– Pracuję od godziny 12 do 15. Dojeżdżam z Huty tramwajem 22. Na warsztatach terapii zajęciowej uczyłem się gotować, szyć, pielęgnować ogród. Trochę stolarki i elektroniki. Wszystko mi dobrze szło, ale dopiero tu mogę się wykazać. Mam satysfakcję, bo pokazuję, że osoby niepełnosprawne też mogą pracować. Cieszę się też, że nie siedzę w domu lub na WTZ i że mam nowych kolegów – mówi 35-letni Łukasz, złota rączka.
5 punktów do sukcesu
Miesiąc od otwarcia sklep charytatywny w Krakowie ma już stałych klientów: miłośniczki biżuterii, babcię, która regularnie zaopatruje wnuczka w pluszaki i poszukiwaczy winyli. Ma też stałych dostawców – gdy rozmawiam z Łukaszem, jakiś student wypakowuje zawartość wielkiej walizki, w której przytargał rzeczy, którym można nadać drugie życie. Najpierw trafią do magazynu, a po ometkowaniu na sklepowe półki. W wyposażeniu brakuje jeszcze regałów z paleciaków – robią się na zamówienie. Poza tym wszystko hula.
Ale jeden sklep to nie jest szczyt marzeń. – Że osiągnęliśmy sukces, powiemy dopiero wtedy, kiedy osoby niepełnosprawne nie będą miały problemów ze znalezieniem pracy. Kiedy z łatwością znajdą miejsce do realizacji praktyk zawodowych – mówi Mariusz Baczyński, członek Fundacji Inicjatyw Lokalnych i Ekonomii Społecznej, która jest pomysłodawcą przedsięwzięcia. – Dlatego jeśli wszystko się uda, otworzymy kolejny sklep, w którym zatrudnimy nowe osoby. Jest to praca na kilka lat – dodaje.
A potem chętnie dzieli się swoim know-how, bo idea sklepów charytatywnych nie jest zastrzeżona. Gdyby pod pomysł fundacji podpięli się lokalni przedsiębiorcy z żyłką do interesu (mimo że to „branża” charytatywna, to ekonomię trzeba znać – o tym za chwilę), to może perspektywa wspomnianych kilku lat znacząco by się przybliżyła, skróciła?
1 Miejsce
Ulica Wielopole, przy której mieści się sklep, to ścisłe centrum Krakowa. W okolicy mieszkają tubylcy, ale z drugiej strony roi się tu od hoteli, hosteli i apartamentów do wynajęcia. A turyści nie brzydzą się second-handami. „Look! Only 5 zlotys!” – słyszę za plecami, gdy sama oglądam jesienną garderobę dla całej rodziny.
– Lokalizacja jest bardzo dobra – ocenia Renata Poszwińska, prezes zarządu fundacji. – Za wynajem lokalu pod sklep i magazynu, który mieści się w piwnicy, musimy sporo zapłacić. Dlatego do szlachetnej idei sklepu charytatywnego trzeba też podejść od strony biznesowej. Trzeba znać się na podatkach, ZUS-ach, prawie pracy i mnóstwie innych rzeczy – przekonuje.
Warto się też zorientować, czy na tego typu działalność można pozyskać dofinansowanie, np. z Urzędu Pracy na aktywizację zawodową, instytucji rządowych czy Unii Europejskiej. Fundacja korzysta ze wsparcia tej ostatniej.
2. Asortyment
Każdy sklep trzeba przed otwarciem zatowarować. – Sprzedajemy wszystko, co nie jest żywnością – mówi Mariusz Baczyński. Czyli ubrania, ceramikę, mniejszą i większą elektronikę, książki i zabawki dla dzieci. Na stanie jest koń na biegunach z à la arabskim siodłem i pojedyncze łóżko – dla studenta byłoby w sam raz. Bywają antyki, dzieła sztuki, białe kruki. Na pniu rozeszły się kolekcja znaczków pocztowych, jednodolarówka z 1971 r. i cenna biżuteria. Baczyński zapowiada, że szczególnie wartościowe przedmioty będą licytowane, np. koszulki sportowców z autografami. W sklepie mają się też odbywać spotkania autorskie z pisarzami połączone z charytatywną sprzedażą ich utworów.
W asortymencie znajdują się również wyroby własne, np. stylowy plecak-worek z grubej tkaniny, filcowe zakładki do książek, pluszowe misie i czapki. Rękodzieło dostarczają „zewnętrzni” uczestnicy WTZ, ale większość to dzieła pracowników sklepu, którzy przełamali swój lęk przed maszyną do szycia. W Adwencie pojawią się ozdoby bożonarodzeniowe i gotowe pomysły na prezenty dla najbliższych.
3.Gotowość do rozwiązywania problemów
– Jeśli chcesz prowadzić sklep charytatywny, musisz mieć gotowość do rozwiązywania problemów, które nie będą cię omijać tylko dlatego, że robisz coś dobrego – podkreśla z uśmiechem Mariusz Baczyński. – Dziesięć dni przed otwarciem sklepu, kiedy wszystko było już gotowe, spadły ulewne deszcze. Krakowskie studzienki nie wytrzymały i do piwnicy, w której mieści się nasz magazyn, dostała się woda. Nie mieliśmy nic: ani asortymentu, ani pieniędzy. Mogłoby się wydawać, że cały trud poszedł na marne – opowiada Mariusz. Tymczasem kilka dni po puszczeniu w internecie informacji o planowanym otwarciu i zalanym magazynie sklep znów się zapełnił. Pracownicy odbierali kilkanaście telefonów na godzinę – krakowianie chcieli pomóc. Drzwi otwierały się co chwilę – ktoś przyniósł nietrafiony prezent i sto kilogramów książek, kto inny planszówkę i filiżankę po babci, a za chwilę przyjechała ciężarówka z nowymi butami, odzieżą i meblami – pewna pani zamykała swój butik i postanowiła oddać wszystko, czego nie zdążyła sprzedać. – Nieznanych ambasadorów było wielu. Wśród nich studenci, emeryci i biznesmeni pod krawatem. Zobaczyliśmy, że ludzie chcą pomagać. Trzeba tylko dać im przestrzeń – mówi Baczyński.
4. Kadra
Mimo że od wielu lat narzeka się na brak miejsc pracy dla osób niepełnosprawnych, zrekrutowanie pięciu pracowników okazało się nie lada wyzwaniem. – Byliśmy zaskoczeni, że trzeba w to włożyć tak dużo energii – mówi członek fundacji. – Rodzice i opiekunowie bali się wypuszczać osoby niepełnosprawne. Deklarowali, że chcą im pozwolić na samodzielność, ale z drugiej strony najchętniej trzymaliby je pod kloszem – opowiada. Niektórzy obawiali się odebrania zasiłków. Tymczasem osoba niepełnosprawna może zarabiać; trzeba jedynie kontrolować, aby wynagrodzenie nie przekroczyło tego ustalonego przepisami. Inni bali się, że ich dziecko będzie samodzielnie dojeżdżać do pracy autobusem czy tramwajem.
Ostatecznie się udało i od 1 września sklep zatrudnia pięć osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Aktualnie pracują tu Ewa, Marta, Kasia, Łukasz oraz Maciej. Do ich obowiązków należy sortowanie asortymentu, drobne prace w magazynie, obsługa klientów – w tym parzenie darmowej kawy, doradzanie i wycenianie towarów. – W pierwszym miesiącu uczyliśmy się, co sprawia im największą radość, i obserwowaliśmy, jak się zmieniają. Z nieufnych i wycofanych osób stawali się śmiałymi sprzedawcami, którzy nie boją się pieniędzy i kasy fiskalnej – zaznacza Mariusz Baczyński.
Osoby z niepełnosprawnościami są zatrudnione na pół etatu. Zawsze towarzyszy im pełnosprawny pracownik, który pomaga uporać się z trudniejszymi zadaniami albo przypomina, że rozpoczętą pracę trzeba dokończyć.
Efekt Huberta. Chłopak ma 18 lat, w sklepie jest wolontariuszem, przychodzi z mamą. Pierwszego dnia mówiła za niego, nie pozwalając mu dojść do głosu. Niedawno w sklepie była telewizja i Hubert przez pół godziny udzielał wywiadu. Sam. Mina mamy bezcenna.
Efekt „globalny”: lista chętnych do pracy się wydłuża, a miejsc brakuje.
5. Plan maxi
Oprócz budowania sieci sklepów charytatywnych (warto dodać, że zyski są przeznaczane na kształcenie zawodowe i integrację osób niepełnosprawnych) marzeniem członków Fundacji Inicjatyw Lokalnych i Ekonomii Społecznej są m.in. cykliczne szkolenia z umiejętności miękkich (te kuleją najbardziej), tworzenie nowoczesnych klubów dla osób niepełnosprawnych, aby wydostawać je z DPS-ów i WTZ-ów oraz prowadzenie kampanii społecznych, których adresatami byliby pracodawcy. – Może ktoś zechce skorzystać z naszego doświadczenia i otworzy podobny sklep? A może po prostu zatrudni osobę niepełnosprawną w swojej firmie? Zachęcamy, bo pomocą służy PFRON, który refunduje część wydatków, ale przede wszystkim dobrze wyszkolony pracownik włoży w pracę całe swoje serce – argumentuje Baczyński. – Będzie wdzięczny, że może pracować, a my możemy zrobić coś dobrego.