O ks. Jerzym Popiełuszce po raz pierwszy usłyszała w 1995 r. Rok później Judith Kelly, Amerykanka polskiego pochodzenia, modliła się przy jego grobie. Jest przekonana, że to dzięki pomocy ks. Jerzego udało jej się natrafić na ślad jej polskiej rodziny. To wtedy poczuła, że musi lepiej poznać historię kapelana „Solidarności”.
Najpierw jeździła śladami jego amerykańskich podróży: ks. Jerzy był w Stanach Zjednoczonych cztery razy, miał rodzinę w Pittsburghu. Potem postanowiła wybrać się również w taką podróż, jaką on odbył w wakacje 1978 r. – do ówczesnej Jugosławii. Same jednak miejsca to było dla niej za mało. Judith Kelly chciała przejechać tę trasę, jak przejechał ją niegdyś ks. Jerzy, zatrzymując się w tym samych miejscach.
To będzie mój rok!
Podróż ks. Jerzego trwała od 24 lipca do 19 sierpnia. Odtworzenie jej szczegółów umożliwiał prowadzony przez ks. Popiełuszkę podczas wyprawy dziennik.
– Kiedy po raz pierwszy przeczytałam notatki z tamtych dni, byłam zaskoczona, jak trudna była ta podróż – mówi Amerykanka. – Kosztowne naprawy samochodów, bolesne oparzenia słoneczne, brak pieniędzy, problemy z benzyną, kłopoty z jedzeniem i spaniem, a do tego dochodziły również choroby i samotność. Chciałam zrozumieć, dlaczego to robił? Byłam ciekawa jego doświadczeń. Z tego, co wiem, nikt przede mną tego nie zrobił, więc dlaczego nie miałam tego zrobić ja? Lubię podróżować samochodem, a kiedy prześledziłam kalendarz, okazało się, że dni tygodnia w 1978 i w 2017 r. wypadały tak samo. Uznałam, że to znak: skoro 1978 rok był ks. Jerzego, to 2017 będzie moim!
Judith najpierw znalazła mapy z lat 70. Chodziło przecież o to, by rzeczywiście jechać śladami ks. Jerzego, a nie nowymi drogami. Trasę, którą mógł jechać Popiełuszko, ustaliła z ekspertami od kartografii z Biblioteki Kongresu. Potem trzeba było już tylko przylecieć do Polski i znaleźć wypożyczalnię samochodów, która pozwala na podróże międzynarodowe.
Tak zaczęła się jej wyprawa: dzień po dniu z ks. Jerzym, żeby zrozumieć wszystko, co przeżył – a może również poznać szczegóły, których on sam nie opisał?
Zwyczajne tylko pozornie?
Ks. Popiełuszko – Judith mówi o nim po prostu „Jerzy”, bo tak kazał się nazywać swoim pierwszym parafianom w podwarszawskich Ząbkach – wyjechał z Warszawy w stronę Czechosłowacji. Granicę przekroczył w Cieszynie. – Z Warszawy pojechałam do Katowic, żeby tam wjechać na starą drogę, prowadzącą do granicy – wspomina Judith Kelly. – Później Jerzy zatrzymał się w miejscowości Prostejov nieopodal Ołomuńca, żeby odwiedzić swojego czeskiego przyjaciela, Frantiska Motala. Dzięki mojemu znajomemu, który mówi po czesku, udało mi się skontaktować z synem Frantiska, artystą mieszkającym w pobliżu Ołomuńca. Odwiedziłam go w jego warsztacie. Opowiedział mi o swoim ojcu, pokazał jego fotografie i listy. Dzięki niemu mogłam również odwiedzić dom, w którym Jerzy się zatrzymał.
Wizyta w 1978 r. nie była dla Jerzego pierwszą w Prostejovie. Rok wcześniej ks. Jerzy był tam ze swoim przyjacielem, Zbigniewem Lwem-Starowiczem. – Profesor Starowicz opowiadał mi, że Jerzy chciał wspierać wspólnotę tamtejszego Kościoła podziemnego – mówi Judith Kelly. – Podróżował wówczas incognito. Prawdopodobnie spotykał się z katolikami, którzy przeciwstawiali się komunistycznej władzy. To musiało poszerzyć jego spojrzenie na sytuację w całym bloku sowieckim. Pamiętajmy też, że w 1974 i 1976 r. Jerzy odwiedził USA i Kanadę, gdzie poznał, czym jest prawdziwa wolność. Nie wiem, czy ta wakacyjna podróż do Jugosławii w 1978 r. nie miała dla Jerzego dużo większego znaczenia, niż nam się wydaje. Przecież niedługo po powrocie zaangażował się bez reszty w „Solidarność”.
Zepsuty chevrolet i słoń
Z Czech Judith pojechała do Wiednia, żeby zobaczyć katedrę św. Szczepana i operę, dwa miejsca, które ks. Jerzy opisał w swoim pamiętniku z podróży. – Tego dnia napisał też pocztówkę do swoich przyjaciół w Aninie. Opisywał, że cały dzień spędził na poszukiwaniu kogoś, kto naprawi jego samochód: w Wiedniu odmówił posłuszeństwa czerwony chevrolet chevette, prezent od ciotki Mary Kalinowski z USA.
Z samochodem Judith na szczęście wszystko było w porządku i spokojnie mogła jechać dalej. Po pokonaniu gór Tyrolu, w miejscowości Mariazell czekało ją nie lada zadanie: odnalezienie campingu, na którym zatrzymał się ks. Jerzy. Nie było to łatwe, bo jedyną wskazówką był tylko pozostawiony przez niego opis: „Teren obozu znajduje się nad wspaniałym jeziorem, otoczonym ze wszystkich stron górami. Idealna cisza”. Judith rozpytywała w miejscowym biurze informacji turystycznej, w końcu udało jej się odszukać jedyny kemping, który istniał w 1978 r. Znajdował się nad jeziorem Erlaufsee, na północ od Mariazell. – To nadal miejsce piękne i bardzo spokojne – wspomina.
Dalej Judith jechała do Grazu. – Musiałam zrobić coś, czego Jerzy na pewno nie robił, bo wówczas nie było takiej potrzeby: na granicy austriacko-słoweńskiej kupić musiałam winiety, bez których nie mogłabym wjechać na autostradę – śmieje się Judith. – Potem dojechałam do stolicy Słowenii, Lubljany. Jerzy pisał: „Po tygodniu podróży wędrówki zdecydowałem się spędzić noc w hotelu «Słoń». Hotel jest w centrum, czterogwiazdkowy”. Zatrzymał się w małym, standardowym pokoju. Niestety, kiedy tam dotarłam, wszystkie takie pokoje były zajęte, musiałam zatrzymać się w większym, z kategorii „comfort”. W środku czekała na mnie… maskotka słonia. Wieczorem poszłam poszukać kościoła, o którym Jerzy pisał, że odprawi w nim niedzielną Mszę św. przed wyjazdem do Rijeki. Był zaledwie jedną przecznicę od hotelu.
Komarowa noc
Następny etap podróży ks. Jerzego i Judith Kelly stanowiła słoneczna Chorwacja. – Odkrywałam z zachwytem piękne i surowe wybrzeże, a widok zapierał mi dech w piersi – wspomina Judith.
Ks. Jerzy w swoim pamiętniku opisywał krętą drogę wzdłuż wybrzeża, męczącą i niebezpieczną. Później pisał, że słońce na plaży mocno go spaliło. Nie zapisał niestety, w którym dokładnie miejscu zatrzymał się między Rijeką a Dubrovnikiem. – Cieszyłam się, że w ogóle udało mi się znaleźć kwaterę, bo europejscy turyści i ich samochody były dosłownie wszędzie – mówi ze śmiechem Judith. – Zatrzymałam się w Šibeniku: wiedziałam tylko, że Jerzy obozował gdzieś w pobliżu słonecznych plaż Šibenika, a ja znalazłam tam przyjazny hostel. Wiedziałam też, że spał w swoim samochodzie na jakimś kempingu wzdłuż trasy. Pomyślałam, że powinnam spróbować choć jedną noc spędzić w ten sam sposób, chociaż obawiałam się przechodzącej wówczas fali ekstremalnych upałów. Na kempingu niedaleko Slano po raz pierwszy wykąpałam się w chłodnym Adriatyku. I przyznaję: choć kochałam mojego wypożyczonego mini coopera, to do spania on się jednak zdecydowanie nie nadawał. Było gorąco, musiałam więc otworzyć okna. Wtedy wszystkie komary odkryły rzadką, egzotyczną ucztę: mnie! To była dramatyczna noc, prawie bez snu. Kiedy tylko zaczęło robić się jasno, pogryziona zakończyłam swój szlachetny eksperyment. Jak Jerzy sobie radził bez porządnego snu? Kilka razy zapisywał, że musi się zatrzymać na trasie i zdrzemnąć. I dzięki Bogu to robił! Rok wcześniej, kiedy wracał z Czechosłowacji, zasnął za kierownicą. Na szczęście jego pasażerowi, profesorowi Starowiczowi, udało się wtedy zapanować nad samochodem.
Wtedy było przed wojną
O Dubrowniku ks. Jerzy zanotował z rozczarowaniem: „Nie zrobił na mnie wrażenia i po trzech godzinach pojechałem dalej”. Niewyspana i pogryziona przez komary Judith poszła jego śladem i wyruszyła w stronę Czarnogóry. Już wcześniej była oczarowana samą nazwą tego kraju i koniecznie chciała go zobaczyć. Szczególnie interesowała ją trasa prowadząca przez 29 tuneli w litej skale. Później przez Serbię i Kosowo pojechała do stolicy Macedonii. Tam wyraźnie odczuła, że nie wszystko z podróży ks. Jerzego da się powtórzyć.
– W 1978 r. to były spokojne miejsca – tłumaczy. – W latach 90. wybuchła tam wojna, której pozostałości nadal widziałam na trasie. Mijałam przydrożne kapliczki upamiętniające zmarłych, opisane cyrylicą. Czułam niepokój. Kiedy wjechałam do Prisztiny, moje napięcie wzrosło. To miasto tętniące życiem, a jego ogromne i zatłoczone ronda wydawały mi się chaotyczne. Odprężyłam się dopiero, gdy przekroczyłam granicę Macedonii. Wjechałam do Skopje, ale go nie zwiedzałam. Wiedziałam, co zanotował w tym miejscu Jerzy: „Wszystko opisane tu jest po rosyjsku. Wszystko tu jest jak w Rosji”.
Wino i różaniec
W Sofii zatrzymali się na jedną tylko noc: ks. Jerzy szukał tu swojego przyjaciela, ale spotkał się tylko z jego matką. Ostatecznie doszło do spotkania we trzech. Oprócz Jerzego i jego przyjaciela pojawił się też jeszcze jeden mężczyzna, prawdopodobnie prawosławny bułgarski ksiądz, o którym Popiełuszko zapisał: „Niezwykle miły człowiek. Wypiliśmy wódkę i wino. W samochodzie dał mi cztery butelki, płyty, kawę i zaproszenie na ponowne spotkanie zimą”.
Później przez Belgrad Jerzy i Judith pojechali na Węgry.
– W Budapeszcie odstąpiłam na chwilę od realizowania harmonogramu Jerzego – przyznaje Judith. – Chciałam spotkać się z emerytowaną chirurg, doktor Klarą Bertą. W 2015 r. zwróciła się ona do lokalnych władz z prośbą o upamiętnienie ks. Jerzego, a one to zrobiły! Niedaleko kościoła ułożony został różaniec z białych kamieni, z cytatami z przemówień ks. Jerzego w języku polskim i węgierskim.
Byliśmy solidarni
Na granicy węgiersko-austriackiej znajduje się miejsce pamięci Pikniku Paneuropejskiego. To tu w sierpniu 1989 r. tysiące ludzi przyjechało na piknik na otwartej na trzy godziny granicy. To mało znane w Polsce wydarzenie było jednym z ważnych epizodów kruszenia żelaznej kurtyny. – Jerzy nigdy tu nie był – przyznaje Judith. – Jednak żeby uhonorować jego wkład w walkę o wolność w całym bloku sowieckim, zawiesiłam łańcuch „żurawi pokoju” na zachowanej dawnej wieży strażniczej.
Z Sopronu przez Brno i Chałupki Judith wróciła do Polski. – Co to była za podróż! – wspomina z zachwytem. – Zrozumiałam, w jak daleką drogę udał się Jerzy i zadziwiła mnie jego odwaga, ciekawość, determinacja i otwartość. Bez telefonu komórkowego, karty kredytowej czy GPS-a na własną rękę zdołał zobaczyć tak wiele! Poznał wyjątkowe realia polityczne, zwyczaje i kultury. Oboje byliśmy sfrustrowani czekaniem na przejściach granicznych i zmęczeni straszliwym upałem. On, ze swoim słabym zdrowiem, z pewnością musiał czuć się wyczerpany – ale i w tym byliśmy solidarni. Ta podróż wzbogaciła moją duszę i nie byłaby możliwa bez wsparcia Jerzego, który z pewnością mi towarzyszył – przekonuje Judith Kelly.