Myliłby się jednak ten, kto oczekiwałby, że wszyscy przeciwnicy PiS, którzy ostatnio mocno krytykowali tę partię za próbę zmiany zasad gry w trakcie meczu – a tym jest de facto zmiana progu wyborczego, który decyduje o tym, kto może zdobyć mandat deputowanego do PE, po to, by samemu osiągnąć z tego jak największą korzyść – pochwalą działanie Kościoła.
Hipokryzja jest częstym zjawiskiem w polityce i może i szkoda byłoby czasu na jej wypominanie, gdyby nie to, że atak, który był następstwem komunikatu rzecznika KEP, był jednak zaskakujący. Krytyka szła zasadniczo w dwóch, wzajemnie się wykluczających kierunkach.
Pierwszy polegał na tym, że zarzucono biskupom, iż wypowiadają się w sprawie, która – zdaniem krytyków obozu rządzącego – ma być tzw. ustawką między PiS a prezydentem Andrzejem Dudą. Głowa państwa zapowiedziała bowiem, że zamierza ustawę zawetować. Rozumowanie krytyków było więc takie: skoro prezydent ustawę zawetuje, a na pewno robi to w porozumieniu z Jarosławem Kaczyńskim, to znaczy, że biskupi wcale nie krytykują PiS, tylko biorą udział w teatrzyku, w którym prezydent ma odegrać rolę kogoś, kto rzekomo jest niezależny od prezesa Kaczyńskiego.
Dlaczego dziwi mnie ta krytyka? Bo przecież skoro wcześniej ci sami ludzie krytykowali zmianę ordynacji jako uderzającą w czystość reguł gry, to powinni teraz się cieszyć, że prezydent ją zawetuje i ona nie wejdzie w życie. Powinni też się cieszyć, że biskupi ustawę krytykują, co może zostać odebrane jako zachęcanie prezydenta do weta. Jednak niechęć do rządzących sprzyja teoriom spiskowym. I przeciwnicy PiS – nie mając do tego żadnych podstaw poza swoją niechęcią – gotowi są przysiąc, że prezes Kaczyński z prezydentem Dudą się porozumiał, choć logika wskazuje, że jeśli partia rządząca jakąś ustawę przegłosowuje w Sejmie i w Senacie, to chyba dlatego, że chce, by ona weszła w życie, a nie dlatego, że chce, by trafiła do kosza.
To nie jedyna linia krytyki ze strony przeciwników PiS. Pojawił się też argument, że biskupi tylko udają sprzeciw wobec partii rządzącej, że ordynacja to nie jest sprawa aż tak ważna, że jeśli chcieli się wypowiedzieć przeciwko PiS, powinni byli zareagować, gdy parlament uchwalał, a prezydent podpisywał kolejne ustawy zmieniające Sąd Najwyższy i wysyłające na emeryturę pracujących w nim sędziów.
Ale i ten argument ma istotną słabość. Sprowadza się on bowiem do tego, że zarzucają biskupom, że ci nie stają razem w szeregu partii opozycyjnych, które zwalczają PiS. Innymi słowy, zarzucają biskupom, że nie mają takich poglądów politycznych jak oni. Kłopot w tym, że rolą biskupów nie jest ani wspieranie, ani zwalczanie partii rządzącej, lecz przypominanie o prawdach wiary. Bez względu na to, czy to się podoba rządzącym i opozycji, czy też nie.