Logo Przewdonik Katolicki

Ormianin duszę ma rozdartą

Jarosław Jurkiewicz
FOT. PATRYK BIERSKI

W niewielkim Szczecinku mieszka dwadzieścia ormiańskich rodzin, w sumie blisko osiemdziesiąt osób. Chcą, by Polacy poznali ich bogatą tradycję.

Yurik Khurshudyan w samochodzie słucha ormiańskiej muzyki. Raz w tygodniu z kolegami Ormianami na orliku gra w piłkę nożną. A w telewizji najchętniej ogląda polskie kabarety. – Na kabaret „Potem” mogę patrzeć bez końca – mówi z uśmiechem.
Dużo przeszedł, zanim osiągnął taką stabilizację.
 
Jesteśmy braćmi
W radzieckiej Armenii skończył szkołę muzyczną. Miał własną kapelę. Kłopoty zaczęły się w 1988 r., gdy w kraju doszło do tragicznego trzęsienia ziemi. Zginęło 25 tys. ludzi. Całe miasta legły w gruzach.
Wkrótce w posadach zaczął chwiać się Związek Radziecki. W dodatku na Kaukazie zrobiło się gorąco. Przygraniczny konflikt między Armenią a Azerbejdżanem przerodził się w otwartą wojnę. Poszło o Górski Karabach, obszar na terenie Azerbejdżanu od wieków zamieszkały przez Ormian, i o Nachiczewan, teren między Armenią a Turcją zdominowany przez Azerów. – Każdy chwytał za broń. Miałem 23 lata i też zgłosiłem się na ochotnika – wspomina Yurik. – Patriotyzm – dodaje.
Wojna ucichła, ale najbogatsza niegdyś republika ZSRR znalazła się w zapaści. Sahakanush Khurshudyan, żona Yurika zapamiętała ten czas tak: prąd włączany na godzinę, woda na godzinę, ogromne kolejki, brak pracy, pieniądze bez wartości. – Wszystko było na kartki, nawet chleb. W Polsce też kiedyś mieliście kartki? – upewnia się.
Yurik na początku lat 90. kilka razy był w Polsce. Przyjeżdżał na tydzień–dwa. Handlował czym się dało: bielizną, sprzętem domowym, narzędziami, nićmi. W 1993 r. zabrał do Polski rodzinę. Znajomy wyjechał wcześniej. Miał zatrzymać się w Szczecinie, przypadkiem trafił do Szczecinka. – To i my pojechaliśmy do Szczecinka. Planowałem, że po roku wrócimy – opowiada. – Z tego roku zrobiło się już 25 lat.
W Armenii zostawił rodziców, dwóch braci i dwie siostry. – Ojciec był u nas dwa razy, mama raz. Bardzo im się podobało. Gdyby wiedzieli, jak było na początku... Dwójka małych dzieci, życie w jednym wynajętym pokoju. Deszcz, mróz, upał: od świtu do zmroku na bazarze. – U nas jest takie podejście: mężczyzna musi! Kobieta dba o to, co się dzieje w domu. A mężczyzna musi utrzymać rodzinę.
Ormianie to naród od wieków zmuszony do życia na emigracji. Armenia liczy dziś 3 mln mieszkańców, poza granicami żyje ponad 7 mln Ormian. W niedużym Szczecinku jest dwadzieścia ormiańskich rodzin, w sumie blisko osiemdziesiąt osób. Prawie wszyscy pochodzą z dużej wsi Awshar leżącej przy granicy z Turcją. Wiedzą o sobie sporo i są solidarni. Na początku października zarejestrowali Szczecineckie Stowarzyszenie Kultury Ormiańskiej.
– U nas można nie być spokrewnionym, a mówić do siebie „bracie” – mówi syn Yurika, Narek Khurshudyan, wiceprezes stowarzyszenia.
 
„Czarny Rosjanin”
Yurik w 1996 r. zarejestrował spółkę. Dziś ma w dzierżawie sklepy z pamiątkami. Większość Ormian ze Szczecinka zajmuje się handlem. Z reguły dobrze im się wiedzie. Z początków pobytu w Polsce przypomina sobie taką scenę. Starsza pani pokazuje znajomej nową koszulę. Znajoma dopytuje, gdzie ją kupiła. „U tych czarnych Rosjan” – odpowiada, wskazując jego stragan. – Wtedy zrozumiałem, jak dużo mamy do zrobienia. Poczuliśmy obowiązek, by krok po kroku pokazywać, kim jesteśmy. Dzięki temu nasze młode pokolenie będzie miało trochę lżej.
Co więc Ormianie ze Szczecinka chcieliby przekazać Polakom? Przede wszystkim, że ich kraj był potężnym królestwem już w czasach starożytnych. Chcieliby też powiedzieć z dumą, że ich ojczyzna to najstarszy chrześcijański kraj na świecie. Kiedy w Armenii chrześcijaństwo zostało uznane za religię państwową (IV wiek), w Rzymie wciąż prześladowano chrześcijan.
Nie można zapomnieć o wielowiekowych związkach Ormian z Rzeczpospolitą. Lista znanych Polaków, którzy mają ormiańskie korzenie, jest długa: Juliusz Słowacki, Zbigniew Herbert, Krzysztof Penderecki, Anna Dymna, Robert Makłowicz.
Ormianie to wreszcie naród, który bardzo dużo wycierpiał. Gdyby przestali o tym mówić, nie byliby już chyba Ormianami. Trzeba wspomnieć o strasznych prześladowaniach, których w 1915 r. wobec Ormian dopuściło się Imperium Osmańskie. W ich wyniku życie mogło stracić nawet półtora miliona ludzi.
Trzy lata temu świat obchodził stulecie rzezi. W Szczecinku było uroczyste nabożeństwo. Potem Ormianie szli z transparentami w marszu milczenia. W ubiegłym roku uroczyście obchodzili 650-lecie obecności ich rodaków na ziemiach polskich. Były wykłady, projekcje filmów, degustacja potraw i wystawa zdjęć znanych ormiańskich osobistości i miast Rzeczypospolitej, w których żyli Ormianie. – W sali centrum kultury nie było wolnych miejsc – wspomina Yurik. I dodaje, że co roku starają się organizować przynajmniej jedną dużą imprezę prezentującą ich kulturę. Włączają się też w akcje charytatywne. Co roku organizują też turnieje piłki nożnej. Przyjeżdżają Ormianie z Gdańska, Łodzi, Bydgoszczy.
 
Gdzie chaczkar, tam są Ormianie
Jedziemy na plac przed kościołem mariackim w Szczecinku. Tu kilka tygodni temu został ustawiony chaczkar, czyli tradycyjny ormiański krzyż kamienny. Twórca z Armenii, Hovik Minasyan, rzeźbił go przez miesiąc. Krzyż został wykonany z tufu, czyli skamieniałego popiołu wulkanicznego. W Armenii wszystko wykłada się tufem: domy, świątynie i ulice. Tuf ma to do siebie, że jego barwa zmienia się w zależności od pogody, natężenia światła czy kąta patrzenia. Każdego dnia można w nim dostrzec coś innego. – To dlatego Osip Mandelsztam nazwał Armenię krajem krzyczących kamieni – mówi Narek Kurshudyan.
Chaczkar to symbol Armenii. Kamienne krzyże można tam spotkać niemal na każdym kroku. Jest też symbolem bólu, bo wiele chaczkarów za granicą, niektóre w barbarzyński sposób, zostało zniszczonych. Na samej górze kwiat niezapominajki, symbol ludobójstwa Ormian. Pośrodku kwitnący krzyż ormiański otoczony winoroślą i owocem granatu. I choć chaczkar wywodzi się z religii, jest nie tylko religijnym symbolem.
Ten ze Szczecinka to znak przyjaźni polsko-ormiańskiej i potwierdzenie obecności Ormian. Uroczyście poświęcił go ks. Nerses Harutyunyan z Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego w Polsce. Były miejscowe władze i ambasador Armenii. Potem otwarto wystawę poświęconą abp. Józefowi Teofilowi Teodorowiczowi, przedwojennemu duszpasterzowi polskich Ormian.
 
Polska – moja druga matka
Mieszkanie Khurshudyanów na parterze poniemieckiej willi. Yurik przynosi olejny obraz. To Ararat, święta góra Ormian. Taki widok musi być w każdym ormiańskim domu.
– U nas wszystko miało w nazwie Ararat: i restauracja, i koniak, i sieć taksówkarska. Moja firma w Szczecinku też się nazywa Ararat, nasza drużyna piłkarska też – śmieje się, dodając, że tę górę dobrze widział ze swojego domu. – W prostej linii to jakieś trzydzieści kilometrów.
W internecie wyszukuje widok klasztoru Chor Virap. Tam brał ślub on i większość rodziny (jego wesele trwało 7 dni, bawiło się 800 gości). Narodowe sanktuarium Armenii, tam zaczęła się historia chrześcijaństwa. Świątynia z Araratem w tle widoczna jest na wielu pocztówkach z Armenii. Tyle że sam Ararat stoi na terytorium Turcji, która nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Armenią. – Gdybym chciał dotrzeć do Araratu, musiałbym jechać przez Gruzję, a to jakieś tysiąc kilometrów.
Mieszkanie zapełnia się znajomymi Khurshudyanów. Każdy ma swoją historię życia. I każdy z tęsknotą spogląda w stronę Armenii. Jak na górę Ararat.
Norik Minasyan już 25 lat mieszka w Szczecinku. W Armenii uczył gry na duduku. To bardzo stary instrument z wyglądu przypominający flet. Jego brzmienie świat poznał dzięki filmowi Ostatnie kuszenie Chrystusa. Narodowy instrument Armenii. – W polskiej kulturze nie ma odpowiednika. To brat Norika wyrzeźbił chaczkar dla Szczecinka. Córka wystąpiła w „Voice of Poland”, teraz studiuje na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym. On sam trzy razy koncertował ze szkołą muzyczną w Szczecinku. Chce nagrać płytę z miejscowym twórcą. Ktoś podaje Norikowi duduk. Na futerale, a jakże!, jest widok Araratu. Ale on nie będzie dziś grał, źle się czuje. Nie da się namówić.
Vahe Poghosyan, 15-letni pływak, przyszedł z ojcem Garuszem. Vahe z sympatią mówi o polskich kolegach.
Jest też córka Yurika, Nare Khushudyan. Kiedy przyjechała z rodzicami do Polski, miała sześć lat. Przez rok z bratem nauczyli się polskiego. Po maturze wyjechała na studia do Erywania. Tam poznała przyszłego męża. Wrócili do Polski, mają dwóch synów, prowadzą handel. – Kiedyś armeński dziennikarz spytał mnie, gdzie czuję się lepiej. Powiedziałam, że w Armenii nie jestem już w pełni u siebie. W Polsce się zaaklimatyzowałam, choć przecież też nigdy nie będę Polką. To tak jak z matką biologiczną i tą, która wychowała. Tam ciągną korzenie, a tu historia życia.
Jest Ashkhen Gulustyan i jej mąż Rafayel. Od 15 lat w Szczecinku. Ashkhen w Armenii skończyła biologię. Ma nadzieję, że kiedyś wróci do zawodu. Przyszli z synem Jiwanem i córką Lilit. Dzieci są w strojach ludowych. – Na początku było bardzo trudno. Chcieliśmy nawet wrócić. Ale już się przyzwyczailiśmy. Bo tam jest dom, gdzie rodzina i dzieci.
 
Toasty mają mądrość
Na stole kawa zaparzona uprzednio w metalowym naczynku, słodkie ciasto i kawałki świeżego melona. – Żona miała pretensje, że tak późno zapowiedziałem gości. Lepiej by się przygotowała – mówi Yurik.
Wspomina, że na początku w Polsce nic mu nie smakowało. Brakowało przypraw. A przecież ormiańska kuchnia zna ponad trzysta różnych przypraw i ziół. – Jemy dużo mięsa, ale to jest zdrowe, bo dajemy dużo ziół. Teraz już wiedzą, gdzie kupić w Polsce przyprawy. By choćby przygotować chorowac: tradycyjny, długi szaszłyk. Albo haszlamę: mięso (głównie jagnięcina) duszone z dużą ilością warzyw.
Symbolem kuchni ormiańskiej jest dolma: rodzaj gołąbka zawijanego w liście winogron. Do wszystkiego podaje się też cienki jak naleśnik chleb lawasz.
– O jedzeniu moglibyśmy do rana – śmieje się Yurik. O zwyczajach, o weselnych toastach, które zawierają mądrość życiową, i o szacunku do starszych także. Chcą uczyć młodych tradycji. Może uda się założyć szkółkę językową i zespół muzyczny?
A tymczasem partyjka tryktraka (stara gra planszowa). Norik Minasyan niepostrzeżenie bierze do ręki duduk. Muzyka płynie gdzieś z głębi duszy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki