Musiało mu się spodobać, bo dwa lata później ks. Popiełuszko znów przyjechał do USA…
– Latem 1976 r. wziął udział w dwóch ważnych wydarzeniach: 200. rocznicy uzyskania niepodległości przez Stany Zjednoczone i 41. Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Filadelfii. Najpierw jednak razem ze swoim wujostwem – „Winsy” i Louisą Kalinoski – wybrał się do Chicago, po drodze zatrzymując się m.in. na… wędkowanie. W kongresie w Filadelfii wzięło udział wiele osobistości i bardzo możliwe, że podczas jednego z paneli ks. Jerzy miał możliwość słuchania Matki Teresy z Kalkuty i Dorothy Day, które opowiadały o roli kobiet w Kościele. Później Jerzy razem ze swoją ciotką Mary po raz pierwszy pojechał do Kanady, by odwiedzić swoich kuzynów z rodziny Bielskich w Niagara Falls. Cisza, spokój i piękno Kanady bardzo przypadły mu do gustu.
Trzecia wizyta odbyła się latem 1980 r.
– W Pittsburghu spotkał się ze swoim kolegą z seminarium, ks. Bogdanem Liniewskim. Razem wybrali się nawet do Nowego Jorku. W swoich Zapiskach Jerzy napisał, że pan Jabłoński zabrał ich obu do bardzo drogiej restauracji. Udało mi się spotkać z synem Edwarda Jabłońskiego, który opowiedział, że jego ojciec poznał Jerzego w 1974 r. i od tamtego czasu spotykali się za każdym razem, gdy Popiełuszko odwiedzał USA, a także widzieli się w Polsce. Razem z rodziną Savosko Jerzy pojechał też na Florydę.
Nieco ponad rok później ks. Popiełuszko po raz ostatni odwiedził USA.
– W październiku 1981 r. otrzymał wiadomość o śmierci swojej ciotki z Pittsburgha i błyskawicznie, także dzięki pomocy Czerwonego Krzyża, udało mu się uzyskać pozwolenie na przyjazd na jej pogrzeb. Kiedy Jerzy dotarł do Pittsburgha okazało się, że zmarła nie ciotka Mary, ale jej starsza siostra Stella. Chora na raka Mary leżała wtedy w szpitalu. Oczywiście Jerzy ją odwiedził i było to ich ostatnie spotkanie, bo Mary zmarła w lutym następnego roku. Młodsi członkowie rodziny Kalinoskich pamiętają, że Jerzy rozdawał wtedy znaczki „Solidarności”. Jego ciotka Amelia, młodsza siostra Mary, błagała Jerzego, by dla swojego bezpieczeństwa został w USA, ale on chciał wrócić do Warszawy, do swoich.
Ciotka Amelia miała rację…
– Uprowadzenie i zamordowanie ks. Jerzego jesienią 1984 r. wywołało w rodzinach, które go poznały, załamanie i wzburzenie. W Pittsburghu wszyscy bardzo mocno to przeżyli. Zwłaszcza ciotka Amelia, która z nikim nie chciała rozmawiać o tym, co się stało, bo myślała, że jej rodzinie także może grozić niebezpieczeństwo.
Czy dziś ks. Jerzy Popiełuszko jest znany w Stanach Zjednoczonych?
– Polsko-amerykańskie parafie i wspólnoty w wielu miastach postawiły mu pomniki. Tak jest w Chicago, Nowym Jorku czy Filadelfii. Dwie parafie w Kanadzie mają także jego relikwie. Polskie rodziny pamiętają o Jerzym, ale Amerykanie raczej nie znają tej historii. Oczywiście słyszeli o „Solidarności” i Lechu Wałęsie, ale nazwisko Popiełuszko jest im nieznane. Mam nadzieję, że moja książka to zmieni.
A jak zmieniły ks. Popiełuszkę wizyty w USA i spotkania z ludźmi, którzy żyli w wolnym kraju?
– Kiedy podczas Mszy za Ojczyznę w Polsce Jerzy mówił o wolności, na pewno znał ją nie tylko z książek i opowiadań. Podczas swoich czterech wizyt za oceanem zobaczył, czym jest prawdziwa wolność i jaką wartość ma dla ludzi. Jerzy na każdym kroku szukał kontaktu ze zwykłymi ludźmi, zadawał im pytania, był otwarty i ciekawy świata. Trudno mi uwierzyć, że odpowiedzi, które usłyszał i sam pobyt w USA pozostały bez wpływu na niego. Po każdej z tych wizyt Jerzy wracał do Polski z większą świadomością i szerszą perspektywą, które zmieniały jego sposób patrzenia na sytuację w Polsce i pozwalały szukać nowych sposobów jej rozwiązania.
Czy przedstawiając się w USA, rzeczywiście mówił tak, jak tytuł Pani książki – „Just call me Jerzy”, czyli po prostu „Mówcie mi Jerzy”?
– Od samego początku już w pierwszej parafii Popiełuszko prosił, by ludzie zwracali się do niego „Jerzy”, „Jurek” albo czasami „wujku”. Studenci, z którymi się spotykał, mówili na niego „szef”. Podczas swoich podróży za ocean nie zmienił stylu, co potwierdził mi jego kuzyn z Kanady, Ted Bielski, który dla żartów mówił czasem na niego „Jurek Ogórek”. Amerykanie często zwracali się do niego dość oficjalnie „Ojcze Jerzy”, ale Popiełuszko nie przywiązywał wagi do takich tytułów.
Dlaczego zdecydowała się Pani napisać tę książkę?
– Mam dług u ks. Jerzego. Dzień po tym, jak po raz pierwszy modliłam się przy jego grobie w 1996 r., udało mi się natrafić na ślad mojej polskiej rodziny od strony matki. Wtedy poczułam, że muszę zbadać amerykański ślad w biografii Jerzego, ale nie byłam pewna, czy uda mi się cokolwiek znaleźć. Na szczęście krok po kroku dokonywałam kolejnych odkryć. Oczywiście nie wiemy jeszcze wszystkiego. Dlatego jeśli ktoś miałby coś do powiedzenia na temat wyjazdów ks. Jerzego Popiełuszki do USA, posiadał jakieś zdjęcia czy kartki pocztowe lub listy, proszę o kontakt.
Judith Kelly
Amerykanka polskiego pochodzenia, od lat działająca na rzecz sprawiedliwości społecznej. O ks. Jerzym Popiełuszce po raz pierwszy usłyszała w 1995 r. Historię jego wizyt w USA przedstawiła w książce Just call me Jerzy. Popiełuszko in the United States and Canada. W tej sprawie można się z nią skontaktować poprzez stronę www.justcallmejerzy.com