Logo Przewdonik Katolicki

Szoł z uchodźcą

Natalia Budzyńska
FOT. MATERIAŁY PRASOWE. W Australii, gdzie powstał program Go Back To Where You Came From (na bazie którego wzorowana jest polska edycja), wyemitowano aż trzy jego sezony.

Czym jest formuła telewizyjna reality show? Podglądaniem, udawaniem, prawdą? Czy programem bez scenariusza, w którym wszystko się może wydarzyć? A może maszyną do zarabiania pieniędzy na czyimś życiu?

Tego rodzaju pytania pojawiają się przy okazji programów kontrowersyjnych, takich jak ten zapowiadany w nowej jesiennej ramówce TVN z Piotrem Kraśką w roli prowadzącego. Telewizja od lat co najmniej dwudziestu przyzwyczaja widzów do podglądactwa. Ubierając się w rozrywkowe ramy, udaje, że to nic złego. Zabawmy się – mówią producenci i wchodzą z kamerą w cudze życie. Za zgodą, wszystko dzieje się przecież za zgodą, a skoro za zgodą, to etycznie wszystko gra. Taka niezdrowa ciekawość to już problem tych, którzy oglądają. Przecież nikogo nikt do oglądania nie zmusza. Więc podglądamy: jak kto żyje, jak kto mieszka, jak śpi, co je, jak się kłóci, smuci, złości, bawi. Czasem tylko odczuwamy jakiś zgrzyt, podskórnie z czymś się nie zgadzamy, coś nam nie pasuje. Na przykład, gdy kamera dociera za daleko, gdy dotyka uczuć i stajemy się świadkami emocji zbyt intymnych. Reality show mają swoich widzów i jest ich całkiem sporo. Same programy są przeróżne, jedne wchodzą w prywatność niemal bez granic, inne to lekka przygodowa rozrywka – łączy je tak zwany brak scenariusza. „Tak zwany”, bo wprawdzie nie wiadomo, jak kto się zachowa i co się wydarzy, ale z grubsza plan jest ustalony, rzeczywistość zaaranżowana, niebezpieczeństwa raczej przewidziane. Dzięki temu widz może spokojnie rozsiąść się na sofie i zajadając chipsy podglądać cudze życie, co kilka minut przerywane reklamą. No bo o co chodzi przede wszystkim? O pieniądze. Dlatego im bardziej niezwykła i ekstremalna sytuacja zaaranżowana przez reżysera, tym więcej widzów, tym więcej reklam, tym więcej pieniędzy. I właśnie dlatego ani stacja TVN, ani dziennikarz Piotr Kraśko wcale nie martwią się medialnym hałasem i głosami oburzenia wokół swojego nowego programu.
 
Zabawa we (współ)życie
Najpierw był Big Brother, który szokował nie tyle podglądactwem, ile istotą samego Wielkiego Brata, który rozmawiał z uczestnikami na osobności, prowokując ich do wyznań i ocen pozostałych osób biorących udział w programie. Od tych ocen zależało to, kto wygra program, więc uczestnicy na oczach widzów bez ogródek robili sobie nawzajem świństwa. Po kilku edycjach Big Brothera producenci zaczęli sięgać po coraz bardziej ryzykowne moralnie pomysły. W Amazonkach, programie, w którym o względy kilku kobiet walczyło kilkunastu mężczyzn, nie trzeba było już właściwie udawać, że to, co dzieje się w zamkniętym i okamerowanym domu, ma podtekst seksualny. Co dalej? Dalej było Wszystko o Miriam i znowu mężczyźni mieli poderwać tym razem jedną kobietę, która jednak była mężczyzną po operacji zmiany płci. Widzowie o tym wiedzieli, uczestnicy programu nie. Nie tylko seks sprawia, że publiczność chętnie ogląda reality show, atmosferę podkręcają też ekstremalne przygody. Takie jak w polskiej wersji amerykańskiego programu Fear Factory, na przykład wypicie koktajlu ze zmiksowanych robaków. Przykładem najbardziej wulgarnej telewizji jest emitowana w MTV Warsaw shore. Ekipa z Warszawy, który jest tak popularny, że wyprodukowano właśnie dziesiąty sezon. Dwudziestolatkowie mieszkający w jednym domu codziennie wychodzą na imprezę do innego warszawskiego klubu. Seks, wulgarny język i alkohol – nieprawdopodobne, że ktokolwiek ma ochotę patrzeć na to, jak inni ludzie publicznie opadają na dno, nie szanując niczego i nikogo. A jednak. Dyrektor stacji mówił dziennikarzowi „Newsweeka”, że młode osoby cenią szczerość i dlatego tak lubią ten program. Bo jest szczery. Poza tym wszystko się zgadza, a przede wszystkim pieniądze. 
 
Zabawa w biednego turystę
Powiedzmy, że wymienione wyżej formuły reality show to margines (choć wcale tak nie jest) i patologia (owszem, ale nie dla właścicieli stacji), bo przecież istnieje wiele programów, które oglądać można bez wstydu, dla czystej rozrywki, a nawet w celach edukacyjnych. Dajmy na to, takie reality show, w których uczestnicy muszą przemieścić się z punktu „a” do punktu „b”. Zwykły człowiek przed telewizorem wraz z nimi wyrusza w podróż po kontynentach, których nigdy na własne oczy nie ujrzy. Dzięki nim widzi, jak się zachować na lotnisku, jak wymienić pieniądze, cieszy się, kiedy w obcym kraju nie mogą się dogadać w sklepie (nie ma to jak poczuć ulgę, że także inni nie znają języka obcego), wczuwa się w ich niemoce, triumfuje, gdy wygrywają. A kiedy jeszcze w programie biorą udział celebryci, to temperatura rośnie. Tak jak w przypadku polskiej wersji Asia Express, która właśnie przeobraża się w kolejnej edycji w America Express. Przystojni aktorzy i piosenkarze, młode piękne aktorki, egzotyczne kraje i rywalizacja – co w tym złego? Mają dolara w kieszeni i za zadanie nie tylko przetrwać, ale i pokonać tysiące kilometrów, wędrując przez azjatyckie wioski. Dla naszej rozrywki będą pokazywać najuboższe rejony świata, pobawią się przez chwilę w równie ubogich backpakersów, przez chwilę pożyją jak biedacy, a mieszkanka kambodżańskiej wioski podzieli się z nimi miską ryżu. Ale do przodu! Tam czeka nagroda, a reklamodawcy biją się o czas. Wszystko się zgadza: jest zabawa, są pieniądze.
 
Zabawa w ludzki dramat
Zapowiadany przez TVN kolejny nowy reality show ma tytuł Wracajcie, skąd przyszliście i powstała na australijskiej licencji. Jej oryginalny tytuł brzmi Go Back To Where You Came From. Pierwszy sezon został wyemitowany w Australii w 2011 r., wzbudził oczywiście kontrowersje, po czym został sprzedany do kilku krajów, w tym do Izraela, Holandii, Szwecji, Niemiec i USA. Producenci mówią, że jest odpowiedzią na stosunek Australijczyków do uchodźców, bo ma za zadanie ten stosunek zmienić. Australijczycy są uchodźcom nieprzychylni, więc zaproponowano im program, który pozwoli im wczuć się w sytuację nielegalnego imigranta. Tak to sobie tłumaczą. W pierwszej serii kilka osób, zwykłych mieszkańców Australii („zwykłych” to też pojęcie względne, za każdym razem uczestnicy są wyłaniani w castingach, wcale nie są przypadkowi), którzy reprezentowali poglądy skrajnie negatywne wobec polityki imigranckiej, zostało zabranych w podróż do miejsc, z których najczęściej pochodzą uchodźcy szukający azylu w Australii. W drugim sezonie „zwykłych” ludzi zastąpiono celebrytami, zwiększając tym samym oglądalność. Ponieważ mieli wczuć się w sytuację uchodźcy, zabrano im dokumenty, pieniądze i telefony. Pozostawiono na łodziach, zaprowadzono do obozów dla uchodźców, porzucano w najgorszych zakątkach świata. W Kongo, Kenii, Jordanii i Iraku. W Malezji na przykład przyłączyli się do władz, które wyłapywały nielegalnych imigrantów. Sytuacje oczywiście bywały aranżowane, na przykład wtedy, gdy łódź na oceanie zaczęła tonąć, ale czasami podobno nie, jak wtedy, gdy uczestników zaatakował patrol ISIS. Emocje z pewnością udawane nie były. Ale przecież nic za darmo, przygoda ma swoją cenę, a perspektywy są cudowne. Pełen portfel, kąpiel w pięciogwiazdkowym hotelu, kolacja w restauracji, a docelowo przyjazny własny dom i dalszy rozwój kariery.
Piotr Kraśko, który jest gospodarzem polskiej edycji programu, nie widzi w nim nic złego. „Nie ma innego, lepszego sposobu na zdobycie wiedzy na temat losu uchodźców” – powiedział Wirtualnej Polsce. Czyli że aby dowiedzieć się czegoś na temat zgwałconych w obozach kobiet, umierających w wodach morza dzieciach, dramatach rozdartych rodzin, na temat strachu i beznadziei, trzeba spreparować program rozrywkowy z udziałem gwiazdek, które przez kilka dni za pieniądze poudają, że są w tak samo fatalnej sytuacji? A widz poogląda, jak sobie radzą, wciśnięty w pluszową kanapę? Skomentuje zachowanie celebrytów na zainstalowanym przez stację telewizyjną fanpage’u? No ale zgadza się wszystko, a przede wszystkim pieniądze. Bo o to tu tak naprawdę chodzi: producent zarabia, a gawiedź ma rozrywkę. Co tam uchodźcy i ich prawdziwa tragedia.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki