Po tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, można już niestety mieć pewność – nasze życie publiczne stoi na krawędzi wojny religijnej. I wbrew przewidywaniom nie sprawiła tego Wiosna Roberta Biedronia, ale kilka decyzji władz Warszawy, przede wszystkim prezydenta Rafała Trzaskowskiego i jego zastępcy Pawła Rabieja, dotyczących podpisania przez stolicę tzw. karty LGBT+.
Deklaracja Jarosława Kaczyńskiego, który stwierdził, że PiS stanie na czele frontu obrony rodziny i młodzieży przed deprawacją, pokazuje, że partia rządząca jest świadoma wielkiego ładunku politycznego, jaki może mieć prowadzenie sporu o sprawy dla światopoglądu fundamentalne. W tym sporze Platforma i Koalicja Europejska ustawiona jest w roli tych, którzy pod płaszczykiem tolerancji wobec homoseksualistów prowadzić chcą akcję deprawowania dzieci, a PiS z kolei w roli obrońcy tradycyjnych wartości. To oczywiście wielkie uproszczenie, ale w polityce istotne są nie tyle fakty, ile narracje, czyli opowieści tłumaczące rzeczywistość, jednoczące wspólnotę wokół politycznych celów, wokół pewnych tożsamości itd.
Sytuacja ta jest i będzie wielkim problemem dla polskiego Kościoła. Jak zauważyłem kilka dni temu w „Rzeczpospolitej”, oznacza to bowiem, że Kościół w tej wojnie cywilizacyjnej przez PiS będzie wzięty za zakładnika. Z jednej bowiem strony nauczanie Kościoła jest jasne: homoseksualistom należy się szacunek jako ludziom, którzy mają niezbywalna godność. Równocześnie jednak ich aktywność seksualna jest przez Katechizm Kościoła katolickiego traktowana jako nieuporządkowanie i grzech. Dlatego też stanowisko Kościoła warszawskiego jest jasne: podpisane przez dwóch biskupów diecezji warszawskiej oraz warszawsko-praskiej, którzy stwierdzili, że wszelka edukacja seksualna powinna zaczynać się w rodzinie i nie można prowadzić działań wychowawczych, konsultując ich wyłącznie ze środowiskami LGBT bez porozumienia z rodzinami.
Jednak nie miejmy złudzeń – liderom PiS nie chodzi wyłącznie o wartości oraz o moralność. Sprzeciw wobec karty LGTB+ jest kolejnym narzędziem politycznym. A zarazem to działanie jest zgodne z nauczaniem Kościoła, dlatego też Kościół nie będzie mógł – ani też nie powinien – się od niego odcinać. Ale równocześnie nie wszystkie działania partii rządzącej będą zasługiwały na aprobatę ze strony Kościoła. Dlatego też sytuacja będzie niezwykle skomplikowana: jak nie dać się wykorzystać politykom, którzy ogłoszą się teraz obrońcami Kościoła i tradycyjnych wartości, a równocześnie jak jednoznacznie głosić swoją naukę w porę i nie w porę. Dlatego mam wrażenie, że to będzie dla Kościoła jedna z trudniejszych kampanii. Coraz bowiem wyraźniej widać sekularyzację polskiego społeczeństwa. W coraz większej liczbie spraw ważnych dla Polaków to nie Kościół okazuje się przewodnikiem.
Jednocześnie widać zjawisko odchodzenia od Kościoła ludzi w pewnym sensie na złość PiS. Dobrze to było widać po tym, jak Jarosław Kaczyński ogłosił, że chce bronić najmłodszych. Wiele osób zaczęło nagle pałać sympatią do karty LGBT+, niejako by nie stanąć po stronie PiS. Dla Kościoła będzie to jak stąpanie po polu minowym. A ten rok może się okazać dla losów Kościoła w Polsce przełomowy.