Moje pierwsze dziecko przez pierwsze miesiące sikało w terowe, które potem prał mąż w płatkach mydlanych, bo pralki automatycznej akurat wtedy nie mieliśmy. Dlatego pampersy były dla mnie wybawieniem i przez następne lata uważałam wręcz, że wynalazca jednorazowych pieluch powinien dostać Nagrodę Nobla. Jaka prostota, jaka lekkość, jaka łatwość, czystość i chłonność! Tyle że wyrzucony i zużyty pampers rozkłada się według niektórych źródeł ponad 400 lat. Nasze niemowlaki produkują ich całą masę, ktoś obliczył, że w ciągu roku dziecko zużywa dwa tysiące pieluch. A potem duszą w nich żółwie, zatruwają ptaki, połykają zwierzęta. Ostatnio prześladują mnie tego typu zdjęcia, może dlatego, że nareszcie się o tym zaczyna głośno i coraz częściej mówić. Że toniemy w śmiechach. Co tam my, my mamy za swoje, ale całe stworzenie tonie w śmiechach, matka Ziemia tonie w śmieciach. Oddychamy smrodem i trucizną, żyjemy w gąszczu niewidocznych dla oka fal i kupujemy, kupujemy, kupujemy.
Nigdy tyle nie kupowaliśmy. I nigdy tyle nie wyrzucaliśmy.
Dlatego ruch „zero waste” popieram z całego serca, mimo że jest mi trudno pozbyć się starych przyzwyczajeń. A jak nie produkować tylu odpadów? Na przykład naprawiając to, co zepsute. Albo nie kupując nowych ubrań tylko dlatego, że staliśmy się niewolnikami mody. Pewnie, że chciałoby się czasem coś nowego włożyć, a nie ciągle w tym samym swetrze, w tej samej sukience. I stąd pomysł na sklep, który działa w Poznaniu od niedawna. Nazywa się „Po Dzielnia” i jest pierwszym free shopem w Polsce, co oznacza, że niczego się w nim nie kupuje za pieniądze. Jak sama nazwa wskazuje, chodzi o to, żeby się podzielić. Niepotrzebne, ale wciąż dobre rzeczy (bo nie tylko ubrania) odstawia się na półkę, zamiast wyrzucać, a kiedy ma się ochotę na jakąś zmianę, to zamiast do sieciówki można wpaść do „Po Dzielni”.
Drugie życie naszych ubrań może się ułożyć w nieprawdopodobną historię. Miałam sukienkę wełnianą, którą sama wyhaftowałam, była więc jedyna taka na świecie. Zapakowałam ją z innymi ciuchami, których już nie nosiłam, i wyłożyłam przed bramę, do zabrania przez jedną z firm zajmujących się recyklingiem. Tak przypuszczam, bo kompletnie tego faktu nie pamiętam. Po pół roku pokazała mi się w niej moja przyjaciółka. Kupiła ją za grosze w jednym z second handów. Pamiętała ją doskonale ze względu na te hafty. Gdybym tylko wiedziała, że się jej podoba, to bym ją podarowała. No ale ta historia mówi o tym, że warto dawać szansę przedmiotom, zamiast produkować śmieci.