Logo Przewdonik Katolicki

Powtórka z sanacji

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ. Piotr Zaremba historyk, dziennikarz, publicysta, komentator polityczny

Pewien mój kolega dziennikarz ogłosił, że nie było afery Komisji Nadzoru Finansowego. Nie było i już. Dlaczego? Bo „wszystko opiera się na słowach agenta SB”. Ten agent to Leszek Czarnecki, wielki bankier, który nagrał szefa KNF Marka Chrzanowskiego.

Nie wymieniam nazwiska dziennikarza, bo bardzo go cenię, a z drugiej strony jest on wyrazicielem bardziej zbiorowego nastawienia prawicowych komentatorów rzeczywistości. Można by powiedzieć, że „imię ich legion”. Jeśli nie ma afery, to dlaczego politycy PiS od tygodnia powtarzają, że państwo zachowało się prawidłowo? Dlaczego tak szybko szef KNF podał się do dymisji? Dlaczego do siedziby Komisji wkroczyli agenci CBA – być może o kilka godzin za późno, ale jednak.
Jak mantra powraca po prawej stronie formułka, że nie ma afery, ale jest problem „niewłaściwego zachowania” Marka Chrzanowskiego. Otóż są takie sytuacje, kiedy niewłaściwe zachowanie staje się aferą. Jeśli prezes sądu spotka się z podsądnym w głośnej sprawie, żeby omawiać z nim werdykt w tejże sprawie, sama rozmowa jest aferą – przykro mi. Media prawicowe uczepiły się tego, że w nagraniu nie pada żadna suma. To prawda, ale nawet gdyby Czarnecki ją sobie wymyślił dla udramatyzowania opowieści (mityczny jeden procent na karteczce), to Chrzanowski nie podsyłał mu prawnika do Getin Noble Bank z kurtuazji. A już wyrazem szczególnej kurtuazji byłaby konkluzja, że ów prawnik miałby zarabiać więcej, gdyby bank poprawił – w następstwie swojej restrukturyzacji – własne wyniki.
Afera jest, choć konkluzje „Gazety Wyborczej” i opozycji, że złapano za rękę potężny układ, są jeszcze nieco na wyrost. Sam Czarnecki, czekający z ujawnieniem nagrań osiem miesięcy, aż propozycje ustawodawcze PiS zaczęły zagrażać jego władzy nad dołującymi – z jego winy – bankami, słabo nadaje się do roli niewinnej golonej owieczki.
Mnie raczej przychodzi do głowy coś innego – w związku z dopiero co obchodzoną setną rocznicą niepodległości. Powieści Romans Teresy Hennert czy Granica Zofii Nałkowskiej pokazywały fenomen ludzi wczoraj walczących o wolność, a dziś grzęznących w geszeftach i moralnych kompromisach. Piłsudczyk Juliusz Kaden-Bandrowski użył nawet formułki „radość z odzyskanego śmietnika”. Te złośliwości zachęcały do prób oczyszczenia. Tyle że sanacja ugrzęzła w tym samym – może nawet mocniej, bo zrezygnowano choćby z prób obywatelskiej kontroli nad władzą, zastępując ją uzasadnieniem charyzmatycznym. Charyzma lidera pokrywała mniej piękne sprawki: kumoterstwo, nieudolność, także nadużycia. Taka jest ludzka natura.
Analogie z zasadniczym niepodległościowym przełomem należy skierować pod adresem roku 1989. Wtedy zaczęliśmy odkrywać, że nasi przedstawiciele, ryzykujący i poświęcający kariery w walce z komuną, często zmieniają się w budowniczych rozmaitych układów. Ale teraz mamy powtórkę z sanacji, oczywiście bez jawnej dyktatury. W roku 1935 piłsudczycy odpowiednio napisaną konstytucją i zwłaszcza ordynacją wyborczą wypchnęli opozycję z parlamentu. Pięć lat wcześniej zamykali posłów tejże opozycji do twierdzy brzeskiej.
Teraz niczego takiego nie widzimy, mamy za to romantyzm ruchu przeciw korupcji i układom zmieniony w swoje własne przeciwieństwo. Ja tego romantyzmu nie kwestionuję, nie uważam za chytrą sztuczkę dla zmylenia Polaków. Więcej nawet, myślę, że są nadal w obozie PiS tacy, co chcą szczerze wymiatać nieprawości. Ale inni posługują się już językiem SLD z okolic afery Rywina. Problemem jest już co najwyżej to, żeby nie dać się złapać. Z tego punktu widzenia Chrzanowski to człowiek naiwny i nieudolny, ale niegodzien potępienia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki