Logo Przewdonik Katolicki

Urok blokowiska

Natalia Budzyńska
FOT. UNSPLASH

Jestem niestety blokerką. Uwielbiam alienować się z tego stanu, ale to niestety prawda, a na dodatek jestem nią od urodzenia i niemal non stop – z dwuletnią przerwą na warszawską Starówkę.

Nie znoszę blokowisk, małych pokojów, niskich sufitów, mikroskopijnych korytarzy, nieustawnych łazienek. Za oknem mam na szczęście wielką lipę i dziki bez, które przez pół roku dają złudzenie mieszkania gdzieś w parku lub pod lasem. Kiedy opadną liście, boleśnie dociera do mnie wciąż ta sama prawda: jestem blokerką. Znajoma, która mieszka w górach, w domu, a wokół niego łąki, mówi mi, że ona – wychowana w kamienicy – zazdrościła innym dzieciakom blokowej przytulności. U nas wysokie sufity, ciemne kąty i zimno, a u moich koleżanek zawsze za ciepło, ale za to jasno, przytulnie i milutko – mówi.
Przewracam oczami i mam ochotę powiedzieć: kobieto, o czym ty mówisz? Ale na szczęście przypominam sobie dzieciństwo i wykluczone z blokowiskowych band koleżanki mieszkające w domkach jednorodzinnych. Bo na dzieciństwo blokowiskowe nie mogę narzekać. Wszyscy trzymaliśmy się razem, a byłam dzieckiem z kluczem na szyi, i nigdy nie było nudno ani samotnie. Przed blokiem numer 15 grało się w linkę, przed blokiem nr 7 w korale, a przed blokiem nr 4 była baza w krzakach. Kiedy myślę o dzieciństwie, widzę przedblokowe podwórka, zarośla, drabinki i tajemne przejścia między blokami. Gdy już wyrosłam z dzieciństwa, to zaczęło się przesiadywanie na ławkach. No i wszędzie było blisko, do każdej koleżanki można było szybko i znienacka wpaść, wywołać przez okno. No właśnie: okno. Jak ono jest ważne, doświadczyłam znacznie później, kiedy już byłam matką, a moje dzieci przebywały przez pół dnia na podwórku przed blokiem. Bo zawsze miałam je na oku. Okno w bloku to w ogóle ważna rzecz: wołania przez okno na obiad, spojrzenia, czy ktoś jest na dworze, żeby zaraz wyjść, te wszystkie okrzyki: zaraz będę, wracaj, do domu, mamo mogę jeszcze? 
Pominęłam jeszcze jeden etap blokowiskowy: młoda matka z wózkiem. A raczej: załoga młodych mam z wózkami. Doskonała recepta na samotność świeżo upieczonej matki, młodej dziewczyny w nowej roli, której mąż cały dzień spędza w pracy. Skupiałyśmy się razem i chodziłyśmy na wspólne spacery, wspólne szczepienia, wspólne wizyty kontrolne u pediatry, wspólne plotki, zbiorowe psychoterapie na ławkach w piaskownicy.
Ostatni etap jeszcze wciąż przede mną, ale moja mama (też blokerka) mówi: dziecko, mi tu dobrze, wszystko mam pod nosem: lekarza, sklepy, kilka aptek, bibliotekę i tramwaj do centrum.
No a ja wciąż jednak marzę o domu z ogrodem pod lasem. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki