Kowal to bardzo młody, uśmiechnięty blondyn. Przyjechał z Ukrainy do Polski, żeby zbierać owoce, ale równie dobrze mógłby być Polakiem w USA w latach 80. czy Polakiem w Niemczech w latach 90. Od nas sprzed lat odróżnia go to, że nie pisze listów do rodziny, ale prowadzi videobloga, na którym pokazuje sceny z życia emigranta.
Ich punkt widzenia
Miliony oglądają, jak Kowal wstaje po czwartej rano we wspólnym pokoju, jak busem jedzie na plantację, jak wyglądają wiadra, do których zbiera owoce, ile musi ich zebrać i jak wyglądają rozliczenia. Nie chwali polskich pracodawców: to ci, którzy wyzyskują ukraińskich pracowników, oszukują, płacą mało i każą mieszkać w obskurnych warunkach.
Kowal budzi emocje: nie takie jednak, jakich się chyba spodziewał. Jest trochę nastrojów antypolskich u współczujących Ukraińców i trochę nastrojów antyukraińskich u Polaków, wypominających nawet i przy tej okazji Stepana Banderę. W gruncie rzeczy jednak większość reakcji po obu stronach granicy jest jednakowa: „Ucz się, dzieciaku, zamiast marudzić! Będziesz miał wyższe kwalifikacje, wtedy będziesz zarabiał więcej i pracował w lepszych warunkach”.
Jeden z ukraińskich komentatorów, ukrywający się pod pseudonimem „Genka Walle”, pisze: „Emigracja to wspaniała okazja, żeby zobaczyć świat, zyskać przyzwoite warunki życia i dobrą pensję. To nie jest łatwe, ale kto chce, może osiągnąć sukces i cieszyć się życiem w innym kraju, w nowej ojczyźnie. To, co pokazuje ten młody człowiek, to wstyd. Ludzie, którzy będąc studentami woleli pić piwo i chodzić do nocnych klubów, zamiast się rozwijać, po otrzymaniu dyplomu dziwią się, że dla nich nie ma pracy. Nie potrafią pracować, ale żądają pieniędzy. Wtedy wpadają na pomysł: jedziemy na Zachód! Słyszą opowieści o tym, jak inni zarabiają tysiące euro, funtów czy dolarów i jadą do Polski. Nie biorą pod uwagę, że zmiana sytuacji nie spowoduje wzrostu ich wartości. Nadal będą tak samo niedouczeni. Nie nauczą się polskiego. Kto potrzebuje pracownika, z którym nie może się porozumieć? To logiczne: «właściciele niewolników». Opłaca im się wziąć pracowników, którzy pracować będą za grosze, mieszkać we 20 osób w pokoju i którzy nie powiedzą ani słowa. (…) Opuściłem Ukrainę wiele lat temu, mieszkałem w trzech różnych krajach, nie tylko w Europie. Widziałem takich ludzi. Zawsze jest im źle i chcą do domu. Spotykają się ze swoimi rodakami, piją zagraniczne alkohole i marzą, żeby jak najszybciej zarobić i wrócić. (…) Ile razy zdarzyło się, że poznałem innego Ukraińca, Rosjanina czy Białorusina, słyszałem: «Bracie, dobrze cię widzieć! Prawda, że tu jest strasznie? Tęsknię do domu!». Zawsze odpowiadałem: «Jak chcesz mi narzekać, bo mówimy tym samym językiem, to nie warto. Wystarczy spakować walizki i jechać do domu. Dlaczego się torturować?». Jak można szanować tych, którzy nie szanują siebie? Kocham i szanuję w równym stopniu wszystkie narody. Lubię Ukraińców, podobnie jak Amerykanów, Chińczyków czy Afrykanów. Ale w każdym kraju są źli i dobrzy ludzie. To wszystko”.
Może zatem nie ma Ukraińców i Polaków, a są po prostu ludzie, którzy próbują zarobić na chleb?
Money, money, money…
Według badań przeprowadzonych na 900 pracownikach ukraińskich przez Fundację Na Rzecz Wspierania Migrantów Na Rynku Pracy „EWL”, ogłoszonych w sierpniu, Ukraińcy są gotowi pracować w Polsce na dużo gorszych warunkach niż Polacy. Ponad połowa z nich chce pracować nawet 12 godzin na dobę, kolejne 37 proc. – powyżej 8 godzin. Blisko 60 proc. chciałoby pracować przez sześć dni w tygodniu, kolejne 8 proc. bez żadnych dni wolnych. Aż 40 proc. zgodzi się na pracę za 1–11 zł za godzinę, kolejne 33 proc. za 11–13 zł. Przypomnijmy – minimalna stawka godzina w Polsce wynosi obecnie 13,70 zł.
Zaskakujące są za to sumy, dla jakich Ukraińcy decydują się na wyjazd do obcego kraju (najczęściej na pół roku), rozdzielenie z rodziną i mieszkanie często w nie najlepszych warunkach. Trzy tysiące złotych – to kwota, jaką chciałaby zawieźć do domu jedna czwarta pracujących w Polsce. 31 proc. myśli o 5–10 tys. złotych, a tylko niespełna 4 proc. planuje, że będzie po powyżej 30 tys. zł. Nam trudno sobie wyobrazić ponoszenie takich kosztów emocjonalnych i fizycznych przez dłuższy czas dla tak niewielkich pieniędzy. Trzeba jednak pamiętać, że realia życia w Polsce i na Ukrainie znacznie się różnią. W najbogatszym Kijowie średnie zarobki wyliczono na początku tego roku na 1383 zł – w Polsce ta średnia wynosi około 3500 zł. W najbiedniejszym obwodzie tarnopolskim średnio zarobić można 690 zł miesięcznie, a pensja minimalna w kraju ustalona jest na około 560 zł (w Polsce to 1530 zł netto). Trudno się dziwić, że perspektywa przywiezienia z Polski nawet 3 tys. zł jest dla Ukraińców kusząca.
Owszem, koszty życia na Ukrainie również są nieporównywalnie niższe niż w Polsce – nie oznacza to jednak, że za tamtejsze wynagrodzenia można żyć spokojnie. Wynajem mieszkania w dobrym standardzie to koszty od 380 do nawet 1000 zł. Stawki za wodę (1,07 zł), za ścieki (0,55 zł) czy prąd (0,11 zł) wyglądają dla nas atrakcyjnie, podobnie jak ceny biletów na komunikację miejską (we Lwowie 41 gr), benzyny (3,42) czy papierosów (3–5 zł). Jednak już za pierś z kurczaka będziemy płacić podobnie (11 zł), a kawa na Ukrainie będzie minimalnie droższa niż w Polsce. Wysokie są również ceny ubrań, zwłaszcza markowych – sukienka z Zary kosztuje tam ok. 180 zł. Koszyk podstawowych produktów spożywczych na Ukrainie jest tańszy o 44,59 proc. przy zarobkach ponad 60 proc. niższych niż polskie: gdyby chcieć sobie wyobrazić, jak na co dzień żyją Ukraińcy, musielibyśmy przeżyć miesiąc w Polsce, przy polskich cenach i kosztach, za 1200 zł.
Przyjaciele?
– Ludzie przyjeżdżający ze wschodu czują się w Polsce dość swojsko – tłumaczy Kalina Czwarnóg z Centrum Pomocy Cudzoziemcom. – Postkomunistyczna Polska jest znajomym środowiskiem, oglądaliśmy takie same filmy, uczyliśmy się języka rosyjskiego, nosiliśmy takie same ubrania i buty i jedliśmy to samo. To dla nich dużo bardziej znajome środowisko niż Niemcy czy Francja.
Badania wskazują, że bliskich znajomych lub przyjaciół wśród Polaków ma jedna trzecia pracujących w Polsce Ukraińców. Liczba ta wzrasta do prawie 60 proc. wśród tych, którzy do Polski przyjechali po raz kolejny.
– Obcokrajowcy cenią sobie przyjaźnie z Polakami – mówi Kalina Czwarnóg. – Są kultury, w których ludzie zaprzyjaźniają się szybko. O nas mówią, że na przyjaźń Polaka trzeba zapracować: ale widzą też, że jeśli to się uda, to przyjaciel-Polak zrobi dla nich wszystko.
W nawiązywaniu przyjaźni najbardziej przeszkadza bariera językowa. 31 proc. pracujących w Polsce Ukraińców nie mówi w ogóle po polsku, 23 proc. twierdzi, że mówi źle, a 26 proc. „pośrednio”. Jaką dobrą swoją znajomość języka ocenia zaledwie 10 proc. ukraińskich pracowników. Jednocześnie jednak, jak zauważa Czwarnóg, Polacy bardzo słabo oceniają swoją znajomość języka angielskiego, co jest barierą w kontaktach nie tylko z Ukraińcami.
– Moi uczniowie, których uczyłam języka polskiego, zauważali, że wstydzimy się mówić po angielsku, choć przecież mówimy całkiem nieźle. Kiedy widzimy cudzoziemca, natychmiast zaczynamy oglądać jakąś ciekawą ścianę albo fascynujący widok za oknem. A oni nie chcą od nas niczego strasznego, tylko zapytać o drogę.
Przyjaźnie komplikować będą również różnice kulturowe, widoczne nawet wśród narodów ze sobą sąsiadujących. Pisząc ten tekst, dostałam SMS: „Właśnie wymówiłam mieszkanie Ukraince. Nie sprzątała. Mówi, że tego nie było w umowie”. „Może się spodziewała, że właściciel będzie sprzątał?” – żartuję i łapię się na tym, że to może nie być żart. Bo jeśli rzeczywiście myślała?
– Obcokrajowcy zauważają, że jesteśmy bardzo grzeczni, na wschodzie tych grzeczności, zwłaszcza na poziomie językowym, jest dużo mniej – tłumaczy Kalina Czwarnóg. – „Czy mógłbyś mi podać?”. Gruzini mówią: „Daj mi” i nie ma w tym nic niegrzecznego. My myślimy, że oni są niegrzeczni, bo nie stosują naszych form, oni nie wiedzą, że gdy ich nie stosują, odbieramy ich jako gburów. Nikt z taką pracownicą, uważaną za chamską, nie siada na lunchu – ale też nikt nie powie jej, że w polskiej kulturze są inne normy.
Trudności obcokrajowcom sprawia również polska nieumiejętność odmawiania. – Na pytanie „chcesz iść do kina” nie odpowiadamy „nie”. Mówimy: „Nie wiem, muszę się zastanowić, może coś jeszcze będę musiał zrobić... A ty byś chciał?”. Nie rozumieją. Jak to, nie wiem, czy chcę iść do kina? Mam jakiś problem, który on powinien pomóc mi rozwiązać, żebym mogła iść?
Pod górkę
Ofiarą nieuczciwego pracodawcy padło w Polsce 29 proc. ukraińskich pracowników. 32 proc. spotkało się z nieprzyjaznym nastawieniem w powodu narodowości. W większości były to słowne zaczepki i obniżone wynagrodzenie.
– Problem dla obcokrajowców jest to, że wielu urzędników nie zna języków lub po prostu nie chce ich używać – mówi Kalina Czwarnóg. – W służbie zdrowia największym problemem jest dla nich przebrnięcie przez rejestrację, gdzie nikt nie wie, czy może, czy nie może obcokrajowca do lekarza zapisać i co to za dokument, który mu obcokrajowiec pokazuje.
64 proc. ukraińskich pracowników deklaruje, że wiedzieli dokładnie, na jakich warunkach będą w Polsce pracować. Jednocześnie jednak aż 70 proc. z nich nie wie, na czym polega różnica między umową o pracę, umową-zleceniem a umową o dzieło. To każe domniemywać, że owa dokładna znajomość warunków pracy w Polsce jest dla Ukraińców złudna. Obostrzone przepisy i obowiązek rejestracji pracowników cudzoziemskich ograniczyły ich wykorzystywanie i nielegalne zatrudnianie, to jednak nie znaczy, że nie zdarzają się niechlubne dla nas przypadki.
– Niedawno dostaliśmy sygnał o pracownikach koczujących na budowie – wspomina Kalina Czwarnóg. – Pracodawca nie płacił im od trzech miesięcy i nie było z nim kontaktu. Oni nie mieli co jeść ani jak opłacić hotelu pracowniczego. Jednemu z nich kończyło się pozwolenie na pobyt, ale nie miał za co kupić biletu powrotnego. Zdarza nam się również, że ktoś przychodzi się poskarżyć, że pracodawca nie płacił za niego ZUS-u, choć twierdził, że płaci. W ten sposób wykorzystywani są ci, którzy słabo znają język i polski system, więc łatwo im wmówić wiele rzeczy.
Po drugiej stronie lustra
Po ogłoszeniu wyników badań na temat Ukraińców w polskim internecie zawrzało. Szczególne emocje wzbudziło pytanie, jakie bonusy chcieliby oni otrzymywać od pracodawcy w Polsce. 71 proc. zaznaczyło bezpłatne zakwaterowanie, 60 proc. premie, 28 proc. bezpłatne wyżywienie, a 23 proc. bezpłatny dojazd. „Roszczeniowi!”. „W głowach im się przewraca!” .„Nie przyjechali tu na wakacje!”. „Też bym tak chciał!”.
Być może właśnie w tej ostatniej opinii kryje się klucz. Bo kto z nas, gdyby miał do wyboru powyższe możliwości, zaznaczyłby odpowiedź, że niczego dodatkowego od pracodawcy by nie chciał, nawet gdyby tamten sam dawał?
Przez długie lata Polska była krajem, który dostarczał tanich pracowników Stanom Zjednoczonym, Niemcom i Wielkiej Brytanii. Umieliśmy być imigrantami, dbać na obczyźnie o zachowanie swojej tożsamości, kultury i religii, budować całe parafie i prężne środowiska polonijne, które do dziś są naszą dumą. Bycia krajem imigracyjnym musimy się dopiero nauczyć: zarówno na poziomie instytucjonalnym, jak i emocjonalnym. Ekonomia i demografia są nieubłagane: potrzebujemy i będziemy potrzebować cudzoziemskich pracowników. Sztuką będzie sprawić, by nie czuli się w Polsce ludźmi drugiej kategorii i sami mieli motywację do rozwoju. Wtedy skorzystamy wszyscy – po obu stronach granicy.