Logo Przewdonik Katolicki

Największa tajemnica ks. Popiełuszki

Paweł Kęska
fot. Wikipedia

Nieugięty, heroiczny, święty… a przy tym ludzki, trochę szalony oraz niezmiernie współczesny. Zachowane ślady życia i śmierci ks. Jerzego Popiełuszki odsłaniają jego niezwykłą osobowość.

Czarna, zabłocona, ponadrywana, z wyszarpanym kawałem materiału w miejscu, gdzie jest serce. Sutanna, w której zginął ks. Jerzy Popiełuszko. Od momentu, kiedy prokuratora przekazała ją Archidiecezji Warszawskiej, prawie nie oglądała światła dziennego. Pół roku temu ją i inne przedmioty związane ze śmiercią księdza, centymetr po centymetrze, badał konserwator. Każde przedarcie, każdą plamę, każdą grudkę wiślanego mułu.
 
Poszarpana sutanna
To bardzo porządna sutanna. Dobry materiał. Mało noszona, niecerowana, jak na święcenia – mówi Joanna Sielska, konserwator sztuki, pracująca wcześniej w Auschwitz i Muzeum Powstania Warszawskiego. – Tu, przy kieszeniach są przedarcia, widać materiał był szarpany i popękał. Joanna Sielska z ogromną wrażliwością, wręcz nabożeństwem, prowadziła konserwację tak, żeby pozostawić wszelkie ślady zbrodni i walki o życie – przedarcia, ślady biologiczne, plamy.
Przy otwarciu wieka dużego, niebieskiego pudła konserwatorskiego, w którym spoczywa dziś relikwia, zawsze zapada milczenie. Kilka razy widziałem, jak ludzie, którzy nie musieli tego robić, niespodziewanie padali na kolana. Dotknięcie tajemnicy? Tak – ale jakiej? Wiadomo, że okrutnego morderstwa, co do którego wciąż jest wiele niewiadomych, a śledztwo w jego sprawie trwa. Ślady pozostawione przez zabójców świadczą o zwierzęcej nienawiści – bo jak można zabić człowieka pięścią i pałką? To była nie tylko patologiczna nienawiść człowieka do człowieka – to była nienawiść kastowa, mafijna, skierowana w stronę kogoś, kto miał czelność i odwagę zerwać kaganiec i w sposób bezkompromisowy i publiczny mówić prawdę. Sutanna nosząca ślady przemocy jest świadkiem pogardy i systemowego, prowadzonego siłą i manipulacją niewolniczego podziału, jaki paraliżował Polskę w czasie komunizmu. Jego ślady, jak głębokie społeczne blizny, nosimy do dziś. Tak więc jest w niej zapisana tajemnica zła, pogardy i nienawiści. Łatwo jednak wpaść w pułapkę i sprowadzić tę historię wyłącznie do ważnej skądinąd narracji kryminalistycznej oraz politycznej dotyczącej mocodawców zbrodni. Tajemnic jest znacznie więcej.
Mówiono, że jeden z zabójców wyrwał połać czarnego materiału sutanny, bo był na niej znaczek z orzełkiem i Matką Boską. Z raportu z wyłowienia zwłok wynika co innego. Nurek, który 30 października 1984 r. schodził pod wodę przy tamie we Włocławku, wyciął fragment sutanny z kieszenią, w której były dokumenty, chodziło o identyfikację ciała. Wśród przedmiotów, które znaleziono w kieszeniach ks. Jerzego było kilka dokumentów, w tym legitymacja odznaki „Burza AK”, zapalniczka ze znakiem „Solidarności”, był i metalowy znaczek z orzełkiem, znaczek z Matką Boską, paczka papierosów, wieczne pióro, drobiazgi.
 
Ksiądz nie z obrazka
Z paczki chesterfieldów zostały strzępy. Było w niej osiemnaście papierosów. Być może otworzył ją w Bydgoszczy. Wiadomo, że z reguły palił inne papierosy, również amerykańskie. Joanna Sokół, z bliskiego środowiska ks. Jerzego, wspomina, że kiedy jeździli gdzieś razem to ksiądz kupował na drogę aprowizację, dla każdego takie papierosy, jakie lubi. Jerzy nie był „księdzem z obrazka” – ładnym, pobożnym, ckliwym i bezradnym. Owszem, był przystojny, również pobożny. Poza tym był dobrze zorganizowany, nie bał się ryzyka i miał w sobie luz. „Dzisiaj chodziłem jak prawdziwy turysta, oberwaniec. Popijałem piwo i kupowałem ciągle owoce do jedzenia. Jutro jadę do Sofii” – napisał w pamiętniku w 1978 r., pisanym podczas samotnej samochodowej włóczęgi po Europie. Słabo znał języki – ale zawsze się dogadał, nie miał barier. Lubił jeździć. Bywał też kilka razy w Stanach Zjednoczonych. Kiedy związał się z robotnikami z Huty Warszawa, wielokrotnie bywał u nich w zakładzie. Na pytanie, jak tam wchodził, jego przyjaciel, hutnik, Karol Szadurski, nie potrafił odpowiedzieć. Jakoś sobie radził, wchodził po cywilu, był. Dysponował pieniędzmi „Solidarności” przekazanymi w przededniu stanu wojennego z obawy przed ich zarekwirowaniem. Nie był pierwszym, którego proszono o ich przechowanie. Inni się bali. Pieniądze były rozdawane na pomoc rodzinom internowanych. Wiele razy przekradał się podczas strajku w grudniu 1981 r. do otoczonej przez milicję Wyższej Szkoły Pożarniczej. Młodzi ludzie wciągali go przez okno. Odprawiał tam Msze, spowiadał, był. Po śmierci Grzegorza Przemyka przygotował jego pogrzeb, biorąc na siebie opanowanie wielotysięcznej rzeszy wzburzonych młodych ludzi. Potem wielokrotnie bywał u zdruzgotanej matki Przemyka. Czasem godzinami tylko siedział i milczał, był.
Mimo dużej wrażliwości i delikatnej postury, był mocnym człowiekiem. Swojej siły nie okazywał ostentacyjnie. Pozostawała za parawanem wrażliwości i skromności. Wiedział, czego chce, i szedł tam, gdzie uważał, że warto. Palić nauczył się prawdopodobnie w wojsku. Był tam brutalnie poniżany, bo nie chciał zdjąć medalika i różańca z palca. Wyszedł stamtąd bez depresji, ale z nadszarpniętym zdrowiem. Palił szczególnie wiele pod koniec życia. Nerwy. Był człowiekiem. Umieć nim być to wielka tajemnica.
 
Nie zkleszczyć się
Koloratka, którą miał na sobie ksiądz w momencie śmierci, również jest zabłocona i sponiewierana. Jej biały plastik został przecięty na pół. Nie wiadomo z jakiego powodu i nie wiadomo kiedy. Nawet jeśli zrobiono to już po śmierci, po wydobyciu ciała, przecięta biel robi wstrząsające wrażenie. „Chcę zostać księdzem, ponieważ mam zamiłowanie do tego zawodu” – napisał na podaniu do seminarium 18-letni chłopak z Podlasia, Alek Popiełuszko (imię na Jerzy zmienił na ostatnim roku formacji). Kończąc seminarium, razem z kolegą obiecali sobie, że się „nie zkleszczą – czyli nie będą klechami” – zapatrzonymi w siebie, niewrażliwymi na ludzi księżmi. „Wolnego dnia nie mam. Zauważyłem, że nieraz siedzę w domu, chociaż mógłbym gdzieś wyjechać, bo mi szkoda, że może pod moją nieobecność ktoś będzie potrzebował pomocy” – pisał kilkanaście lat później, już w stanie wojennym, szczupły kapłan chorujący na anemię złośliwą, czyli słabszy niż wielu innych.
W jego mieszkaniu na plebanii w Warszawie był skład darów żywnościowych i medycznych. Było tam jak w ulu. Przychodziły rodziny internowanych, za których wziął specjalną odpowiedzialność. Przychodzili liczni przyjaciele, potem również działacze opozycji, artyści biorący udział w Mszach za Ojczyznę. Od ilości spraw i ludzi, a także rosnącej ich rangi, można było dostać zawrotu głowy. Pierwszeństwo jednak zawsze mieli ubodzy. – Nie przypominam sobie, żeby on kiedyś kogoś zlekceważył – mówi Elżbieta Murawska ze środowiska służby zdrowia, blisko związana z ks. Jerzym – ważny był dla niego każdy człowiek, który do niego przyszedł. On nie miał godzin urzędowania. Jeśli człowiek potrzebował pomocy to nie było złej pory. Rano, wieczór, noc. On nawracał ludzi całym swoim życiem. Tym, że był taki normalny i zwyczajny. Pewnego zimowego wieczoru posłał pilnującym go pod plebanią w samochodzie esbekom termos z gorącą herbatą. W pierwszą, wigilijną noc stanu wojennego przez wiele godzin chodził po mieście i dzielił się z żołnierzami i zomowcami opłatkiem. Znał zapach owiec. Wychodził w noc daleko od owczarni, bo nie uznawał podziałów na dobrych i złych – uznawał podział na dobro i zło.
 
Zapalniczka – czyli „Solidarność”
Ks. Jerzy miał też przy sobie w momencie śmierci zapalniczkę z napisem „Solidarność” i z podobizną Lecha Wałęsy oraz znaczek „Solidarności”. „Spowiadałem ludzi, którzy zmęczeni do granic wytrzymałości klęczeli na bruku, tam chyba ci ludzie zrozumieli, że są silni, że są mocni właśnie w jedności z Bogiem, z Kościołem. I wtedy zrodziła się potrzeba pozostania z nimi” – tak opisywał swoje pierwsze spotkanie z hutnikami podczas strajku 31 sierpnia 1980 r., kiedy był jeszcze nieznanym nikomu księdzem. Wierzył w „Solidarność”, czyli w ludzi, którzy łączą się w walce o godność. Faktem jest to, że kiedy stał się znany, opozycjoniści wszelkich frakcji kontaktowali się ks. Jerzym. On nikogo specjalnie nie wyróżniał ani nie pomijał. Wiadomo, że najbliższa była mu Huta Warszawa, której „Solidarności” był honorowym członkiem. Specjalne miejsce na plebanii św. Stanisława Kostki mieli więc hutnicy z Sewerynem Jaworskim na czele, tym bardziej że oni stanowili w dużej mierze jego ochronę. Bywał u niego jednak i Jacek Kuroń, wielokrotnie Anna Walentynowicz, także Adam Michnik, z którym był po imieniu, Zbigniew Romaszewski, Leszek Moczulski, Bronisław Geremek, znał Tadeusza Mazowieckiego, Lecha Wałęsę, ta litania zajęłaby jeszcze stronę tekstu i opisałaby połowę sceny politycznej wszelkich opcji. W jednym ze zdigitalizowanych kilka miesięcy temu nagrań filmowych widać, jak po Mszy dziękczynnej odprawionej w 1984 r. za uwolnienie internowanych, przed plebanią kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie zgromadził się wiwatujący tłum. W oknie mieszkania ks. Jerzego stały dwie postacie, Adam Michnik i Jacek Kuroń. Ks. Jerzy przez chwilę próbował wcisnąć się w światło okna i palcem na ustach prosił o ciszę. Po każdej Mszy za Ojczyznę apelował o spokój i o niewznoszenie okrzyków, które uznawane były za nielegalne działania polityczne. Działacze „Solidarności” wyraźnie wypychają go z kadru, chłonąc oklaski i widok tłumu wznoszącego palce z literą V. Ks. Jerzy więc się wycofał. Zawsze pozostawał niezależny. Nie przekraczał cienkiej linii, jaka dzieliła publicznie mówione słowo dotyczące ojczyzny od polityki. Nie interesowały go tłumy. Interesowali go ludzie. Słuchał ich więc cierpliwie niezależnie od ich poglądów, ale nie ulegał wpływom. Szedł własną drogą, chrzcząc „Solidarność” Ewangelią i własnym świadectwem, a w końcu życiem. „Solidarność” jest tajemnicą. I to, jak się narodziła, i to, jak ją dziś wskrzesić.
 
Ostatnia Msza
Wśród rzeczy znalezionych przy zamordowanym kapłanie, było wezwanie do prokuratury na 5 lipca 1984 r. Oprócz niego sfatygowane i poplamione zdjęcie z Mszy za Ojczyznę. To z powodu Mszy wzywano go do prokuratury i z powodu Mszy ta śmierć. Takich zdjęć kolportowano tysiące. Podobnie jak w tysiącach egzemplarzy rozchodziły się nagrania z Mszy. Kasety z nagraniami i obrazki zalegają dziś Ośrodek Dokumentacji Życia i Kultu bł. Ks. Jerzego. Po pierwszej Mszy za Ojczyznę odprawionej 28 lutego 1982 r. w swoje obroty wzięła go grupa „D” – działający poza prawem esbeccy specjaliści od czarnej roboty. Msze były niebezpieczne, bo przychodziły na nie tysiące ludzi, a mówiono tam prawdę. Prawdę o tym, że człowiek ma godność, że ma prawo do wolności słowa, do wyznawanej wiary, do tego w sumie, co ksiądz Jerzy prezentował swoim życiem, do normalności. Normalność właśnie była nie do zniesienia. Dostawał więc anonimy z pogróżkami, pisano mu, że zostanie powieszony na krzyżu, że dostanie kulę w łeb, dostawał nocne telefony. Był nieustannie śledzony. Jego mieszkanie i telefon były na podsłuchu. Podpiłowano kierownicę w jego samochodzie. Szkalowano go publicznie, prowadzono przeciwko niemu śledztwo i wciąż wzywano go na przesłuchania. Do tego blisko niego byli księża współpracujący z bezpieką i wykrzywiali jego obraz w kurii, przez co między nim a kardynałem Glempem panował chłód. Wszystko to po to, żeby zaprzestał odprawiania Mszy za Ojczyznę i tych, którzy za nią cierpią najbardziej.
Oglądanie zapisu filmowego ostatnich Mszy jest porażające. Jego wzrok jest rozbiegany i nerwowy. Podczas całej modlitwy „Ojcze nasz”, zakrył dłońmi twarz, a z jego czoła sączył się pot. Przy końcu modlitwy tak jak by się zbudził ze złego snu. Gdzie był myślami? Ewa Tomaszewska związana całe lata z „Solidarnością” pożyczyła mu kasetę wideo z filmem o św. Andrzeju Boboli, oglądał ją wielokrotnie. Po jego śmierci znaleziono kasetę zatrzymaną na scenie męczeństwa św. Andrzeja. Podobno pod koniec zażywał środki przeciwlękowe. Tajemnicą jest zarówno to, czemu do końca nie zrezygnował – a mógł jechać do Rzymu i uniknąć śmierci. Tajemnicą jest również to, jak to wytrzymał. Bo to, że go zabiją, wiedział, mówił o tym wielokrotnie.
 
Tajemnica
Normalny, wiejski dom na Podlasiu. Świeci słońce, szumią liście drzew i kołyszą się trawy. Obok murowanej kapliczki, pomalowanej w środku na niebiesko, stoją drewniane stoły i krzesła. – Jak to jaki był – mówi z lekką irytacją brat ks. Jerzego, który nie lubi pielgrzymek, turystów, a przede wszystkim aparatów fotograficznych – normalny był, taki jak i my. Na spotkanie z rodzeństwem ks. Jerzego, jego bratem i siostrą, przyjechała grupa około dwudziestu osób. Warszawiacy, pracownicy korporacji, absolwenci, rodzice, normalni, nowocześni. Nie pamiętają ks. Jerzego, nie pamiętają też w większości PRL-u. Od roku uczestniczyli w spotkaniach ze świadkami życia ks. Jerzego Popiełuszki, które organizowane były w jego dawnym mieszkaniu na plebanii parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie. Tam, gdzie 35 lat temu stały szeregi kartonów z darami. Dlaczego tu są i dlaczego 3 listopada 1984 r. na pogrzeb chłopaka z Podlasia przyjechało milion osób, a do jego grobu przy parafii przybyły 23 miliony? Co w życiu, wyborach, drodze ks. Jerzego Popiełuszki jest uniwersalne, ponadczasowe, życiodajne, mocne, dzisiejsze?
W domu rodzinnym ks. Jerzego, na starym, drewnianym stole przykrytym ceratą leży kartka zapisana długopisem: „Przy tym stole codziennie modliliśmy się razem z matką”. Po lewej stronie kartki zdjęcie spracowanej, zmęczonej kobiety, a po prawej – relikwiarz z relikwiami syna, błogosławionego. Normalność. Moim zdaniem to jest największa tajemnica. Wiara w Boga zaszczepiona przez matkę, prosta, szczera, bez kompromisów. Szacunek dla ludzi i uznanie ich godności bez odstępstw, bez wyjątków i bez segregacji na barwy i poglądy. Odwaga nazywania zła złem a dobra dobrem. Wierność do końca. I jeszcze radość życia. Człowieczeństwo. Kto by nie chciał tak żyć? A kto potrafi?
 
Rzym
Buty, w których zginął ks. Jerzy Popiełuszko, są poniszczone jak wszystko, jednak jak na czas, który leżały w mętnej wodzie Wisły, w nadzwyczaj dobrym stanie. Jak zauważył konserwator, zrobiono je na miarę we włoskiej manufakturze Pietro di Roma. Zapewne nie dla ks. Jerzego. Pewnie od kogoś je dostał, w końcu sam wcześniej oddał komuś swoje. Ta droga kończy się więc w Rzymie. W Rzymie kończy się też powoli jego proces kanonizacyjny. Jego portret, mam nadzieję, zawiśnie niedługo na placu św. Piotra. Jerzy, błogosławiony, świadku Ewangelii, normalny człowieku z krwi i kości. Módl się za nami.

Sanktuarium ks. Jerzego Popiełuszki z okazji 35. rocznicy męczeńskiej śmierci kapłana, pragnie stworzyć możliwość wyeksponowania sutanny, w której zginął ksiądz Jerzy. Z tego powodu prowadzona jest zbiórka środków na zakup specjalistycznych gablot. www.popieluszko.net.pl
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki