Niektórzy chyba jednak nie zapamiętali. Może byli na wagarach? Teraz namawiają do wagarowania innych. Dziwne to wagary, na które zwiali sami nauczyciele. Załatwili sobie lewe zwolnienia lekarskie i siedzą w domach. To ma być ich strajk przeciwko zbyt niskim pensjom. Strajk, którego nie ma, bo przecież nikt go nie ogłosił. Przewodniczący ZNP Sławomir Broniarz też nie nazywa go strajkiem, ale „inicjatywą”, z którą jego związek nie ma nic wspólnego. Ale on oczywiście popiera sytuację, w której chorzy nauczyciele wreszcie zaczęli dbać o zdrowie.
Pan Broniarz mówi to z dyskretnym uśmiechem, patrząc prosto w obiektyw kamery. Gdyby istniał konkurs na najwyższy szczyt Himalajów obłudy, proponowałbym przyznać go wychowawcy Broniarzowi. Bo co powie teraz swoim byłym uczniom, którym jako nauczyciel historii musiał przecież chociażby wspominać o takich postaciach naszych dziejów, jak Andrzej Frycz Modrzewski czy autor cytowanej maksymy Jan Zamoyski? Czy będzie im wmawiał, że gdyby żyli, przyklasnęliby dziś „inicjatywie” grona pedagogicznego? Czy będzie równie sprytnie, jak czynił to przed kamerami, sugerował, że patroni setek polskich szkół praktykę masowego pobierania fałszywych L4 dziś postawiliby za wzór do naśladowania dla młodego pokolenia?
Co powie teraz Rafał Jankowski, szef NSZZ Policjantów, idącemu za kratki wyłudzaczowi VAT? Że jednym wolno, a drugim już nie? Co powiedzą pracownicy sądów, którzy w „proteście” również poszli na chorobowe? Znamy powiedzenie o drogowskazie nieidącym w kierunku, jaki wskazuje. Ale tutaj nastąpiła drastyczna zmiana jakości, bo drogowskaz ruszył. I niestety, właśnie tam, gdzie innym zabrania. Co mają powiedzieć stojącym w kolejkach po numerek ludziom lekarze, którzy wystawiali świadectwo choroby zdrowym policjantom i nauczycielom? Bo powiedzmy otwarcie, że dużą część „protestujących” stanowili ludzie zdrowi.
Nie chodzi o to, że policjanci czy nauczyciele nie mają prawa do walki o poprawę warunków pracy. Mają je na równi z przedstawicielami wszystkich innych zawodów. Ale nie zapominajmy, że niektóre z nich są zawodami publicznego zaufania. A tutaj już nie godzi się pewnych metod używać. Nawet gdy są skuteczne, a przy tym wymagają mało wysiłku. A może właśnie dlatego.
Jak świat światem, słowa takie jak „strajk” i „protest” wiązały się z czynnikiem osobistego ryzyka. Oznaczają one wybór doraźnych przykrości na rzecz celu, o który walkę się podejmuje. Trzeba umieć się postawić – szefowi, korporacji, a być może i państwu, z jego aparatem przymusu. To wszystko kosztuje, ale im więcej kosztuje, tym trwalsze owoce przynosi w razie zwycięstwa. Chyba właśnie tej zasady uczyły nas dotąd w szkołach pokolenia nauczycieli?
Obecna „inicjatywa” żadnym protestem nie jest. Tchórzliwe chowanie się pod kołdrą, by pod fałszywym pretekstem pobierać pieniądze z publicznej kasy, może nawet przynieść nauczycielom jakieś doraźne korzyści. Ale w dalszym biegu okaże się stratą – zarówno dla nich samych, jak i dla państwa.