. To także wychodzenie do innych – kontynuuje.
Moment zderzenia z rzeczywistością po powrocie z Francji przyszedł dość szybko. – W duszpasterstwie zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej. Gadaliśmy, dyskutowaliśmy, bez żadnych konkretów, a przecież ta grupa powinna być stworzona do czegoś więcej – opowiada. – Ludzie młodzi nie chcą się modlić przez dwie godziny. Wystarczy 10 minut modlitwy, ale później wyjdźmy z salek i idźmy pomagać, by zobaczyć, jak to jest odwiedzić staruszków lub dać potrzebującemu kanapkę.
Nie trzeba wiele
Jacek związany z Kościołem jest od dzieciństwa, jednak przełomowe dla jego wiary okazały się dwa momenty. Pierwszy to czarny protest, podczas którego uświadomił sobie, że osoby, z którymi studiuje, nie są z jego bajki. – Wtedy zaczęła kiełkować we mnie myśl, żeby iść do jakiegoś duszpasterstwa, by poznać osoby żyjące tymi samymi wartościami co ja. Ostatecznie moim miejscem okazało się dominikańskie duszpasterstwo akademickie – opowiada. – Miałem silne poczucie, że Kościół jest instytucją, która daje przestrzeń dla różnych wspólnot i nawet jeśli czymś się różnimy, to i tak tym, co nas łączy, jest wiara w tego samego Boga.
Drugi moment związany jest z rodzinną parafią. Zwyczajem miejscowego proboszcza jest przedstawianie raz w roku informacji o stanie finansów oraz statystyk dotyczących lokalnej wspólnoty. Proboszcz mówił też o zaangażowaniu świeckich. W tamtym okresie nie funkcjonowała chociażby parafialna Caritas oraz nikt nie angażował się w liturgię. – Poczułem się wtedy odpowiedzialny za swoją parafię, za swoją wspólnotę i co za tym idzie, za Kościół.
Tak rozpoczęła się inicjatywa „Różańca za ojczyznę”, która trwała przez cały rok kalendarzowy. Oprócz tego Jacek angażował się w liturgię, czytał lekcje na Mszy, zbierał ofiarę. – Stwierdziłem, że nie trzeba do tego wiele wysiłku, a dzięki temu mogę zrobić coś dobrego i zachęcić do tego innych.
Wysłuchanie
W 1939 r. Jim Rayburn, amerykański student teologii, został zachęcony do podjęcia niełatwego wyzwania: miał spojrzeć na lokalne liceum jako na swoją parafię oraz wymyślić sposób na zbudowanie relacji z tamtejszą młodzieżą, która była kompletnie niezainteresowana wiarą. Rayburn rozpoczął organizację cotygodniowych klubów dla młodzieży, których program składał się ze wspólnego śpiewania, krótkich skeczów oraz kilku słów o Jezusie i wierze. Zadanie zakończyło się sukcesem, co doprowadziło do powstania organizacji „Young Life”, która od 2013 r. obecna jest także w Polsce.
– Naszym zadaniem nie jest tworzenie wspólnoty dla siebie – mówi Nawojka, jedna z wolontariuszek „Young Life’u”. – Sami odkryliśmy, że Kościół jest wspaniałym miejscem, dlatego też chcemy zachęcić młodych do wiary. Na początku trzeba mieć styczność z doświadczeniem wiary. Gdy ją przyjmiesz i zaczniesz nią żyć, zacznie pojawiać się potrzeba przynależności do jakiejś wspólnoty, później zaś pojawiają się pytania o sam Kościół: o dogmaty, Pismo Święte, Mszę oraz o instytucję kościelną jako część społeczeństwa.
Młodzi chcą być wysłuchani oraz potraktowani poważnie. – Mają ogromną świeżość, talenty i pomysły. Potrzebne jest tylko miejsce, gdzie będą czuli się szanowani i słuchani – opowiada. – Często udaje im się znaleźć jakąś wspólnotę lub duszpasterstwo, ale czasami też wracają rozczarowani.
Wiara bez uczynków
Nawojka spędziła rok w Taizé. Żyła we wspólnocie, która nie tworzy podziałów. – Bracia akceptują wszystkich, starając się pokazać, że Bóg kocha każdego bez wyjątku – mówi. – Przeszkadzają mi podziały na gruncie kulturowym i religijnym. Widać to na przykładzie kwestii przyjmowania uchodźców.
– Taizé pokazało mi wiarę od praktycznej strony, czyli chrześcijaństwo, które jest otwarte i zdolne do przekraczania granic – dodaje. – Nie podoba mi się miłość warunkowa w Kościele: tego kochamy, bo jest naszym bratem, ale jeśli ktoś się różni od nas, to nie chcemy go przyjąć i zaakceptować takim, jakim jest. Nie ma wtedy mowy o przekazywaniu chrześcijańskiej miłości, a przecież wiara bez uczynków umiera.
Dla innych
Kasia całkiem niedawno była na rekolekcjach. Usłyszała wtedy zdanie, że Kościół składa się z dwóch filarów: boskiego i ludzkiego. – Ten pierwszy jest stabilny, bo pochodzi od Boga, ale ten drugi często kuleje – mówi. – Jeśli coś złego się dzieje w Kościele, to właśnie przez ten zawodny ludzki filar, więc lepiej opierać swoją wiarę na Bogu.
Z rodzinną parafią związana jest od dzieciństwa. Razem ze swoimi rówieśnikami tworzyli zgraną paczkę, która gromadziła się w salce, by rozmawiać na różne tematy związane z wiarą i Kościołem. – W pewnym momencie przestało mi to wystarczać, postanowiłam poszukać jakiejś wspólnoty, by poznać coś nowego oraz inną formę modlitwy. Dzisiaj czerpię ze wspólnoty, by później dać coś innym.
Kasia w swojej rodzinnej parafii prowadzi kursy przygotowujące do bierzmowania. – To mnie motywuje do rozwoju wiary. Nie chcę zostać na pewnym etapie, tylko mam pragnienie, by co chwilę dowiadywać się nowych rzeczy, czytać i pogłębiać swoją wiedzę.
Sakramenty
– Dla mnie Kościół to dom, a w domu musimy czuć się potrzebni – dodaje Kasia. – Mam wrażenie, że dlatego warto się angażować, by poczuć się częścią Kościoła, czyli tego domu, który wspólnie budujemy. W Kościele czuję się potrzebna i to pcha mnie do ciągłego rozwoju i dzielenia się swoimi talentami z innymi.
Tym, co Kościół daje Kasi, są sakramenty. – Tylko w Kościele można przyjąć żywego Boga, uczestniczyć w Eucharystii i dostępować odpuszczenia grzechów – tłumaczy. – To coś, co najbardziej mnie trzyma w Kościele. W końcu sakramenty zostały dane tylko Kościołowi, który na dodatek został stworzony przez Jezusa.
Łaska
– Wiara to coś więcej niż siedzenie w salce i rozmawianie na pobożne tematy – przekonuje Jacek. – Kościół jest wiarygodny, bo wiarygodny jest Chrystus, zaś tym, co umożliwia wybranie tej drogi i bycia w Kościele, jest dotknięcie przez łaskę.
Ta łaska może objawić się na różne sposoby, często przez jakąś osobę. – Księża są tylko ludźmi. Są tacy, którzy są żywymi świadkami wiary i oni pokazują, że Kościół jest wiarygodny i dzięki nim młodzi ludzie pójdą za Chrystusem, ale znajdą się też tacy, którzy zniechęcą do Kościoła. Jednak Kościół to nie księża. Ponad tym wszystkim jest Bóg i jeśli jesteś dotknięty Jego łaską, to nawet jeśli zrazisz się do księży, będzie cię ciągnęło do Chrystusa.