W ciągu dwudziestu lat programy reality show zdążyły się u nas zadomowić i mają się całkiem dobrze. Intuicyjnie każdy potrafi powiedzieć, co to takiego. A czym są w rzeczywistości?
– Jeśli szukalibyśmy schematów gatunkowych, które charakteryzowałyby wszystkie programy, jakie są na rynku medialnym, to okazałoby się, że jest to gatunek niejednorodny. One mogą być od siebie bardzo różne. Z jednej strony Big Brother, gdzie przez wiele dni kilku uczestników przebywa w jednym domu, a z drugiej Mastercheff, którego celem jest wyłonienie szefa kuchni spośród amatorów. Mimo wielu różnic istnieją pewne charakterystyczne wyróżniki. Po pierwsze: reality oznacza coś, co się dzieje naprawdę. W przypadku naszych programów to pozór, bo w gruncie rzeczy to widowiska skonstruowane, wyreżyserowane, sztuczne. Powstaje oksymoron: reality, rzeczywistość, która prawdziwą rzeczywistością nie jest. Show natomiast jest tu formą dominującą, bo na tym te programy bazują: na konfliktach, skandalach, podglądactwie, wszystkich sensacyjnych formach przekazu, które tą rozrywkę dosyć śmiało i intensywnie przynoszą. To właśnie odróżnia reality show od form dokumentalnych, o ile rozrywka trzyma się na jakimś poziomie, większym lub mniejszym, o tyle prawda jest bardzo umowna.
Pierwszym polskim reality show był Agent. Zaraz po nim pojawił się Big Brother, który zrobił prawdziwą furorę. W dzisiejszej przestrzeni telewizyjnej mamy już zdecydowanie więcej form tego gatunku. Skąd taki boom na tego typu programy?
– W ciągu tych dwudziestu lat zdecydowanie przesunęła się granica prywatności, a także sensu tego, co jest ekstremalne i co nie jest. To jest trochę tak, że sam gatunek dopasowuje się do coraz bardziej ekstremalnej rzeczywistości. Nasz świat medialny się rozwinął, celebryci się rozwinęli, a przede wszystkim rozwinął się internet, który dyktuje pewne trendy. Kiedyś reality show było domeną stacji komercyjnych, dziś już tak nie jest. Wystarczy spojrzeć na program Rolnik szuka żony, cieszący się dużą popularnością, a emitowany przez stację publiczną. Dzisiaj wyróżniam pewną patologizację tego gatunku. Dla mnie takim kompletnym przykładem patologii jest program Warsaw Shore, w którym młodzi ludzie na oczach widzów upijają się do nieprzytomności.
Parę dni temu w internecie pojawiła się informacja, że umarła gwiazda jednego z amerykańskich reality show. Znaleziono ją martwą na chodniku. Przedawkowała narkotyki. Była w 20. tygodniu ciąży. Kim są uczestnicy tych programów?
– To wszystko zależy od formatu i od rzeczywistości kreowanej w danym programie. Jest różnica, czy są to uczestnicy Mam talent, Big Brothera czy Warsaw Shore. Paradoksalnie rzecz biorąc, wszyscy oni to przedstawiciele naszego społeczeństwa. Ja bym też nie dopisywał jakichś wielkich scenariuszy na ich temat. Budowanie ogólnych cech wszystkich uczestników reality show jest bardzo niebezpiecznym zjawiskiem. Może powodować taki mechanizm, że będziemy patrzeć na nich jak na zwierzynę, dziwaków. A musimy cały czas pamiętać, że to, co widzimy na ekranie, to nie jest to, jak w rzeczywistości wyglądają i jakimi są te osoby.
A jednak wielu z nas zasiadając przed telewizorem, wierzy, że ogląda realną rzeczywistość. Jaki jest model wiernego widza przeciętnego reality show – a może wszyscy po części go tworzymy?
– Wszyscy nie oznacza, że każdy w Polsce ogląda reality show. Prawdą jest, że to format szeroki, który trafia do dużej publiczności. Zdecydowanie jednak wszystko zależy od tego, jaki jest to rodzaj danego programu. Musimy pamiętać też o tym, co sprawia, że te programy wciąż cieszą się popularnością. One są odpowiedzią na jakąś potrzebę podglądania, która jest w społeczeństwie. Cieszy nas, że wchodzimy komuś do domu. Nieważne, czy jesteśmy profesorem wyższej uczelni, czy uczniem szkoły podstawowej.
Podglądactwo w realnym świecie jest jedną ze składowych stalkingu, a na to jest paragraf.
– Tylko że w podglądactwie jeszcze jest element wstydu. Podglądający przez to, że to jest coś zakazanego, odczuwa większą satysfakcję. Zawsze ma na sobie oko reżimu społecznego, pozostaje lęk, że się wyda. W przypadku reality show jesteśmy od tego oddaleni. Od niechcenia możemy odpalić dany kanał telewizyjny i od niechcenia podglądać, co ktoś robi w swoim domu. Tu działają mechanizmy zależności. Rzeczywiście reality show zaspokajają nasze chore potrzeby podglądactwa, a my dajemy zarobić producentom telewizyjnym. Fascynuje nas też codzienność innych ludzi, bo nasza jest szara i nijaka. Jednak musimy zadać sobie jedno ważne pytanie: czy rzeczywiście oglądamy prawdę? A po drugie, czy w programie, który daje poczucie codzienności, nie oglądamy tylko tych momentów, które są jakimś wyreżyserowanym wycinkiem, a tym samym nie są tą codziennością.
Czy istnieją jeszcze jakieś granice we wchodzeniu w cudzą prywatność?
– Ciągle jeszcze trzymamy się pewnego ograniczenia, co można pokazywać, a co nie, chociaż trudno tak konkretnie dziś nazwać, co jest normą. Problemy etyczne pojawiające się w związku z reality show nie są tak łatwo mierzalne. Normy jednak już bywają łamane: jeśli pokazujemy program, w którym grupa ludzi upija się do nieprzytomności, to już jest przekraczanie jakiejś granicy etycznej. Granice są przesuwane powoli. Krok po kroku jesteśmy oswajani z nowymi formatami.
Od września ramówkę TVN poszerzy reality show, który jak przekonują producenci, odpowie na wszystkie pytania dotyczące uchodźców. Będzie polegał na wcieleniu się w role uchodźcy. Dość pokrętna argumentacja. Równie dobrze możemy poudawać pacjentów hospicjów, zgwałcone kobiety czy ludzi, w których kraju toczy się wojna.
– Już wiem, że ten program na pewno nie będzie odpowiedzią na wszystkie pytania dotyczące uchodźców. Absolutne nie powinno być poddawane dyskusji, czy moralne jest i w granicach etycznych robienie show z doświadczenia uchodźców. Co prawda to właśnie rzeczywistość medialna sama nas przyzwyczaiła do tego, że granice norm zostają zatarte. Niedopuszczalne jednak jest, żeby kilku bogatych ludzi powiedziało sobie: chodźcie, poudawajmy uchodźców.
A jest jakiś telewizyjny sposób na oswojenie ludzi z tematem uchodźctwa?
– Gdyby ten program miał formę dokumentu, a nie show, to zmieniłoby to trochę postać rzeczy. Show jest niedopuszczalne. W tym programie powinno chodzić nie o wcielenie się w sytuacje uchodźców, ale o chęć zrozumienia. Jakąkolwiek formę ten program przybierze, nie zgodzę się, że na wszystkie pytania o uchodźcach zostaną udzielone odpowiedzi. Mój wewnętrzny moralny kłopot polega na tym, że niezależnie od jego formuły na problemie uchodźstwa zostanie zbudowany program rozrywkowy. Wcielanie jest tu zupełnie uwłaczające uchodźcom, to doświadczenie nie do rekonstrukcji. Jest tu też problem moralny producentów, którzy stawiają się w roli ukazujących prawdę, a realnie jest to jakiś mikrowycinek rzeczywistości. Może być tak, że program ten skłoni nas do głębszej refleksji, czy takie coś powinno mieć miejsce.
Co powiedziałby Pan widzom, którzy już niedługo zasiądą przed telewizorami?
– Nie można wierzyć w obraz, a to, co widzą, jest sformatowane, przekonstruowane, zmienione. Trzeba mieć zawsze z tyłu głowy, że jest to rzeczywistość wypaczona.
Karol Jachymek
Doktor kulturoznawstwa i filmoznawca, wykładowca Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej