Fakt, że produkty kupowane w Polsce często mają gorszy skład niż produkty tych samych marek kupowane na zachód od Odry, nie jest już tajemnicą. Chwilę trwało, zanim ta informacja dotarła do mediów głównego nurtu – początkowo krążyła raczej w „drugim obiegu”, wspólnie z różnymi spiskowymi teoriami. Obecnie problem ten dostrzegany jest też przez instytucje krajowe i europejskie. Gdy temat stał się już tak głośny, że trudno go było przemilczać, na forum Unii Europejskiej podjęły go kraje naszego regionu, własny raport wydał polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a sprawą zajęła się pośrednio także Najwyższa Izba Kontroli. Obecnie w instytucjach UE trwają prace nad dyrektywą, która zmusi koncerny do stosowania takich samych standardów we wszystkich krajach unijnych. Chwilę to trwało – w końcu w tym roku będziemy obchodzić 15-lecie naszego członkostwa w UE. Choć z większości dużych miast poznikały już butiki z „chemią z Niemiec”, to kraje Europy Środkowo-Wschodniej wciąż traktowane są jak rynek drugiej kategorii.
Serek ten sam, choć nie taki sam
UOKiK przeprowadził dwa badania porównawcze, podczas których jego analitycy porównali 101 par produktów powszechnie dostępnych w sklepach w całej Europie. Znaczące różnice wykryli w dwunastu. Można więc pokusić się o wniosek, że około 12 proc. produktów znanych marek spożywczych dostępnych w Polsce ma gorszą jakość niż te dostępne w Niemczech. Mogłoby się wydawać, że to niewiele, jednak sam fakt występowania takiego procederu powinien już bulwersować. Jeśli europejskie hasła o „wspólnym rynku” nie mają być jedynie pustymi określeniami, to polscy konsumenci nie mogą być traktowani gorzej niż ci z Niemiec. W końcu nic nie wiadomo o tym, żeby polskie żołądki lepiej trawiły niezdrowe substancje.
Jednym z produktów, w których UOKiK wykrył znaczne różnice, były bardzo popularne chipsy Crunchips. W Polsce mają one w składzie tani i szkodliwy olej palmowy, a w Niemczech dużo zdrowszy olej słonecznikowy. Polskie za to są „wzbogacone” glutaminianem sodowym, w przeciwieństwie do tych niemieckich. W rezultacie przebadane chipsy w Polsce miały więcej tłuszczu i nasyconych kwasów tłuszczowych w stosunku do tych z Niemiec. Różniły się także smakiem – te niemieckie miały smak papryki, a polskie papryki i… tłuszczu. Z drugiej strony Niemcy musieli zapłacić za nie w przeliczeniu 29 zł za kilogram, a Polacy 20 zł. Jak widać, za niskie ceny w Polsce płacimy spożywaniem żywności gorszej jakości.
Bardzo duże różnice wykryto w popularnym serku kanapkowym Almette. W Niemczech jest on dwa razy droższy, lecz po prześledzeniu składu dobrze wiadomo dlaczego. Serek w Niemczech składa się z sera twarogowego, cebuli, ziół, czosnku i soli. Niestety, u nas nie możemy liczyć na taki prosty skład, gdyż tutaj dodaje się do niego wiele tańszych zamienników. W Polsce składa się on z sera twarogowego, odtłuszczonego mleka w proszku, cebuli, mniejszej ilości ziół, soli, regulatora kwasowości oraz naturalnych aromatów. UOKiK zaznaczył, że polska etykieta wprowadzała w błąd, gdyż informowała, że serek jest w „100 proc. naturalny”, co kłóci się z faktem wykorzystania w nim regulatora kwasowości.
Konsument we mgle
Znaczące różnice wykryto także w innych bardzo popularnych produktach. Niemiecki Lipton Ice Tea ma wyższą wartość ekstraktu herbacianego i jest słodzony jedynie cukrem, za to polski cukrem, fruktozą i glikozydem fruktozowym. Czekolada Milka w Niemczech ma 18 proc. orzechów, a w Polsce 16 proc., choć na obu opakowaniach było napisane „17 proc. orzechów”. W chipsach Monster Munch w Polsce było o 1 pkt. proc. mniej piure ziemniaczanego, co uzupełniono glutaminianem sodowym.
UOKiK sprawdził również, jak wygląda wśród Polaków świadomość wyżej opisanego „zjawiska”. 32 proc. pytanych odpowiedziało, że zdaje sobie sprawę z tego, że produkty znanych marek dostępne nad Wisłą mają gorszy skład niż te z Europy Zachodniej. Jednak wśród Polaków, którzy mieli doświadczenie w nabywaniu tych produktów za granicą, świadomość gorszego składu w Polsce miało już 64 proc. pytanych. Jak widać, wyjazdy zagraniczne rzeczywiście poszerzają horyzonty. Najbardziej świadomą w tym zakresie grupą wiekową były osoby w wieku 40-49 lat.
W reakcji na badanie UOKiK dotyczące gorszej jakości produktów na polskim rynku świadomość konsumencką Polaków zbadał także NIK. Niestety, wyniki nie były optymistyczne. Znajomość instytucji, które chronią polskich konsumentów, jest w naszym kraju fatalna. Najbardziej rozpoznawalną z nich jest rzecznik konsumentów, którego znało 39,5 proc. pytanych. UOKiK znał jedynie co czwarty pytany, a Inspekcję Handlową zaledwie co dziesiąty. Nic więc dziwnego, że pomocy w zdobyciu informacji o prawach konsumenckich Polacy najczęściej szukają w internecie – tak robi prawie 40 proc. z nas. Do UOKiK zgłasza się jedynie co czwarty Polak, a do Inspekcji Handlowej mniej niż co dziesiąty.
Dyrektywą w podwójne standardy
Na szczęście problem stał się na tyle głośny, że zaczęły go podnosić także władze państw członkowskich UE – oczywiście przede wszystkim tych poszkodowanych. W 2017 r. temat pojawił się chociażby na szczycie państw Grupy Wyszehradzkiej w Bratysławie. Prezydenci czterech państw naszego regionu jednoznacznie wypowiadali się przeciw tego rodzaju praktykom, a prezydent Słowacji wprost stwierdził, że oczekuje od Komisji Europejskiej zajęcia się tą sprawą.
Apel prezydenta Słowacji nie pozostał bez odpowiedzi i instytucje europejskie na poważnie zajęły się sprawą, która jeszcze parę lat temu była przemilczana. Dwa tygodnie temu „Dziennik Gazeta Prawna” poinformował, że prace nad dyrektywą zbliżają się ku końcowi, choć nie znana jest jeszcze jej końcowa treść. Wciąż rozważane są dwa warianty – bardziej restrykcyjny, za którym opowiada się Parlament Europejski, i bardziej liberalny. Według wariantu ostrzejszego, powstanie całkowity zakaz różnicowania składów produktów – tego typu działania zostaną wpisane na listę nieuczciwych praktyk handlowych. Wariant liberalny zakłada, że każdej sprawie z osobna będzie się przyglądać krajowy organ nadzoru, by ocenić, czy lokalny konsument jest w danym przypadku poszkodowany, a różnica jest uzasadniona czynnikami obiektywnymi (np. trudna dostępność danego składnika w kraju). W obu przypadkach organy nadzoru będą mogły nakładać kary dla niesubordynowanych koncernów – do 10 mln euro w wariancie restrykcyjnym lub do 4 proc. obrotów handlowych według propozycji KE.
Pozostaje trzymać kciuki, by przyjęto jednak wariant restrykcyjny, gdyż ten liberalny będzie zwyczajnie nieskuteczny. Produktów na rynku jest tyle, że gdyby UOKiK chciał przyjrzeć się każdemu przypadkowi z osobna, to musiałby nie robić już nic innego. Dyrektywa w wariancie liberalnym co najwyżej nieco ograniczy te praktyki o najbardziej głośne przypadki, jednak na pewno nie wyruguje ich w całości. Trudno też uzasadniać różnice w produktach gorszą dostępnością składników, w dobie globalizacji i rozwiniętej sieci transportu. Przecież nie mówimy o różnicach występującymi między Polską a Chinami, tylko Polską a sąsiednimi Niemcami czy niewiele dalej położoną Francją. Jeśli nasz region ma przestać być wreszcie rynkiem drugiej kategorii, stosowanie podwójnych standardów przez koncerny spożywcze musi zostać wpisane na listę praktyk zakazanych.