H.S.: Bo nie lubię. Wiem, że to pamiątka dni postu i modlitwy Jezusa na pustyni. Że to czas przygotowania do Paschy, największego misterium naszej wiary. Ale coś tu jest dzisiaj nie tak. Denerwuje mnie, że w tym czasie wciąż słucham o nawracaniu. Tu całe rekolekcje wielkopostne o nawróceniu, tam świadectwa nawrócenia. Spektakularne, wstrząsowe – i ludzie najczęściej wcale nie przeżywają tego jak czegoś, co ich dotyczy. Nieraz pytają, z czego się mają właściwie nawracać? Jeśli na dodatek mają świadomość, że żyją w miarę normalnie, że nie popełniają żadnych wielkich grzechów…
M.B.: To co w takim razie z tym zrobić? Słów Jezusa przecież nie da się ani odwołać, ani zlekceważyć.
H.S.: Jezusowi musi chodzić o coś głębszego i jednocześnie prostego, ludzkiego. Oczarowało mnie kiedyś jedno zdanie. Moja magistrantka pisała pracę o Dziennikach Anny Kamieńskiej, więc i ja musiałem je przeczytać. Któregoś dnia poetka zapisała tam: „Jaki piękny dzień. Znowu się nawróciłam”. Tylko tyle… Bardzo mi się to podobało! I lubię też, kiedy Liebert pisze: „Jedno wiem i innych objawień / nie potrzeba oczom i uszom / uczyniwszy na wieki wybór / w każdej chwili wybierać muszę”. Jeśli nawracanie ma mieć sens, to rozumiane właśnie jako takie stałe wybieranie.
M.B.: Wybieranie między czym a czym?
H.S.: Najbardziej ogólnie: między sobą a Innym. Św. Augustyn pisał, że człowiek to homo incurvatus in se, czyli jest jakoś „skrzywiony w sobie, na siebie”, koncentrujący się na sobie, a nie na Bogu.
M.B.: Może się jakoś przed tym obronić?
H.S.: Musi zachować czujność życia. Oczywiście, jeśli zdradzasz, to nawróć się tu i teraz, przestań! Jeśli palisz papierosy, a na dodatek jesteś młody, to rzuć to natychmiast! Tu trzeba być twardym i to wymaga jasnego i konkretnego aktu nawrócenia. Ale oprócz tego jest jeszcze to nawracanie podstawowe, ta troska o to, żeby – jak zachęca Franciszek na Wielki Post – nie wyziębić swojego serca, żeby nie zgnuśnieć, nie dominować nad innymi, wciąż się z nimi nie porównywać, nie zazdrościć. Ale tak naprawdę w tym podstawowym nawróceniu chodzi o to, że wszyscy powinniśmy stawać przed Bogiem w takiej postawie, jak w czasie Mszy św., kiedy mówimy: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu”. Tam przecież nie chodzi tylko o przypominanie sobie konkretnych win, ale na pierwszym miejscu o przyjęcie postawy celnika, który wali się w piersi, bo wie o swoim „skrzywieniu”. O swoim braku miłości. O tym, że w jego życiu istnieją dziesiątki ważniejszych spraw niż miłość Boga i miłość bliźniego.
M.B.: Może właśnie w tym tkwi istota wielkopostnego nawrócenia?
H.S.: I jeszcze w motywacji. Chodzi o to, żeby się stale nawracać, bo stale mamy do czynienia z Objawieniem. Jezus stale domaga się od nas miłości nieprzyjaciela. Stale pyta, czy Go dostrzegam w głodnym, spragnionym, anonimowym, zepchniętym na margines. Wciąż wyjaśnia mi, kto jest moim bliźnim.
M.B.: Nie wiem, czy czegoś w Wielkim Poście sobie nie przeakcentowaliśmy. Zaczęliśmy go traktować jako czas odmawiania sobie czegoś, a nie czas karmienia się czymś. Podejmujemy postanowienia: nie jemy, nie pijemy, nie palimy, wyłączamy Facebooka – ale nie wstawiamy nic w to miejsce. To tak, jakby w ogrodzie próbować wyplenić chwasty, ale potem zostawić gołą ziemię. Kwiaty same tam nie wyrosną, a chwast zaraz wróci. Dlatego gdybym miała dawać jakieś rady na Wielki Post, powiedziałabym: idź do teatru, idź do kina na mądry film, przeczytaj dobrą książkę. Nakarm się czymś!
H.S.: Po co?
M.B.: Żeby się człowiek zachwycił czymś, co nie jest nim samym. Czymś, co nie jest ziemskie, czymś metafizycznym. Żeby odkręcić to incurvatus in se.
H.S.: Żeby wyrwać się z tego diabelskiego kręgu samego siebie…
M.B.: Żeby dać szansę Bogu. Brakuje mi w Wielkim Poście mówienia o otwieraniu człowieka na inną rzeczywistość. Bierzemy w okowy swoje ciało, ale co dzieje się z duszą? Przecież nadal, jakkolwiek wzniośle brzmią nasze postanowienia, skupiamy się na sobie! Wciąż w centrum jestem ja, ja i moje ciało, ja, ja, ja. To ma być nawrócenie? Kiedyś pewien ksiądz postanowił pokutować i przeżył cały Wielki Post bez mięsa, wyłącznie na rybach. Jemu pewnie nie było łatwo, ale na pewno łatwiej niż gospodyni i budżetowi parafialnemu. Gdzie tu odejście od incurvatus in se? Przecież nie chodzi wcale o to, co jemy – ale o to raczej, żeby nieważne było, co jemy. Żeby ważniejszy był Bóg i człowiek niż to, co tam ląduje na talerzu.
H.S.: Fajnie to chwyciłaś: otwórz się na transcendencję. Wyjdź na spacer i pogap się na wieczorne miasto. Posuń się, przestań być ważny i zrób miejsce dla Boga, dla Innego. A kiedy otworzysz się na Boga, zaczniesz się modlić. Staniesz przed Nim bezinteresownie, z całym swoim życiem. W Środę Popielcową Kościół czyta fragmenty Kazania na górze o autentycznym poście, jałmużnie i modlitwie. „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy”. W grece obłudnicy to hipokritai – hipokryci, kryjący się za maskami. Te maski mogą być różne: modlitwa wymuszona, kiedy mam poczucie, że muszę odmówić ileś. Modlitwa, w której wiecznie czegoś się od Boga domagam. Na modlitwie chodzi przede wszystkim o to, żeby przed Nim być.
M.B.: Czyli adoracja?
H.S.: Adoracja. Pamiętasz, jak jakiś prosty wieśniak odpowiedział św. Janowi Vianneyowi, gdy ten dziwił się, dlaczego tak długo klęczy w kościele, wpatrzony w tabernakulum? „Ja patrzę na Niego, On patrzy na mnie”. I to wystarczy. Dlatego jak już coś pięknego zobaczysz, coś mądrego przeczytasz, jak już się otworzysz na to, co nie jest tobą, idź na adorację. Idź posiedzieć do pustego kościoła, nigdy przecież pustego, żeby On na ciebie patrzył.
M.B.: W sumie chyba całkiem ładny nam wyszedł ten sposób na wielkopostne nawrócenie.
H.S.: No, dobrze, może teraz pójdziemy na kawę do „Kawiarenki pod Trąbami”?
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego