Logo Przewdonik Katolicki

Kościół bez kiczu

Monika Białkowska

Który kościół jest piękny: ten w Licheniu czy w Łagiewnikach? A może oba są do poprawki? Czy spór o to ma jakieś znaczenie?

Kościół powinien być piękny: to tak oczywiste, że aż wstyd o tym pisać. Oczywistość kończy się, gdy trzeba piękno zdefiniować tak, by nikt nie miał wątpliwości i wszyscy byli zgodni, że to jest piękne, a tamto piękne nie jest.
 
Co jest piękne?
Z jednej strony mamy do czynienia z estetyką Lichenia, który przyciąga tysiące pielgrzymów i wzbudza ich zachwyt. Z drugiej strony widzimy prostotę i czystość formy sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, także przez tysiące wiernych uważanego za piękne. Jeden i drugi kościół ma swoich miłośników, którzy będą go bronić – również w kwestiach estetycznych.
Określenie, co jest piękne, choćby w tak wąskiej dziedzinie, jak estetyka kościołów, nie jest proste. Próbę takiego określenia podjęli artyści i ludzie Kościoła już w 1984 r. na konferencji w Rogóźnie – świadomi kryzysu, w jakim znaleźli się pod socjalistyczną władzą. Podjął ją również Kościół w Polsce podczas zwołanego w 1991 r. II Synodu Plenarnego. Już samo prześledzenie różnic między tekstami roboczymi a ostateczną wersją przyjętych w 1999 r. dokumentów synodalnych świadczy o tym, że spór o piękno nie należy do najłatwiejszych.
 
Na własną rękę
Zabytki w Polsce są dziś na ogół świetnie zabezpieczone i przy wykorzystaniu środków unijnych doprowadzane do stanu, w jakim przed nami widzieli je tylko ich budowniczowie. W zasadzie trudno już znaleźć zabytkowy kościół, który nie byłby odpowiednio zadbany. Przepisy regulują kwestie współpracy proboszcza z konserwatorem zabytków. Konserwator ma obowiązek czuwać nad poprawnością prowadzonych prac i nad tym, by służyły one przywracaniu pierwotnego stanu i zachowaniu spójności estetycznej. To ogranicza czasem swobodę księży w remontowaniu budynków kościelnych, ale jednocześnie sprawia, że przy remontach niemożliwe jest hołdowanie mniej wyrobionym gustom. Przynajmniej w teorii chroni to zabytkowe kościoły przed płynącymi wprawdzie ze szczerego serca, ale w efekcie mało udanymi próbami „naprawiania” przez amatorów – wystarczy tu przypomnieć słynnego hiszpańskiego „Jeżusa” z Borji.
 
Pamiątki po komunie
Ochrona zabytków stoi w Polsce na niezłym poziomie – nieco gorzej mają się kościoły współczesne, budowane po II wojnie światowej. Przez lata PRL budowa nowych kościołów była przez władze bardzo utrudniana. Jeśli już proboszcz otrzymał na taką budowę zgodę, zmagać się musiał nie tylko z powszechnym brakiem materiałów budowlanych. Władze wydawały pozwolenie na budowę na terenach, które były wymagające, podmokłe albo bardzo piaszczyste. Z przedstawianych kilku projektów kościoła wybierały ten, który był najtrudniejszy w budowie i najtrudniejszy w utrzymaniu. Lokalni architekci nie uczyli się projektowania obiektów sakralnych – wśród budowanych gęsto kościołów zdarzały się więc i takie, które były albo koszmarnie udziwnione, albo adaptacje projektów z zachodniej Europy, niepasujące do polskiego krajobrazu, nieliczące się z rodzimymi tradycjami czy po prostu z polską pogodą.
 
Gigantyzm
Łatwo jest dziś krytycznym okiem patrzeć na tamte budynki, jeśli nie pamięta się realiów epoki. Kontekst czasów rozgrzesza księży, którzy architektoniczne koszmarki budowali – inaczej kościoła w ogóle by nie mieli. Nie rozgrzesza jednak architektów ich tworzących ani tych, którzy dziś próbują tamte tradycje wielkich i niefunkcjonalnych gmachów kontynuować.
O to, jakie powinny wyglądać nowe kościoły, spierać się powinni architekci i teolodzy. Wspomniany II Synod Plenarny próbował wyznaczać kierunki tej dyskusji. W dokumentach roboczych zapisano wówczas: „Architektura nie powinna być triumfalistyczna, nie powinna grzeszyć gigantyzmem, który urąga praktyczności i podnosi koszty eksploatacji, choćby w zakresie ogrzewania. Nadmierne przeszklenie i wysokość wnętrza urąga postulatowi, o jakim często mówił ks. prymas Wyszyński, który pragnął, by nowe świątynie były przede wszystkim wspólnototwórcze”
Radykalne stwierdzenia, zawarte w dokumentach roboczych, nie trafiły do ostatecznej wersji dokumentów synodalnych. Jako kryterium piękna zostało w nich jedynie sformułowanie o tym, że projekty kościołów nie powinny przejmować wzorów obcych, które nie liczą się z naszymi tradycjami religijnymi, z naszych krajobrazem i obrazem miast.
 
Wokół ołtarza
W tym roku w jednej z diecezji księża otrzymali z kurii przypomnienie, dotyczące świątecznego wystroju kościołów – by nie zamieniać prezbiterium w szopkę bożonarodzeniową.
W kościele wierni zbierają się przy ołtarzu na Eucharystii. To ona jest pierwszym motywem, dla którego kościół się buduje i czyni go pięknym. Gdyby nie miała być w nim sprawowana Eucharystia, budowa kościoła nie miałaby sensu. To dlatego ołtarz, niezależnie od okresu liturgicznego, zawsze ma pozostawać w centrum kościoła i nie ma nic, co miałoby prawo go przesłonić. Dotyczy to nie tylko bożonarodzeniowej szopki, ale również okolicznościowych dekoracji czy nawet kwiatów, stawianych na ołtarzu w taki sposób, że przysłaniają kielich i patenę. Altarocentrym, czyli koncentracja wokół ołtarza, nie musi oznaczać zupełnej pustki wewnątrz kościoła – ale żeby uwaga wiernych nie była odwrócona od ołtarza żadnym innym elementem wystroju, potrzeba współpracy księdza, architekta, architekta wnętrz i plastyka. „Dobrze jest, gdy wszystko jest zaplanowane od początku, choć realizowane stopniowo – przypominali uczestnicy synodu. – Projekt jest dziełem określonego twórcy i po zatwierdzeniu przez władze kościelne i terytorialne nie powinien być arbitralnie zmieniany przez inwestora: obowiązuje tu respektowanie prawa autorskiego.
 
Bez przepychu
Piękne wnętrze kościoła, zgodnie z tym, co mówił Sobór Watykański II, powinno charakteryzować się szlachetną prostotą i wysokim poziomem artystycznym, a nie przepychem kosztownych tworzyw – a tym bardziej nie takich materiałów, które kosztowne tworzywa jedynie udają. Synod Plenarny w dokumentach roboczych zwracał uwagę na to, żeby we wnętrzach polskich kościołów odważniej wykorzystywać te materiały, które są dla naszych budowli charakterystyczne – a więc nie tyle marmur czy złoto, ile raczej cegłę, ceramikę czy drewno. W ostatecznej wersji dokumentów ogranicza się już tylko do zachęty do wprowadzania do kościołów charakterystycznych dla polskiej tradycji motywów i materiałów oraz – co ciekawe! – do współpracy z twórcami ludowymi.
 
Ile Matek Boskich?
Szlachetna prostota, o której mówi sobór, każe również wziąć w karby porywy pobożności, która na każdej ścianie pragnie wieszać oblicza Matki Bożej: w ołtarzu miejscowa patronka, przy niej wizerunek Jasnogórskiej, pod nią figurka Fatimskiej. Sobór – a za nim synod – mówi o przemyślanym projekcie ikonograficznym kościoła tak, żeby kościół nie był przeładowany. Zwraca również uwagę na to, co wciąż jest wielką bolączką wnętrz polskich kościołów, i pisze, że „stanowczo trzeba zerwać ze zwyczajem tandetnych dekoracji okolicznościowych, wykonywanych z nieodpowiednich tworzyw. Nie licują z charakterem wnętrza kościelnego transparenty, gabloty i plansze”.
 
Stylizacje są puste
Powyższe zasady to tylko próba uchwycenia tego, co w pięknie nieuchwytne. Po co to wszystko, skoro komuś podobają się trzy Matki Boże w jednym kościele, ozdobione papierowymi wstążkami, na postumentach ze styropianu stylizowanego na marmur?
Prof. Stanisław Rodziński, zasłużony krakowski artysta, na wspomnianej wcześniej konferencji w Rogóźnie odpowiadał: „Stylizacje, nawet najlepsze, są puste. Kościół nie może zadowolić się już słodyczą stylizacji, gdyż dramat życia, w tym dramat całego wyboru między dobrem a złem, wymaga sztuki sakralnej, która ma dopomagać człowiekowi w zrozumieniu cierpienia i odkupienia. Nijaka forma, Pan Bóg malowany tylko farbą i pędzlem, a w istocie laicka sztuka sakralna nie spełni oczekiwań współczesnego Kościoła. Nie spełni też ona oczekiwań współczesnego człowieka”.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki