Logo Przewdonik Katolicki

Nie potrzeba stygmatów

ks. Jarosław Czyżewski
Fot. Robert Krawczyk

O surowości i łagodności o. Pio, w 100. rocznicę otrzymania stygmatów i 50. rocznicę śmierci włoskiego kapucyna, z o. Piotrem Jordanem Śliwińskim OFMCap. ROZMAWIA KS. JAROSŁAW CZYŻEWSKI

„Ojciec Pio mnie przeraża” – usłyszałem niedawno od kilku osób.
– Nie jest to dla mnie coś specjalnie nowego. Przebywając przez kilka miesięcy w San Giovanni Rotondo, rozmawiałem z osobami, które miały kontakt z o. Pio. Mówiły, że bały się chodzić do niego do spowiedzi, bały się np. jego daru przenikania sumień, że będzie wszystko o nich wiedział. Świętość objawiająca się tak mocno będzie nas peszyć i wprowadzać w zakłopotanie. Czasem będzie też zmuszać do myślenia o własnym grzechu.

Ten dystans do o. Pio u niektórych wynika także z jego surowości.
– To prawda. Mówi się, że w konfesjonale lubił krzyknąć, zareagować mocno, bywał porywczy. Ale co bardzo ważne: później tego żałował i płakał nad tym. Uważał to za coś złego i pokutował. Pracował nad tymi cechami charakteru, próbował je przezwyciężyć i powoli to się w nim zmieniało. W jednym z listów pisał: „Wydaje się, że Pani Słodycz czyni powoli postępy we mnie, lecz nawet ja sam nie jestem z tego zadowolony”. 

To pocieszające dla choleryków – można zostać świętym!
– Świętość to olbrzymia pokora, świadomość swoich ograniczeń, z którymi staję przed Jezusem i proszę, by mnie zmieniał.

Co Ojciec mówi osobom, które często wybuchają gniewem?
– By właśnie z pokorą uznały swoją słabość. By potrafiły przeprosić, jeśli wybuchną, wynagrodzić, pomodlić się w intencji osób, które zranili. Ja też jestem cholerykiem i mam taki prosty sposób: jak się wkurzę, to by się opanować, muszę sobie przeliczyć do 20, czasem cyframi arabskimi, a potem i rzymskimi (uśmiech).

Samo zdenerwowanie jest już grzechem?
– Reakcja fizjologiczna nie może być grzechem. Grzech zakłada świadomą zgodę na jakieś zło. To, że się zdenerwuję, to nie jest grzech. Pytanie, co z tym zrobię: powiem przykre złe słowa czy będę potrafił jakoś opanować te przejawy? Zresztą nie każde silne emocje muszą być od razu grzeszne. Jezus też się zdenerwował na przekupniów. Granicą jest zawsze dobro drugiego człowieka.

Wracając do o. Pio, co było przyczyną tych jego wzburzeń?
– Święty to ktoś niesłychanie wrażliwy na sprawy Boże i wyczulony na zło. 
O. Pio napisał w tym kontekście w jednym z listów do kierownika duchowego: „Wszystko zawiera się w tym, że jestem trawiony miłością do Boga i miłością do bliźniego. (…) Z całym tym brakiem mojej wolności, z tym związaniem moich władz zarówno duchowych i cielesnych możesz sobie wyobrazić te uczucia, które trawią biedną duszę. Uwierz mi, Ojcze, kiedy mówię, że moje gwałtowne wybuchy gniewu, które miały miejsce, zostały spowodowane właśnie przez to ciężkie więzienie, nazwijmy je także – szczęśliwe. Jak to możliwe, by widzieć Boga, który się smuci z powodu zła, i także się nie smucić?”.

Był taki dla penitentów czy także dla braci w zakonie?
– Spotkałem paru kapucynów, którzy pamiętali o. Pio. Mówili, że kiedy podczas wspólnych spotkań zaczynano obgadywać innych, natychmiast się temu sprzeciwiał, wychodził ze spotkania, nie chciał uczestniczyć w żadnym grzechu. Jego wrażliwość sumienia była wyzwaniem dla wspólnoty.

Bywał czasem łagodny i serdeczny?
– Absolutnie tak! Przeakcentowanie jego surowości szkodzi w zrozumieniu o. Pio. W latach 80. dokonano analizy grafologicznej jego rękopisów. Wynikało z niej, że był człowiekiem „o wielkiej uczuciowości, cierpliwości, łagodnym i cichym, z dużymi zdolnościami przystosowawczymi”. Miał w sobie wiele czułości i otwartości na człowieka. Miał też olbrzymie poczucie humoru. Pamiętam, jak rozmawiałem z bratem Marcjano, który przez lata był jego sekretarzem. Opowiadał, że we Włoszech jest zwyczaj całowania w policzek przy witaniu i pożegnaniu. Gdy o. Pio żegnał się z jednym z penitentów, ten zrobił to bez głośnego cmoknięcia, na co o. Pio zareagował: „Tak mało mnie kochasz?”.

W tym roku mija 100 lat od otrzymania przez o. Pio stygmatów. Oprócz tego bilokacje, wizje mistyczne, zapach kwiatów, który mu towarzyszył…
– Rozumieniu życia o. Pio szkodzi to, że odczytuje się go przez te nadzwyczajności, których Bóg mu udzielał. Nie one są najważniejsze i nie one świadczą o świętości. Najważniejsze w życiu włoskiego kapucyna było spokojne dźwiganie krzyża i pójście za Jezusem w prostej codzienności, jak choćby opieraniu się obgadywaniu drugiej osoby.

Jak o. Pio przeżywał otrzymanie stygmatów?
– Proces ich przyjęcia był u niego dość długi. Po raz pierwszy otrzymał je w 1910 r., kilka miesięcy po przyjęciu święceń kapłańskich. Był tak zawstydzony tym darem, że prosił Chrystusa, aby zniknął. Wówczas stygmaty stały się niewidzialne, ale ból pozostał przez kolejnych osiem lat. 20 września 1918 r. w chórze zakonnym w starym kościółku kapucynów w San Giovanni Rotondo, gdy samotnie klęczał przed krucyfiksem po Mszy św., stygmaty ponownie stały się widoczne. Tak już pozostało przez kolejnych 50 lat. Przez cały ten czas wprowadzały o. Pio w olbrzymie zakłopotanie. W październiku 1918 r. pisał: „Cóż mam wam powiedzieć o tym, jak dokonało się moje ukrzyżowanie, o które mnie pytacie? Boże mój, jakiego zawstydzenia i upokorzenia doświadczam, musząc objawić to, co Ty zdziałałeś w tym nędznym stworzeniu!”.

Stygmaty były badane przez władze kościelne?
– Tak, wielokrotnie. Wiele zresztą osób chciało to zrobić z ciekawości. 
O. Pio pozwalał na to tylko wtedy, gdy ktoś miał jasne zlecenie z Watykanu. Wielu podejrzewało, że kapucyn sam sobie wypala te rany kwasem. Jeden z lekarzy – psychiatra, który powątpiewał w prawdziwość stygmatów – podejrzewał u o. Pio rodzaj psychozy, która ma podobne objawy do stygmatów. Przez jakiś czas codziennie bandażowano mu rany i codziennie je rozwiązywano. W normalnym przypadku rana się albo zabliźnia, albo jątrzy dalej. W przypadku o. Pio nie miał miejsca żaden z tych procesów. Medycznie było to nie do wyjaśnienia.

Po co Bóg daje komuś stygmaty?
– Tego typu dary mistyczne są zaproszeniem do szczególnej jedności z Jezusem. Miłość to obecność, bycie z drugim, współodczuwanie z nim. 
O. Pio kochał Jezusa i otrzymał dar szczególnego zjednoczenia się z Nim. 

A co nam mówią stygmaty?
– Przypominają, że nie ma Ewangelii bez krzyża. Skoro Jezus cierpiał to i ten, który idzie za Nim, wchodzi na drogę krzyża i cierpienia. Stygmaty mogą być odczytywane jako wyzwanie do spojrzenia na nowo na swoje życie. Osobiście, ilekroć myślę, co mi mówi o. Pio przez te stygmaty, odczytuję w nich zaproszenie, by przyjąć krzyż jako sposób interpretacji losu człowieka. Przypominają mi też szczególnie ważną dla nas franciszkanów modlitwę św. Franciszka z Asyżu, który był pierwszym stygmatykiem w Kościele: chodzi o rozmowę z Jezusem Ukrzyżowanym. Franciszek pytał Go: „Kim jesteś Ty, a kim ja; co zrobiłeś Ty, a co zrobiłem ja?”. Staję przed Jezusem Ukrzyżowanym i zastanawiam się, jak ukrzyżowałem w sobie grzesznego człowieka, czy upodabniam się do Jezusa?

Przez dziesiątki lat stygmaty były powodem ogromnego bólu o. Pio. Rany zniknęły dopiero w momencie śmierci, 23 września 1968 r.
– Fascynujące jest, że cierpienie nie zamknęło go w sobie. Często temu, kto cierpi, zawęża się świat, człowiek skupia się tylko na swoim bólu. O. Pio przy ogromie cierpień fizycznych i duchowych interesował się drugim człowiekiem. Z tego rodzą się godziny, które spędzał w konfesjonale oraz budowa Domu Pocieszenia (czy – jak mówimy w Polsce – Ulgi) w Cierpieniu. To jest prawdziwa świętość i podobieństwo do Jezusa: mimo cierpienia jestem otwarty na drugiego; doświadczam miłości Boga i nie zatrzymuję jej na sobie, ale rozdaję dalej. Do tego nie potrzeba stygmatów. Każdy z nas jest do tego zdolny.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki