Jezus powiedział do św. Faustyny: „Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej męki większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi”.
– Jeden z moich uczniów powiedział mi, że uwierzył w Jezusa po tym, jak obejrzał Jego mękę w filmie Pasja Mela Gibsona. Obejrzał, wyłączył telewizor i uwierzył. Pamiętam, że kiedy byłem w Rzymie, w bazylice św. Praksedy modliłem się przy słupie, przy którym według tradycji Jezus był biczowany. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Bł. Katarzyna Emmerich, według której objawień została nakręcona Pasja, pisała z detalami o rzymskich narzędziach tortur, które dosłownie wyrywały Jezusowi kawałki ciała. Pomyślałem wtedy, że On tyle dla mnie zrobił: jak wygląda moja odpowiedź? Pojawiło się we mnie pragnienie, aby jeszcze bardziej oddać Mu swoje życie, próbować jakoś mocniej na tę Jego niesamowitą miłość odpowiedzieć. Inaczej też spojrzałem na swoje cierpienie. Wiele problemów po prostu straciło swoją rangę. Męka Jezusa pomaga złapać właściwą perspektywę w naszym życiu.
Krzyż zdążyliśmy już sobie oswoić. Nie robi on już na nas większego wrażenia.
– Niestety, często krzyże, na które patrzymy, nie odzwierciedlają wielkości ofiary Jezusa. Część z nich jest bardzo estetyczna, sterylna i higieniczna. Krzyż stał się niejednokrotnie symbolem bogactwa, biżuterią czy dekoracją mieszkania. Dlatego ważne jest to, aby medytować wszystkie etapy męki Jezusa, nie omijając tych najbardziej drastycznych. Dzisiaj wielu z nas ucieka przez cierpieniem i bólem. Droga krzyżowa może być dla nas wstrząsająca. Ważne, aby zadać sobie wtedy pytanie, czy naprawdę mam relację z Jezusem, czy moja wiara jest na poziomie religijnej tradycji.
Jezus cierpiał jednak nie tylko w sposób fizyczny.
– Tak. Może nawet to niewidoczne dla nas cierpienie psychiczne i duchowe było większe niż to fizyczne? Wiązało się ono z poczuciem odrzucenia, upokorzenia ze strony ludzi, którzy wyszydzali Go, nakładając Mu cierniową koronę, rzucali w Niego wyzwiskami, pluli na Niego, obnażyli Go z szat. Tego cierpienia wewnętrznego nie widać wyraźnie w czternastu stacjach. Dostrzegamy je dopiero, gdy w swoim sercu zaczynamy Jezusowi towarzyszyć, gdy staniemy obok Niego przed Piłatem, gdy będziemy pomagać Mu powstać z kolejnych bolesnych upadków. Dostrzeżemy też, jak bardzo musiał czuć się samotny, gdy pod krzyżem stało zaledwie kilka osób. To wtedy dostrzeżemy, że Jego ofiara była całkowita i totalna. Jezus dał się totalnie wyniszczyć na każdej płaszczyźnie.
Pokazał swoją słabość, upadając pod ciężarem krzyża.
– Ilość upadków jest tutaj symboliczna. Prawdopodobnie Jezus upadał o wiele więcej razy. Te upadki mogą dawać nam nadzieję: nie jest ważne, ile razy upadamy, ale ile razy powstajemy. Nie jest ważne, jak wielki jest upadek, ale jaka jest determinacja, by iść do końca i się nie poddawać. Upadek to doświadczenie głęboko wewnętrzne, doświadczenie własnej słabości i tego, że mimo iż nie chcemy grzeszyć, nie zawsze nam się to udaje. Jest to moment upokorzenia, moment wielkiego bólu. Jezus nas nie oskarża, ale pomaga wstać w sakramencie pokuty. To wtedy Jezus, który sam przylgnął do ziemi, podnosi nas i pomaga odzyskać poczucie naszej godności.
My sami swoje cierpienie, śmierć i krzyż najchętniej wymazalibyśmy ze słownika. Jednak nadal przychodzimy do kościoła, aby rozważać mękę Jezusa.
– Droga krzyżowa to szczególne nabożeństwo. To czas dla ludzi, którzy szukają czegoś więcej. To czas dla tych, którzy nie chcą przeżywać swojej wiary jako czegoś powierzchownego, ale widzą ją jako relację z drugą Osobą, z Bogiem. I to motywuje ich do tego, aby wejść w to, co On przeżywał, i spojrzeć na Jego cierpienie. To czas dla ludzi, którzy chcą zatrzymać się w życiowym pędzie i medytować tajemnicę, której nie jesteśmy w stanie pojąć i zrozumieć. Męka Jezusa powinna wywoływać w nas rezonans.
Rezonans emocjonalny?
– Nie chodzi tylko o przeżywanie emocji: smutku, żalu, poczucia winy. Nie chodzi tylko o zapłakanie nad naszym grzechem i nad Jego miłością. Na pewnym etapie jest to bardzo potrzebne, ale same emocje mogą spłycić przekaz płynący z Krzyża. Chodzi o to, abyśmy przeżywali Jego mękę całym sobą, całym sercem, bardzo głęboko. To powinno skłaniać nas do dwóch podstawowych refleksji. Po pierwsze do zauważenia, że Jezus przyjął na siebie niesamowity ogrom cierpienia. A po drugie, że przyjął to cierpienie z miłości do nas. Ten zachwyt nad miłością Boga powinien nas prowadzić do zadziwienia, do pewnej konsternacji nad tym, że Bóg pokochał nas w sposób absolutny mimo naszej obojętności i niewdzięczności. Droga krzyżowa nie ma prowadzić nas tylko do współczucia Jezusowi. Ma nas prowadzić do jeszcze większego zakochania się w Nim samym.
Która stacja drogi krzyżowej jest Księdzu szczególnie bliska?
– Ostatnia. Złożenie Pana Jezusa do grobu. Zarówno gdy sam prowadzę nabożeństwo, jak i kiedy jestem uczestnikiem, zawsze wtedy myślę o moim życiu. O tym, że czasami widzę, że jakaś sytuacja jest beznadziejna, tak jak ta, kiedy umarł Jezus. Warto patrzeć na pusty grób Jezusa jako miejsce prawdziwej nadziei, że Bóg z każdej sytuacji może wyprowadzić dobro, tak jak z beznadziei grobu wyszedł Jezus zmartwychwstały.
Krzyż może być dla nas symbolem pocieszenia?
– Jezus podjął to wielkie cierpienie za nas, abyśmy my nie musieli go podejmować. Abyśmy my mieli życie. Jeżeli zbliżymy się i przylgniemy do krzyża, to on stanie się dla nas pociechą. On uświadamia nam, że w naszym cierpieniu nie jesteśmy sami, że Jezus nam stale towarzyszy i rozumie nas. Największym pocieszeniem jest dla nas oczywiście zmartwychwstanie. Kto towarzyszy Jezusowi w Jego męce, będzie też towarzyszył Mu w Jego chwale.
Ks. Marek Piedziewicz, wikariusz parafii św. Mikołaja w Elblągu, katecheta, duszpasterz młodzieży. Absolwent dziennikarstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Autor książki Drogi krzyżowe.