Bieda ma to do siebie, że osoby nią dotknięte, mogą czuć się zawstydzone swoją sytuacją i bać się naznaczenia. Ponadto wiele osób niestety żywi przeświadczenie, że bieda to efekt jedynie indywidualnej winy osób, które w nią popadły – dlatego one też nieraz skrzętnie ukrywają oznaki swojej sytuacji. W efekcie skala zjawiska może być większa, niż mogłoby się nam wydawać. Zresztą rzecz nie tylko w skali zjawiska, ale jego dotkliwości dla poszczególnych osób, nieraz całych rodzin lub społeczności. Zacznijmy jednak od poziomu systemowego.
Pozytywne trendy, ale…
Od kilku lat spada poziom bezrobocia, obecnie jego wskaźnik jest na jednym z niższych poziomów wśród krajów europejskich. A to właśnie brak pracy i niemożność jej znalezienia bywały i nadal bywają jedną z przyczyn ubóstwa.
Ponadto ostatnia dekada przyniosła szereg programów socjalnych, na czele z programem 500 plus, który radykalnie zmniejszył poziom ubóstwa (zwłaszcza skrajnego) wśród rodzin z dziećmi, w szczególności rodzin wielodzietnych, a to ta grupa od lat statystycznie była szczególnie ubóstwem zagrożona. Wspomnieć można też choćby o wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej dla pracujących na umowie-zleceniu czy znacznym podniesieniu płacy minimalnej.
Jeszcze w pierwszej połowie dekady, a więc przed politycznym przełomem, który w sprawach socjalnych dołożył swoje (więcej niż) trzy grosze, porównawcze opracowania jak choćby wydawany cyklicznie raport o sprawiedliwości społecznej Fundacji Bertelsmanna wskazywały, iż Polska już wówczas należała do krajów o najkorzystniejszej dynamice zmniejszenia zagrożenia ubóstwem. Już wtedy byliśmy, wedle danych Eurostatu, jednym z liderów, jeśli chodzi o redukcje zagrożenia ubóstwem i wykluczeniem społecznym. Podczas gdy w większości krajów pokryzysowej Europy wskaźnik ten rósł, w Polsce spadał. Ów trend utrzymał się w kolejnych latach, na co wpływ miały wspomniane już reformy społeczne.
Czy zatem problem ubóstwa udało się skutecznie zmarginalizować, albo przynajmniej takiego scenariusza możemy spodziewać się w najbliższej przyszłości? Niestety, rzeczywistość nie jest tak różowa.
Na skraju nędzy
Jak podaje Główny Urząd Statystyczny w raporcie „ Zasięg ubóstwa ekonomicznego w 2017 roku” zagrożenie ubóstwem skrajnym obejmowało w tymże roku 4,3 proc. osób. To wciąż alarmująco dużo. Mówimy wszak o wielkości odnoszącej się do balansowania na granicy przetrwania. Osoby, które znajdują się poniżej wspomnianej linii minimum egzystencji mogą mieć poważne trudności w zaspokojeniu nawet najbardziej podstawowych potrzeb, co nie tylko wiąże się z głębokim społecznym wykluczeniem, ale także zagraża ich zdrowiu i życiu. To wielce niepokojące, nawet jeśli jeszcze pięć lat temu ów wskaźnik był na poziomie 7,4 proc. Nadal oznacza to jednak ponad 1,5 mln osób zagrożonych życiem w skrajnej biedzie.
Inną miarą ubóstwa jest tzw. ubóstwo relatywne, mierzone względem przeciętnych warunków życia w społeczeństwie. Za osoby ubogie względnie (relatywnie), ZUS uważa osoby, których poziom wydatków stanowi poniżej 50 proc. średniej. W 2017 r. taka sytuacja odnosiła się do 13,4 proc. mieszkańców Polski. To spora, liczona w milionach, grupa ludzi. Nawet jeśli duża ich część jest w stanie zapewnić sobie realizację najbardziej podstawowych potrzeb bytowych, daleko im do poziomu materialnego, pozwalającego na godne życie i uczestnictwo w społeczeństwie czy w kulturze.
Bieda o twarzy staruszki
Powróćmy raz jeszcze do ubóstwa skrajnego. Ryzyko to nie jest równomiernie rozłożone między różnymi grupami. Kogo dotyka najczęściej? Jeśli patrzylibyśmy na wiek, nadal nieco częściej dotyka ono dzieci, nieco rzadziej osoby w tzw. wieku produkcyjnym, a jeszcze rzadziej osoby w starszym wieku, aczkolwiek różnice te istotnie spłaszczyły się na przestrzeni ostatnich lat. Zapewne ogromny wpływ na to miał przede wszystkim program 500 plus i szereg innych programów rodzinnych poprzednich i obecnego rządu, które w pierwszej kolejności skierowane były do rodzin z dziećmi na utrzymaniu. Także względnie korzystna sytuacja na rynku pracy musiała korzystniej odbić się na sytuacji ekonomicznej młodszych pokoleń niż starszych, które już lata aktywności zawodowej mają za sobą.
Tymczasem ubóstwo seniorów może rosnąć już w bliskiej przyszłości. Wiąże się to choćby z rychłym wchodzeniem w wiek emerytalny pokoleń, których lata aktywności zawodowej przypadły na okresy czy to potransformacyjnego bezrobocia czy zwłaszcza w ostatnich dekadach zakrojonego na szeroką skalę wypychania części pracowników poza rynek pracy. A to przekłada się na mniejszy kapitał ze zgromadzonych składek i niższe świadczenia na starość. W przypadku kobiet należy do tego dodać jeszcze fakt, że wcześniejszemu niż u mężczyzn o pięć lat ustawowemu wiekowi emerytalnemu towarzyszy statystycznie dłuższe życie, przez co skromniejszy (także za sprawą praktyk dyskryminacji płci na rynku pracy oraz częstszych przerw w aktywności zawodowej w związku z obowiązkami rodzinnymi) kapitał emerytalny będzie dzielony przez większą liczbę lat. Krótko mówiąc, stoimy przed potężnym wyzwaniem zapobieżenia rozległemu problemowi ubóstwa wśród osób sędziwych (w szczególności kobiet), których emerytury mogą nie starczyć na pokrycie podstawowych kosztów utrzymania, nie mówiąc o dodatkowych, jakże częstych w podeszłym wieku, wydatkach na leczenie i opiekę. Owszem, bieda nadal miewa twarz dziecka, ale może mieć też twarz staruszki, z czego chyba jeszcze mniej chętnie zdajemy sobie sprawę.
Nierównomierne ryzyko
Jednak na razie gospodarstwa emeryckie są statystycznie mniej zagrożone ubóstwem niż gospodarstwa rencistów, rolników czy utrzymujących się z pozazarobkowych źródeł utrzymania ( najczęściej rozmaitych świadczeń z pomocy społecznej). Najrzadziej groźba skrajnej biedy zagląda w oczy członkom gospodarstw osób prowadzących działalność gospodarczą i pracowników. Okazuje się jednak, że i w tych grupach to ryzyko nie jest bliskie zeru. Dla pracowników to 3,3 proc., a dla prowadzących własną działalność – 2,6 proc. Jak widać, praca, choć zmniejsza ryzyko popadnięcia w niedostatek, nie zawsze od niego uwalnia. Toteż strategie bazujące na idei: „by zlikwidować biedę, wystarczy dać ludziom pracę”, nie w każdym przypadku okazują się wystarczające, choć działania prozatrudnieniowe osób zmarginalizowanych są zasadniczo potrzebne. Od lat mówi się o zjawisku „pracujących biednych”, a więc tych, którzy mimo pracy zawodowej nie mogą wyjść z biedy.
Co jeszcze może sprzyjać ubóstwu? Jak pokazuje Główny Urząd Statystyczny – także obecność osób niepełnosprawnych (zwłaszcza dzieci), jak również niskie wykształcenie. Jeśli chodzi o osoby niepełnosprawne, na pewno warto przyjrzeć się pod tym kątem wysokości świadczeń zarówno samych osób doświadczających niepełnosprawności oraz ich bliskich (nierzadko rezygnujących z aktywności zawodowej), a także barierom rozpoczęcia i utrzymania pracy przez te osoby. W tym kontekście szczególną rangę obciążającą polskie państwo ma tzw. sprawa wykluczonych opiekunów niepełnosprawnych osób dorosłych, którym państwo jedynie pod warunkiem pełnej rezygnacji z wszelkiej pracy oferuje co najwyżej 620 zł zasiłku i to wyłącznie, gdy nie przekracza się progu 764 zł na osobę w rodzinie. Nawet jeśli zabezpiecza to przed skrają biedą, nie wyzwala tych ludzi z głębokiego wykluczenia i nie gwarantuje możliwości pokrycia niezbędnych wydatków towarzyszących przewlekłej chorobie czy długoterminowej opiece.
***
Jak widać, bieda ma różne twarze. Nie wszystkie je widzimy w pełnej okazałości. Warto myśleć o tym systemowo, ze świadomością skali i wielowymiarowości zjawiska. Ale nie może zabraknąć refleksji, że za statystykami kryją się dramaty konkretnych ludzi. Część z nich jest wśród nas, nieraz blisko. Czy ich biedę i wynikające z niej trudności i ograniczenia potrafimy dostrzec i ich wesprzeć? Warto, by każdy zadał sobie takie pytanie.
Rafał Bakalarczyk
Doktor nauk społecznych, publicysta, badacz polityki społecznej i działacz społeczny. Zajmuje się głównie polityką senioralną, opieką nad osobami niepełnosprawnymi oraz wykluczeniem społecznym i edukacyjnym. Członek redakcji pisma „Polityka Senioralna”